Logo Przewdonik Katolicki

Kto kupuje polską ziemię?

Łukasz Kaźmierczak
Fot.

Nikt w naszym państwie nie kontroluje wykupu polskiej ziemi przez obcokrajowców. To nie opinia politycznego oszołoma , tylko wniosek z kontroli przeprowadzonej przez Najwyższą Izbę Kontroli. Szokuje informacja, że nikt dokładnie nie wie, ile tej ziemi jest już w obcych rękach i dlaczego rząd nie przeciwdziała temu zjawisku.

Nikt w naszym państwie nie kontroluje wykupu polskiej ziemi przez obcokrajowców. To nie opinia politycznego „oszołoma” , tylko wniosek z kontroli przeprowadzonej przez  Najwyższą Izbę Kontroli. Szokuje informacja, że nikt dokładnie nie wie, ile tej ziemi jest już w obcych rękach i  dlaczego rząd nie przeciwdziała temu zjawisku.

Sprawa jest bardzo poważna, bo ujawnia mechanizm pełzającego wykupu naszej ziemi przez podstawione firmy i osoby, które następnie przekazują ją zainteresowanym cudzoziemcom. A wszystko to dzieje się przy zaskakująco biernej postawie organów państwa.

 

Milioner z reklamówką

Teoretycznie, w myśl okresu przejściowego, wynegocjowanego przez Polskę w ramach warunków członkostwa w Unii Europejskiej, do 1 maja 2016 r. cudzoziemcy nie mogą swobodnie kupować w naszym kraju gruntów rolnych i leśnych. No chyba, że uzyskają stosowne zezwolenie w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych. To jednak tylko martwy zapis. Do obejścia przepisów wystarczy bowiem prosty i stary jak świat sposób „na słupa”: pojawia się „oferent znikąd” legitymujący się obywatelstwem polskim i wyciąga na stół grubą gotówkę. Przy czym wcale nierzadko taki nagły przypływ gotówki spotyka bankrutującą właśnie firmę albo znanego na całą okolicę „golca”. Rolnicy opowiadają, że ów „kupiec”  potrafi przyjechać na przetarg starym, rozklekotanym rowerem i wyciągnąć foliową reklamówkę z gigantycznymi jak na polskie warunki pieniędzmi. A potem przebija wszystkie oferty.

Za tymi nagłymi wzbogaceniami stoją rzecz jasna zachodni inwestorzy, dla których Polska ziemia jest nadal łakomym kąskiem ze względu na parokrotnie niższą niż w zachodniej Europie cenę. Od wielu tygodni bezradni rolnicy protestują w całej Polsce, zwracając uwagę na ogromną skalę tego nielegalnego procederu. Wskazują ministerstwu rolnictwa i jego agendom na konkretne przypadki omijania prawa i sposoby, w jakich się to odbywa. Pikietują przed urzędami wojewódzkimi w całej Polsce, domagając się zablokowania niekontrolowanej sprzedaży polskiej ziemi spółkom z zagranicznym kapitałem oraz podstawionym prywatnym osobom. Najbardziej zdeterminowani i najgłośniej protestujący są rolnicy  województwie zachodniopomorskim, ale też skala działalności „słupów” jest tam chyba największa w całej Polsce. Problem w tym, że nikt nie chce ich słuchać. „Obywatelska” władza pozostaje cały czas ślepa i głucha na dramatyczne wołanie obywateli. „Próbowaliśmy rozmawiać. Byliśmy u wojewody, byliśmy w sekretariacie, nie zaprosił nas do gabinetu, staliśmy przed gabinetem przez kilka godzin. Był mediator, próbowano rozmawiać, ale niestety: nazwano nas terrorystami. (…) Nie przyszliśmy się bić z nimi, przepychać, tylko chcieliśmy rozmawiać. Dialogu nie ma” – mówił po jednej z rolniczych pikiet Edward Kosmal, przewodniczący NSZZ Rolników Indywidualnych  „Solidarność” w Zachodniopomorskim.

 

Urzędnicy z księżyca

I zapewne rolnicze protesty długo jeszcze byłyby lekceważone, a informacje podawane przez protestujących uznawane za „wyolbrzymione”, gdyby nie tegoroczny raport Najwyższej Izby kontroli, która skontrolowała kilka wojewódzkich oddziałów Agencji Nieruchomości Rolnych (a więc instytucji odpowiadającej za sprzedaż państwowej ziemi). Wnioski kontrolerów są szokujące. Otóż istnieje ogromna rozbieżność między oficjalnymi danymi na temat sprzedaży ziemi cudzoziemcom, które co roku prezentuje w specjalnym raporcie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, a faktycznym stanem rzeczy. Okazuje się, że liczby podawane przez resort są trzy-, czterokrotnie niższe niż w rzeczywistości. Problem wynika z tego, że MSW przedstawia dane na temat sprzedaży cudzoziemcom ziemi i innych nieruchomości, opierając się jedynie na wydawanych przez siebie zezwoleniach. Zupełnie nie uwzględnia natomiast nieruchomości  nabywanych przez „słupy”. Jeśli bowiem ziemię kupuje spółka, w której  cudzoziemcy mają formalnie mniejszościowe udziały, wówczas na taką transakcję nie potrzeba żadnej zgody MSW. NIK wskazuje także na  luki w przepisach, które nie zobowiązują spółek kontrolowanych przez obcokrajowców do składania informacji o posiadanych gruntach. Z kolei Agencja Nieruchomości Rolnych nie monitoruje procesów koncentracji gruntów w rękach jednej osoby.

Na dowód całkowitego oderwania MSW oraz ANR od rzeczywistości, NIK powołuje się na dane dotyczące newralgicznego województwa zachodniopomorskiego, z których wynika, że w latach 2001–2013 (do kwietnia) spółki  z mniejszościowym udziałem kapitału zagranicznego nabyły tam w przetargach  nieograniczonych prawie 3 tys. ha państwowej ziemi. Tymczasem oficjalne dane, jakimi dysponuje MSW, są co najmniej trzykrotnie niższe.  Ale na tym nie koniec, bo istnieje jeszcze tzw. rynek wtórny.  Tylko w województwie zachodniopomorskim w obce ręce przeszło w ten sposób aż  ponad  4,5 tys. ha ziemi. I nie trzeba chyba dodawać, że na taką operację także nie potrzeba żadnego zezwolenia ze strony MSW. Łącznie daje więc to blisko 7,6 tys. ha ziemi sprzedanej cudzoziemcom w ciągu 2,5 roku w zaledwie jednym polskim województwie. Podobnie jest zresztą w innych skontrolowanych przez NIK województwach – dolnośląskim i mazowieckim. Można więc niemal ze stuprocentową pewnością założyć, że taki sam proceder musi zachodzić w całej Polsce. Najgorsze jednak jest to, że w chwili obecnej nic z tym właściwie nie można zrobić. „Wszystkie transakcje w tej sytuacji były legalne” – bezradnie rozkładał ręce rzecznik NIK Paweł Biedziak. A skoro tak, to kontrolerzy nie mogli nawet zawiadomić prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa działania na szkodę państwa.

 

Bez zezwolenia

Wywołany do tablicy resort rolnictwa próbuje co prawda uspokajać wzburzonych rolników rytualnymi zaklęciami, przekonując, że „trzyma rękę na pulsie” i zapewniając, że będzie teraz uważniej monitorował obrót polską ziemią. Z kolei Agencja Nieruchomości Rolnych zapowiada częstsze niż do tej pory korzystanie z posiadanego przez siebie prawa pierwokupu nieruchomości rolnych. Ale to stanowczo zbyt mało. Zresztą nikt dziś chyba nie wierzy w zapewnienia instytucji państwowych, którym polska ziemia po prostu przecieka przez palce.

I dlatego w reakcji na druzgocący raport NIK, sejmowa Komisja ds. Kontroli Państwowej przyjęła kilka dni temu dezyderat ws. wyprzedaży ziem obcokrajowcom. Jak stwierdził szef komisji, poseł Mariusz Błaszczak (PiS) dokument zobowiązuje premiera Donalda Tuska do podjęcia natychmiastowych działań, mających ukrócić proceder wykupywania polskiej ziemi przez obcy kapitał. Przede wszystkim niezbędna jest natychmiastowa zmiana prawa i uchwalenie przepisów, które skutecznie chroniłyby przed takimi działaniami. A że jest to możliwe, pokazuje przykład Niemiec, Francji, Litwy i kilku innych europejskich państw, które przyjęły takie ochronne rozwiązania. Od roku w Sejmie leży zresztą gotowy projekt ustawy w tej sprawie, autorstwa PiS. I pewnie właśnie dlatego, że nie jest on projektem rządowym, znajduje się cały czas w sejmowej poczekalni. Wspomniany projekt nowelizacji ustawy o kształtowaniu ustroju rolnego zakłada, że nabywcami ziemi rolnej o powierzchni większej niż 1 ha mogliby być wyłącznie rolnicy indywidualni. Podstawą weryfikacji miałoby być tutaj kryterium dochodowe. Za rolnika uznawana byłaby tylko taka osoba, która co najmniej jedną czwartą swoich dochodów uzyskuje z pracy w gospodarstwie rolnym (z wyjątkiem mniejszych gospodarstw – do 20 ha). Ponadto kupno ziemi rolnej miałoby się wiązać z obowiązkiem osobistego prowadzenia gospodarstwa przez co najmniej 10 lat od daty jego zakupu. W tym okresie ziemia nie mogłaby być także zbywana, obciążana ani oddawana w użytkowanie innym osobom. I choć można oczywiście dyskutować nad poszczególnymi propozycjami, to ogólna koncepcja wydaje się sensowna. Przede wszystkim uniemożliwia zakup ziemi przez spółki –„słupy”  i rolnikom, będącym rolnikami tylko z nazwy. Nieważne zresztą kto ostatecznie będzie autorem nowego prawa, liczy się tylko to, że w sprawie zablokowania wykupu polskiej ziemi trzeba działać bardzo szybko, nim w 2016 r. skończy się okres przejściowy. Bo bez skutecznych przepisów ochronnych obcokrajowcy będą mogli sobie wtedy  kupować tyle polskiej ziemi, ile tylko dusza zapragnie. A to nie jest chyba najlepszy scenariusz dla naszego kraju. Ziemia to przecież taki surowiec strategiczny jak gaz czy ropa naftowa. Nie kupuje się jej w sklepach i nie da się jej wyprodukować w fabryce. Raz utracona ziemia, utracona jest bezpowrotnie.

 


Z raportu NIK wynika, że w latach 2001–2013 (do kwietnia) tylko w województwie zachodniopomorskim  spółki  z mniejszościowym udziałem kapitału zagranicznego nabyły w prawie 3 tys. ha państwowej ziemi. Tymczasem oficjalne dane, jakimi dysponuje MSW, są co najmniej trzykrotnie niższe! Głównym mechanizmem przejęcia przez cudzoziemców z Europejskiego Obszaru Gospodarczego praw do gruntów rolnych w Polsce było nabycie udziałów w spółkach z kapitałem polskim, które były właścicielami ziemi. Tylko w województwie zachodniopomorskim w obce ręce przeszło w ten sposób aż 4577 ha ziemi. Łącznie daje więc to blisko 7,6 tys. ha ziemi sprzedanej cudzoziemcom w ciągu 2,5 roku w zaledwie jednym polskim województwie. Podobnie jest w dwóch innych skontrolowanych przez NIK województwach – dolnośląskim i mazowieckim. Innych nie kontrolowano.

Źródło: www.nik.gov.pl, raport opublikowany 28.02.2014.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki