W dyskusji otaczającej „Deklarację wiary” lekarzy brakuje odpowiedzi na kluczowe pytanie: dlaczego warto urodzić dziecko, które i tak zaraz umrze, zamiast je abortować?
Czy można zabić człowieka, by zaoszczędzić mu lub jego bliskim cierpienia? Jeżeli ktoś odpowiada na to pytanie twierdząco, tak naprawdę nie ma dyskusji. Zakładamy, że jeśli taka osoba ulegnie wypadkowi, w wyniku którego rodzinie będzie trudno się nią zajmować, wyraża zgodę na to, by ją dobić. To logiczne. Jednak intuicyjnie czujemy, że to nie tak i że zabicie człowieka, by zaoszczędzić mu lub jego bliskim cierpienia, jest nieakceptowalne. Mimo to wielu ludzi, którzy dokonali aborcji z powodów eugenicznych, tłumaczy to „dobrem dziecka”. Doskonale ujął to pewien artysta w rysunku satyrycznym: „To dziecko jest chore, lepiej je zabijmy, bo może umrzeć”.
Osobna sprawa to problem powszechnego nacisku lekarskiego na zabicie dziecka, u którego zdiagnozowano nieprawidłowości rozwojowe. Doświadczyła tego moja bliska znajoma, której kilku lekarzy odmówiło opieki w czasie ciąży, gdy u jej syna odkryto poważną wadę. Owszem, w końcu znalazła odpowiedniego lekarza, jednak najgorsze były naciski zarówno ze strony lekarzy, którzy ją oskarżali o histerię, samolubstwo, lekkomyślne narażanie własnego zdrowia dla fanatycznej religijnie fanaberii, jak i ze strony „teoretycznych” katolików, którzy tłumaczyli, że np. „wywołanie wczesnego porodu to nie aborcja, a wasza sytuacja jest wyjątkowa”. Syn zmarł w ósmym miesiącu ciąży, nie doczekawszy się niestety chrztu, miał za to porządny katolicki pogrzeb. Mama mogła też synka potrzymać w ramionach i ucałować.
Rozumiem, że niektórzy ludzie są przerażeni cierpieniem. Chcąc w dobrej wierze oszczędzić rodzicom widoku chorego dziecka, doradzają aborcję. Problem polega na tym, że psychologia wskazuje jednoznacznie: aborcja utrudnia, a czasem uniemożliwia prawidłowe przeżycie żałoby po stracie dziecka.
Pełne teksty artykułów „Przewodnika Katolickiego” w Internecie ukazują się po 10 dniach od daty wydania drukiem.