– Kiedy pierwszy raz usłyszałam głos powołania miałam dziewięć lat. Pamiętam pojechaliśmy do Kalwarii Zebrzydowskiej. Tam w tłumie zauważyłam siostry, które szły parami. Były takie piękne! I pierwszy raz pomyślałam, że chciałabym być taka jak te siostry. To posiane wtedy ziarenko zaczęło rosnąć. Skończyłam podstawówkę. Po ósmej klasie poszłam do szkoły krawieckiej. Spotykałam się wtedy z takim Józkiem… Ale wszystko z odpowiednim dystansem – śmieje się siostra. – I mówiłam mu, że ja chcę iść do zakonu, ale on mi nie wierzył.
Z nieba
– Pamiętam jeszcze jedno doświadczenie związane z powołaniem. Wracałam ze szkoły i rozmawiałam z Jezusem. To było niezwykłe, bo miałam wrażenie, jakby On dosłownie szedł obok mnie! I mówiłam Mu wtedy, że ogromnym pragnieniem mojego serca jest pójście do zakonu, ale pochodzę z biednej rodziny…I wtedy usłyszałam głos, który mówił: zostaw wszystko i pójdź za mną. Jeśli chcesz. Wszystko inne nie jest ważne, ważne tylko, czy chcesz. I pomyślałam, że ja chcę! Bardzo chcę! I kiedy to wypowiedziałam, spadła na mnie taka wielka radość z nieba! Takie ogromne szczęście, bo znalazłam swoje miejsce w życiu. Teraz trzeba było tylko wybrać zgromadzenie.
Z lewej do prawej
Siostra Maria wspomina jak podczas wakacji pracowała w kuchni u sióstr. – Byłam leworęczna i siostry powiedziały, że mnie przez to nie przyjmą do zakonu. Takie były czasy. Więc ja, kiedy tylko ktoś był w pobliżu, robiłam wszystko prawą ręką, żeby pokazać, że umiem, ale kiedy nikt nie patrzył przekładałam do lewej!
Siostra wspomina także wizytę u znajomej, która miałam pięć sióstr w zakonie, podczas której wysłuchała nagrania o życiu i pracy służebniczek. – Spodobał mi się ten charyzmat, do tego stopnia, że poprosiłam o adres i napisałam do Afryki. Dostałam odpowiedź, że za tydzień mam się stawić w domu zakonnym w Krakowie. W czasie rozmowy siostra prowincjalna pytała mnie o wiele rzeczy, ale najważniejsze było pytanie kogo bardziej kocham – Jezusa czy Maryję. Odpowiedziałam, że Jezusa. A ona: dlaczego? Więc ja, że to On oddał za mnie życie. A siostra na to: jesteś przyjęta. Byłam taka szczęśliwa! Wkrótce okazało się jednak, że za tydzień mam przyjechać z mamą. A ona nic nie wiedziała o moich pragnieniach. Ale przyjechałyśmy, nie wytłumaczyłam jej od razu, gdzie jedziemy. Siostry m.in. pytały mamę, czy miałam chłopaka. I kolejna wpadka, bo mama mówi, że nie, a ja wiem, że tak, tylko się jej nie przyznałam – śmieje się s. Maria.
Wiele trudności
Po wakacjach siostry zaprosiły ją do siebie. – Ale podczas tych dwóch miesięcy piętrzyły się trudności. Między innymi mama zachorowała i leżała w szpitalu. Jeździłam ją odwiedzać. Nie wiadomo było co będzie z moim zakonem. Na szczęście wyzdrowiała. W zgromadzeniu uświadomiłam sobie, że Pan Bóg mnie do tego wszystkiego przygotowywał. Ja byłam bardzo związana z mamą i pamiętam, kiedy wyjechałam pracować w kuchni u sióstr, to strasznie tęskniłam. Jakoś to przetrzymałam i dzięki temu, będąc już w zakonie, umiałam sobie z tęsknotą poradzić.
Jestem szczęśliwa
Kiedy pytam s. Marię o najtrudniejszy moment w zgromadzeniu, mówi o czasie przed ślubami wieczystymi. – To była dla mnie prawdziwa szkoła. Miałam bardzo wymagająca siostrę przełożoną, musiałam robić wiele rzeczy, których nikt wcześniej mnie nie nauczył, np. gotować każdego dnia inne obiady. Pamiętam, że w najtrudniejszych chwilach biegałam na strych, gdzie wisiał mały krzyż franciszkański i tam klękałam, płacząc i modląc się. Wiem, że dzięki temu krzyżowi wtedy wytrwałam.
I do dziś tak mam i wszystkim polecam – jak pojawiają się trudności tylko do Jezusa! Do Niego nigdy nie ma kolejki, On zawsze ma czas, nie krzyczy, ale wysłucha. To jest wspaniałe: służyć Jezusowi i być tak blisko Niego codziennie w kaplicy.
– Wie pani – mówi siostra – jestem w zakonie 38 lat i jestem szczęśliwa! Gdybym miała jeszcze raz wybierać drogę mego życia, zrobiłabym to samo! Kocham Jezusa całym moim sercem!