Nasza relacja z tak wyobrażanym sobie Bogiem może wtedy również wydawać się czymś statycznym. Szukamy stabilizacji w różnych płaszczyznach życia, także tej stabilizacji duchowej i religijnej. Regularność modlitwy, sakramentów świętych, przestrzeganych zasad moralnych daje poczucie bezpieczeństwa i panowania nad życiem. Ta regularność staje się jednak rutyną, kiedy zapominamy, że Bóg jest zawsze większy i zawsze inny niż nasze wyobrażenia o Nim – Bóg jest transcendentny. Gdyby był możliwy do objęcia ludzkim rozumem, to nie byłby Bogiem. Albo inaczej. Jeśli myślimy, że znamy już Boga i możemy sobie spokojnie żyć, to „to” nie jest Bóg. Bóg jest nieustannym dynamizmem miłości i chce nas również poruszyć.
Bóg porusza każdego z nas
Bóg porusza Abrahama. Człowieka, który kończy swoje ziemskie życie i wszystko wskazuje na to, że umrze bez potomstwa i bez ziemi, w której mógłby być pochowany. Jest w oczach sobie współczesnych życiowym bankrutem. Bóg porusza Abrahama do takich rzeczy, które nie wypadają „siedemdziesięciopięciolatkowi”. Bóg powoduje, że Abraham zostaje wyrwany ze swojej życiowej stagnacji i beznadziei. Rusza ku obietnicy wbrew wszystkim, którzy pukają się w czoło i mówią: „To niemożliwe!”.
Bóg porusza Szawła, prześladowcę młodego Kościoła, który jest święcie przekonany, że walczy w Bożej sprawie po stronie dobra. Uznając chrześcijan za sektę, tępi ich z gorliwością płynącą z faryzejskiego serca. Jest pewien, że Panu Bogu podoba się jego życie i to, że oczyszcza prawdziwą wiarą w Jedynego Boga z dziwactw chrześcijaństwa. Bóg porusza go tak bardzo, że jego życie zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni – z prześladowcy staje się najgorliwszym wyznawcą Chrystusa. Doświadcza na własnej skórze tego, o czym później napisze: „Moc w słabości się doskonali” (2 Kor 12, 9).
Jezus Chrystus porusza wybranych apostołów – Piotra, Jakuba i Jana, aby doświadczyli czegoś wyjątkowego. Znają Go już trochę i pewnie zdążyli już sobie wyrobić własne zdanie o Mistrzu z Nazaretu, który ma wyjątkową moc płynącą od Boga. Jezus porusza ich tak, że odkrywają coś co gorszy pobożnego wyznawcę Starego Testamentu. Ten wyjątkowy człowiek to sam Bóg Jedyny. Sama myśl o tym graniczy z bluźnierstwem. Przeżycie Przemienienia na górze Tabor musiało przerażać.
Bóg chce poruszyć każdego z nas. Jeśli jestem człowiekiem życiowo niespełnionym i wszystko wskazuje na to, że już tak będzie na zawsze, to Bóg chce dać mi nową nadzieję, że może być inaczej. Niezależnie jakiej sfery życia dotyczy moja „niepłodność”, obietnica Boża spełni się, jeśli uwierzę.
Jeśli sądzę i potępiam innych za ich brak pobożności i moralności, to Bóg chce mi otworzyć oczy i pokazać, że kocha każdego człowieka. I choć po ludzku wydaje się to bardzo trudne, a może nawet niemożliwe, Duch Jezusa Chrystusa może mnie uzdolnić do miłości nieprzyjaciół.
Jeśli myślę, że już znam Boga, to On chce mi się objawić w faktach mojego życia, które mogą wydawać się gorszące i „nie – boże”. Trudne doświadczenie rozbicia duchowej stabilizacji wkrótce zamieni się w nowe odkrycie Boga.
Boża droga i Boża logika
Na tak dynamiczne działanie Boga człowiek możne różnie reagować. Natychmiast pojawiają się pytania, włączają się nasze mechanizmy bezpieczeństwa: „Ale jak to możliwe? Jak to się stanie? Czy dam radę, czy to mnie nie narazi na nowe trudności?”. Jeśli Bóg wprawia w ruch i zaprasza na drogę do rzeczy nowych, to jednocześnie mówi o sobie: Ja jestem drogą (J 14, 6). To Jezus jako pierwszy idzie Bożą drogą – drogą krzyża. To w Drodze Krzyżowej jest zawarta Dobra Nowina o nieludzkiej miłości Boga. Według egzegetów Nowy Testament powstawał niejako „od końca”. Pierwszą Dobrą Nowiną przekazywaną ustnie był kerygmat o śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa Chrystusa. Dopiero później „dopisano” katechezę o publicznej działalności Jezusa Chrystusa, a na końcu do Ewangelii dołączono przekaz o narodzeniu i dzieciństwie Zbawiciela. A zatem opis męki, śmierci i zmartwychwstania zawiera w sobie wszystko co konieczne, by odkryć miłość Boga. Wielu świętych i błogosławionych rozważało każdego dnia nabożeństwo Drogi Krzyżowej. W jakim celu? Żeby wzruszać się cierpieniem Jezusa? To pewnie też, ale przede wszystkim, by odkryć na nowo Bożą drogę i Bożą logikę. Jezus dźwigający krzyż pokazuje, że w największej beznadziei jest nadzieja, że można kochać tych, którzy mnie do krzyża przybijają i że makabryczne, gorszące cierpienie nie przeczy miłości Boga.
Przemienienie na górze Tabor ma przygotować filary pierwotnego Kościoła na zgorszenie krzyżem. Ostatecznie z trójki wybrańców tylko Jan z Maryją pozostają u stóp konającego Jezusa. Pozostali uciekają, a Piotr zapiera się Mistrza. Możemy odnieść wrażenie, że pomysł, aby ukazać apostołom swoje bóstwo i w ten sposób zabezpieczyć ich przed zgorszeniem, nie przyniósł oczekiwanych skutków. Ale czy nie jest tak, że ucieczka spod krzyża z jednej strony stała się „błogosławioną winą”, którą Jezus wziął na siebie? Czy nie stało się to także po to, abyśmy sami uciekając spod krzyża życiowych trudności nie tracili nadziei na powrót?
Pan rzeczy niemożliwych
Wielki Post z jednej strony mnie przeraża, a z drugiej zachwyca. Jak daleko sięgam pamięcią był to zawsze czas wydarzeń, które burzyły mój życiowy spokój. Nie inaczej jest obecnie. Stoją przede mną wyzwania, które przy dłuższej refleksji przyprawiają o zawrót głowy i prowadzą mnie do tego samego stwierdzenia: „nie dam rady”. Staram się wyłączyć czysto ludzkie racjonalizowanie i wchodzić w to, co przynosi kolejny dzień, drugi człowiek, sytuacja, której nie przewidziałem. Skutek jest zawsze ten sam i dziwię się, że potem tak szybko o nim zapominam. Na końcu zawsze moc Boża okazuje się silniejsza od ludzkiej słabości, życie zwycięża śmierć, radość zastępuje smutek.
Czy w tym kontekście Bóg może być jeszcze starcem z długą brodą siedzącym na tronie w obłokach? Bóg, w którego wierzymy, to Ten, który nie usiedzi spokojnie na jednym miejscu, ale nieustannie wkracza w historię ludzkości i w osobistą historię każdego z nas. Interweniuje, ale nie jak matka, która słyszy płacz dziecka i biegnie, aby je przytulić. Bóg jak dobry ojciec dyskretnie przygląda się zmaganiom syna, by wkroczyć w chwili, kiedy synowi będzie się wydawało, że to już koniec i że wszystkie możliwości zostały wyczerpane. Pan rzeczy niemożliwych się nigdy nie spóźnia i nigdy nie zatrzymuje.