Już dawno nie wycinałem żadnego zdjęcia z gazety. Teraz znów to uczyniłem i pokazuję je wszystkim znajomym. „Takiego zdjęcia – czytam w podpisie pod nim – nie było w całej historii Kościoła”.
Na wspomnianym zdjęciu fotograf papieski uwiecznił moment, w którym papież Franciszek zatrzymał się obok młodej rodziny i jej pobłogosławił. Ale cóż to było za błogosławieństwo? Młody tato – mąż stojącej obok kobiety – trzymający na ręku ich starsze dziecko z zachwytem patrzy jak Ojciec Święty prawą dłonią dotyka brzucha jego małżonki. Widać, że obydwoje są szczęśliwi. A kobieta czule patrzy na papieża, który tym gestem udziela błogosławieństwa dzieciątku znajdującemu się jeszcze pod jej sercem.
Fałszywa argumentacja
Po czasie oczekiwania nadejdą – taką każdy z rodziców ma nadzieję – szczęśliwe narodziny. Otworzy się przed dzieckiem nowa rzeczywistość. Wprawdzie wcale nie łatwiejsza od tej, w jakiej się znajdowało przez dziewięć miesięcy, ale na pewno piękna, bo przez dobrego Boga dana. W przypadku rodzin chrześcijańskich dziecko ma poza tym szansę na dość szybkie nowe narodziny z wody i Ducha Świętego w sakramencie chrztu świętego. Mądrzy rodzice nie będą z tym zwlekali, bo chcą, aby ich owoc miłości małżeńskiej od samego początku był także otoczony łaską Miłości Bożej. Oczyszczenie z grzechu pierworodnego, wejście w świat świętych, wstawiennictwo Matki Najświętszej, udział w duchowym bogactwie Kościoła, ochrona przed zakusami szatana – to tylko niektóre z dóbr, w jakich zaczyna uczestniczyć nowo ochrzczony, nawet najmniejszy człowiek. Dlatego byłoby wielką nieroztropnością pozbawianie go tegoż przywileju w imię fałszywie pojmowanej wolności wyboru. W podobnym, absurdalnym wręcz duchu, rozumowali ludzie oskarżający rodziców, którzy decydowali się na leczenie swoich głuchych dzieci już w pierwszych latach ich życia. Argumentacja brzmiała mniej więcej tak: Rodzice nie mieli prawa wyprowadzać ich ze świata ciszy. Dziecko powinno samo o to poprosić. A jeśli zrobi to za późno i nie da się już wówczas nic w jego słuchu poprawić, to trudno. Podobnie może być ze chrztem świętym i dlatego mówienie „jak dorośnie, to sam sobie wybierze, czy chce widzieć Boga, czy nie” jest zgodą na wieloletnią ślepotę duchową i życie w ciemności, z której można się już nie wyrwać.
Wspólnota szczęśliwych
Wspólnota zbawionych jest otwarta przez Jezusa Chrystusa dla każdego. I wszyscy mogą należeć do wspólnoty szczęśliwych, jaką jest Kościół. Dlatego też „drzwi sakramentów – tłumaczy papież Franciszek w swej programowej adhortacji Evangelii gaudium – nie powinno się zamykać z byle jakich powodów. Odnosi się to przede wszystkim do sytuacji, w której chodzi o ten sakrament, który jest «bramą» – o chrzest”. A jak coś jest bramą, to znaczy, że musi nastąpić ciąg dalszy. Nikt przecież nie będzie stał w wejściu, uważając, że już poznał cały dom i wszystkich jego domowników. Niechaj więc nie dziwi nikogo fakt, że Kościół jako nasza Matka i Gospodyni zaprasza nas do środka. „Stanie w bramie” jest mało komfortowe. Po chrzcie przychodzi czas na kolejne etapy, czyli jakby pokoje domu Bożego: wychowanie rodzinne i przekaz podstaw religijności, katechizacja, formacja do kolejnych sakramentów (spowiedzi, Komunii, bierzmowania), rozeznanie własnego powołania i miejsca w Kościele w życiu dorosłym, odkrycie formy służby dla innych, ożywienie ducha misyjnego aż do gotowości dawania odważnego świadectwa przed niewierzącymi czy nawet zadeklarowanymi wrogami Chrystusa. Postęp na drodze wiary jest konsekwencją tamtego pierwszego wyznania złożonego przy chrzcie świętym. Zaś mocy do rozwoju dojrzałej wiary nigdy nam nie braknie, bo otrzymujemy ją od Ducha Świętego, który jest jej niegasnącą przyczyną.
Duchowa skleroza
Można nie pamiętać chwili własnego chrztu, ale nie wolno wątpić w jego skuteczność. Trzeba też w którymś momencie życia zdobyć się na choćby najprostszy gest wdzięczności wobec tych, którzy dla nas o ten dar zadbali. „Pamiętajcie o swoich przełożonych, którzy głosili wam słowo Boże” – czytamy w Liście do Hebrajczyków. A Ojciec Święty komentuje te słowa, pisząc: „Czasem chodzi o proste i bliskie osoby, które wprowadziły nas w życie wiary”, bo „wierzący to człowiek zasadniczo «zachowujący pamięć»”. Duchowa skleroza jest w swoich konsekwencjach bardzo niebezpieczna. Dziś widać wyraźnie, jak bardzo cierpi na nią już niemal cały nasz europejski kontynent. Ulegają jej również nasi rodacy. I to nie tylko ci wyjeżdżający w poszukiwaniu emigracyjnego chleba. Zanik pamięci i tożsamości chrześcijanina dopada członków naszych rodzin. Najwyższy czas, ażeby zaaplikować lek na tę niepamięć ochrzczonych. Paradoksalnie ma nim być – według wskazań papieża Franciszka – radość. W Biblii, np. w Dziejach Apostolskich, stoi czarno na białym: pewien dworzanin, dopiero co ochrzczony: „jechał z radością swoją drogą” (por. 8, 39), a strażnik więzienia „razem z całym domem cieszył się bardzo, że uwierzył Bogu” (por. 16, 34). Dlaczego i my nie mielibyśmy zanurzyć się w tym strumieniu radości? – pyta papież.
Papieskie zaproszenie
Nie będę ukrywał, że poczułem się powyższymi słowami Głowy Kościoła z jego adhortacji poruszony. Podczas lektury mój wzrok padł również na wcześniejsze słowa: „Zapraszam każdego chrześcijanina, niezależnie od miejsca i sytuacji, w jakiej się znajduje, by odnowił dzisiaj swoje osobiste spotkanie z Jezusem Chrystusem, albo przynajmniej podjął decyzję gotowości spotkania się z Nim, szukania Go nieustannie każdego dnia. Nie ma racji, dla której ktoś mógłby uważać, że to zaproszenie nie jest skierowane do niego, ponieważ nikt nie jest wyłączony z radości, jaką nam przynosi Pan. Kto zaryzykuje, by uczynić mały krok w kierunku Jezusa, tego Pan nie zawiedzie, przekona się, że On już na niego czekał z otwartymi ramionami”. Przyjmuję zatem owo papieskie zaproszenie otwartym sercem. Czynię je własnym mottem na najbliższe miesiące i zachęcam znajomych, aby zrobili podobnie. Aby nadać tej odnowie spotkania z Panem Jezusem, jakie zostało zapoczątkowane na naszych chrztach świętych, zewnętrzny wymiar, zaproponowałem przyjaciołom nowe hasło roku jako Roku Radości. Zostało przyjęte z entuzjazmem. I ufamy, że gdyby się papież Franciszek o tym dowiedział, to by nam ten – może nietypowy – sposób aplikacji jego oficjalnego nauczania swym błogosławieństwem również chętnie zaaprobował.