Po upadku powstania warszawskiego do pustej Warszawy weszły niemieckie komanda. Ich zadaniem było spalić wszystko to, co w Warszawie zostało. Także księgozbiory. To było zorganizowane „książkobójstwo”.
To słowo wymyślone przez Bohdana Korzeniowskiego, jednego z ratowników zbiorów bibliotecznych. Ratowników było wielu, naukowcy, profesorowie, pracownicy bibliotek starali się w ciągu całej wojny uratować najcenniejsze księgozbiory. Wynosili, przenosili, chowali. Niektórzy doświadczali utraty własnych zbieranych przez lata, a czasem przez pokolenia, książek, rzadkich egzemplarzy, pierwodruków. Tracili je najpierw w 1939 r., potem raz jeszcze, w 1944. Wynosili na własnych plecach z płonących budynków, bo wydawało im się, że jeśli uratują choć kilka woluminów, to uratują coś bezcennego, cząstkę kultury, na którą został wydany wyrok śmierci. Po upadku powstania warszawskiego Niemcy mogli wreszcie wykonać to, co dawno planowali – teraz nikt im nie przeszkadzał. Przez trzy miesiące trwało systematyczne niszczenie miasta. Podpalacze z Brandkommando palili dom po domu. Jeśli pożarł gasł po dwóch dniach, wracali, żeby znów go wzniecić. Z pasją niszczyli zabytki, muzea i biblioteki. Te ostatnie zwłaszcza, nawet jeśli wymagało to skomplikowanych operacji minerskich. Symbolem „książkobójstwa” stała się Biblioteka Krasińskich przy ulicy Okólnik, w której znajdowały się cenne dzieła z Biblioteki Narodowej. Przypomina o tym niezwykły przedmiot: szklana urna, która stoi w Sali Wilanowskiej Pałacu Rzeczpospolitej. W jej wnętrzu fragment spopielałej książki. Nie wiadomo jakiej, jednej z tysięcy, które odnalazł na cmentarzysku książek po wyzwoleniu Warszawy Bohdan Korzeniowski.
Cmentarzysko książek
Główny Urząd Bezpieczeństwa Rzeszy już w październiku 1939 r. wysłał do Polski grupę ekspertów i kustoszy, którzy jako Komando Paulsen mieli rekwirować wyselekcjonowane zabytkowe przedmioty z muzeów i zbiorów prywatnych. Rozpoczęła się kradzież dzieł sztuki na ogromną skalę. Polskie książki raczej nie interesowały Niemców. Biblioteki publiczne po prostu zamykano, pracowników zwalniano, a zbiory nikogo nie znajdowały nabywców. Część z nich spłonęła zaraz na początku wojny, ocalałe przenoszono do piwnic i magazynów. Komando Paulsen początkowo konfiskowało niektóre księgozbiory, na przykład Bibliotekę i Archiwum Sejmu i Senatu czy biblioteki żydowskie. Latem 1940 r. utworzono w Generalnej Guberni cztery biblioteki państwowe, Staatsbibliotheken: w Krakowie, Lublinie, Warszawie i we Lwowie. Miały być zarządzane centralnie przez Główny Zarząd Bibliotek GG z siedzibą w Krakowie. Staatsbibliothek Warschau powstała z połączenia zbiorów Biblioteki Narodowej i Biblioteki Uniwersyteckiej. Zbiory Biblioteki Ordynackiej Krasińskich przy ulicy Okólnik zostały podzielone, a w budynku ostatecznie umieszczono zbiory specjalne obu największych polskich bibliotek. Słynny księgozbiór był grabiony przez Komando Paulsen, a później przez komisję Josefa Mühlmanna. Do wyższej szkoły NSDAP wywieziono cenne manuskrypty, między innymi najstarszy zapis polskiej muzyki polifonicznej. W 1942 r. połączone kolekcje specjalne liczyły około 400 tys. woluminów – przy ulicy Okólnik zgromadzono więc najcenniejszy zbiór książek. Pierwsze bomby spadły na pałac 5 września 1944 r. W czasie powstania do budynku przeniosła się kwatera główna Batalionu Parasol. Tam też znalazły schronienie jeszcze inne oddziały, a także Departament Spraw Wewnętrznych. Bomby spowodowały pożar, który strawił cześć zbiorów. Spłonęły druki z XVI–XVII w., zbiory Biblioteki Czetwertyńskich, dokumenty i nuty oraz inne z XIX i XX w. Powstanie przetrwały rękopisy z księgozbioru Biblioteki Ordynacji Krasińskich i najcenniejsze rękopisy BUW i BN, a także książki z Biblioteki Polskiej w Paryżu. Z narażeniem życia ratownicy wyrzucali książki z płonącego budynku na podwórze. Nie opuszczali pogorzeliska przez kilkanaście godzin, ratując, co się da. Powstanie przetrwały zbiory specjalne zgromadzone na parterze i w piwnicach. Reszty dokonało Brandkommando 25 października 1944 r.. Z niezwykłą starannością palili pomieszczenie po pomieszczeniu, niszcząc rękopisy tak ważne dla polskiej historii i kultury. Według badaczki Hanny Łaskarzewskiej straconych zostało wtedy niemal 80 tys. starych druków, 26 tys. rękopisów, 2500 inkunabułów, 100 tysięcy grafik i rysunków, 50 tys. nut i teatraliów, zbiory kartograficzne.
Ratownicy
Kiedy zbiory trzech bibliotek: Narodowej, Uniwersyteckiej i Krasińskich były rozkazem niemieckim mieszane i przenoszone, polscy pracownicy opracowywali koncepcję ich ratowania w przypadku zbliżania się do Warszawy frontu. Kierownicy działów bibliotecznych mieli sporządzić listę dzieł, które należy ratować w pierwszej kolejności. Zbiory pakowano i przenoszono do piwnic Biblioteki Krasińskich. Odpowiedzialny za zbiory muzyczne i teatralne, Julian Pulikowski, poprosił o pomoc Bohdana Korzeniowskiego, który przed wojną pracował w Bibliotece Uniwersyteckiej. Ten we wspomnieniach pisał: „Wtedy w Bibliotece Krasińskich postanowiliśmy przynajmniej utrudnić spalenie zbiorów teatralnych. Wybraliśmy w podziemiach Biblioteki loch zakończony ślepą ścianą. Bezcenne egzemplarze jeszcze z odręcznymi notatkami Wojciecha Bogusławskiego i równie unikatowe tomy afiszów ułożyliśmy ciasno aż po samo zaokrąglone sklepienie. Przypuszczaliśmy, że nawet przy pożarze gmachu tak stłoczone dokumenty ocaleją. Papier, jak wiadomo, pali się niełatwo. Wejście do lochu zamknęliśmy arkuszami blachy i workami z piaskiem. Dla niepoznaki przed otworem spiętrzyliśmy stertę jakiś gratów”. W styczniu 1945 r. za zgodą okupanta Korzeniowski zajmował się ratowaniem dobytku BUW. Jako pierwszy wszedł w zgliszcza pałacu Krasińskich. „Przy pierwszym spojrzeniu można było doznać oszałamiającej radości. Ależ tak – chciało się zawołać – zbiory ocalały! Leżały w grubych równych warstwach. (…) Bliższe podejście odkrywało sekret tych zmian. Był ohydny. Przy dotknięciu warstwy równo ułożonych egzemplarzy już nawet nie rozpadały się, ale znikały”. Ogień musiał trawić je przez wiele dni, pozostały truchła, popiół, który tylko udawał formę, atrapa, trup.
Urna – klepsydra
Biblioteka na ulicy Okólnik stała się symbolem wojennego losu księgozbiorów. Bo to tam zginęły fragmenty rękopisu Pana Tadeusza, materiały literackie Słowackiego, spuścizna Zygmunta Krasińskiego. Większość księgozbiorów spłonęła do 1944 r., w czasie powstania Niemcy spalili prawie w całości bibliotekę Politechniki Warszawskiej, pozostawiając popiół metrowej wysokości. Nawet dwie godziny przed opuszczeniem Warszawy w styczniu 1945 r. wciąż niszczyli – podpalili magazyny Biblioteki Publicznej przy ul. Koszykowej, spopieleniu uległo 300 tys. woluminów. Trudno dokładnie obliczyć, jakie straty poniosły zbiory biblioteczne: publiczne i prywatne. Oszacowano, że wynoszą one 75 proc., czyli 50 mln tomów. Nie wiadomo, kto wpadł na pomysł zamknięcia w szklanej przezroczystej urnie prochów jakiejś księgi z Okólnika. Nie wiadomo też, co to za książka. Zachowała formę księgi, ale to po prostu popiół. Memoriał, ślad po książce. Swoista instalacja artystyczna, makabryczna. Rozpada się na naszych oczach, jest jej mniej niż 70 lat temu, wciąż się rozsypuje, więc to nie tyle urna, ile klepsydra. Za kilkadziesiąt lat forma zniknie całkowicie, pozostanie tylko proch. Urna stoi na co dzień w Sali Wilanowskiej Pałacu Krasińskich (zwanego też Pałacem Rzeczpospolitej), mogą tam wejść nieliczni. Znajduje się tam magazyn ważnych starodruków, które zobaczyć mogą ważni goście dyrektora biblioteki. Ta urna stała się inspiracją do projektu artystycznego Pawła Bownika, absolwenta poznańskiej ASP. Bownik sfotografował urnę w ogromnym powiększeniu. Powstało zdjęcie wielkoformatowe o wymiarach 180x240 cm obiektu, który ma zaledwie 50 cm. Dyrektor Biblioteki Narodowej dr Tomasz Makowski otwierając w czerwcu wystawę, na której prezentowane było to niezwykłe zdjęcie, powiedział: „Zazwyczaj artystów inspirują obiekty istniejące. Tym razem mamy do czynienia z dziełem wyjątkowym, bo zainspirowanym tym, co zostało bezpowrotnie utracone”. O projekcie piszą organizatorzy: „Niewielka urna będąca pars pro toto wszystkich dóbr kultury zniszczonych w latach 1939–1945, została sfotografowana jak żywy organizm, a wielkoformatowe zdjęcie przywodzi na myśl fotografię przyrodniczą – prochy spalonych 70 lat temu zbiorów bibliotecznych stają się w takiej perspektywie niepokojąco obecne i materialne”.
Kiedy w czasie wojen giną ludzie, wydaje się nieprzyzwoite myśleć o zabytkach i kulturze. Dopiero w czasach pokoju doceniamy to, co przetrwało. Dzisiaj bezcenne zabytki traci Syria – w jednym z najbliższych numerów podejmiemy ten temat.