Ta Droga Krzyżowa trwała kilkanaście, może kilkadziesiąt dni. Jezus pojawił się już jako dorosły mężczyzna w zakładzie produkującym figury z masy gipsowej. Został przetransportowany do sklepu, tam zakupiony i przywieziony na miejsce ukrzyżowania. Miało ono miejsce w sobotnie, jesienne, pogodne przedpołudnie i trwało jakieś pół godziny. Zamiast gwoździ - stalowe śruby, zamiast drewnianej drabiny - aluminiowa. I już jest - oto On - jak pięknie się prezentuje, błyszczy w słońcu - aż przyjemnie popatrzeć. Umęczone ciało człowieka, zwłoki ludzkie po wykonaniu wyroku kary śmierci, czyli coś w rodzaju wisielca na szubienicy, skazańca na krześle elektrycznym lub skulonego pod ścianą egzekucji. Aż miło popatrzeć?!
Krzyż nas nie gorszy. Przyzwyczailiśmy się do krzyża - czy rzeczywiście? Może nie robią już na nas wrażenia wizerunki Jezusa na krzyżu (może z wyjątkiem tego ostatniego filmowego), ale z pewnością nie przyzwyczailiśmy się do naszego codziennego krzyża, przez który przychodzi do nas Bóg. Jak to - Bóg przez krzyż do mnie przychodzi - przecież to jest coś trudnego, związanego z cierpieniem, klęską - tu przychodzi Bóg? Boga można doświadczyć w splendorze liturgii, w uniesieniu modlącej się wspólnoty, podczas zamkniętych rekolekcji, na medytacji Słowa Bożego - ale w krzyżu? To graniczy ze zgorszeniem!
Wydarzenia, które mnie przekreślają
Rzeczywiście: krzyż to wydarzenia, które mnie przekreślają, ogałacają z tego co doczesne. Patrząc po ludzku, jest to kompletna klęska. Jednak to ogołocenie sprawia, że mogę powiedzieć "Bóg mój i wszystko moje", jak mawiał św. Franciszek. Krzyż tłumaczy wszystko, sprawia, że niczemu już się nie musimy dziwić i nawet klęska staje się sukcesem. Krzyż nie ma sensu w jednym przypadku: gdy nie ma na nim Jezusa. Wtedy jest tylko cierpienie. Krzyż dzięki Jezusowi stracił moc niszczącą i stał się drogą do zjednoczenia z Bogiem. Szatan nieustannie straszy - jak ci nie wyjdzie to i to, stracisz szczęście - życie - sens życia. To papierowy czołg. Szatan straszy krzyżem, ukazując tylko jeden jego wymiar.
Tymczasem krzyż jest jak bateria: ma swój "plus" i "minus" (+-). Odpycha nas cierpieniem, ale przyciąga obietnicą nowej jakości życia. Jest w nim nieziemski potencjał energetyczny. To on daje siły do tych wszystkich heroicznych czynów, które podejmowali ludzie uznani za świętych.
Boję się krzyża
Kiedy Jezus na krzyżu jest tak mały, że Go nie widać, to boję się krzyża. Co zrobić, żeby Jezus był większy? Zbliżyć się do Niego. "Potrzeba, aby On wzrastał, a ja się umniejszał" (J 3, 30). We wszystkim być jak Jezus - pokazywać sobą Jezusa - nie działać według ludzkich kalkulacji. To często oznacza "być słabszym". "Nie muszę się bronić, pozwolę się przegonić, nie muszę być pierwszy, mogę być najmniejszy, bo ja nie umieram, ja tylko zasypiam, gdy oczy otwieram, Jezusa spotykam" (Arka Noego). Pośpiech w życiu pokazuje, że uzależniam wszystko od posiadanego czasu -"czas to pieniądz". Podobnie wygląda sprawa z niedzielą - gdy pracuję, to nie ufam, że "Pan za mnie wszystkiego dokona".
Tu docierają do mnie słowa Psalmu 127: "Daremne jest wasze wstawanie przed świtem i przesiadywanie do późna w nocy - chleb spożywacie zapracowany ciężko, a Pan i we śnie darzy swych umiłowanych".
Dać się ukrzyżować to pozwolić, by nieplanowany telefon, wizyta, propozycja, zadanie zmieniły program dnia. Tu trzeba walczyć z pokusą panowania nad swoją małą historią - tu też trzeba wejść w krzyż. Krzyż oczyszcza nas z bałwochwalstwa - z ubóstwiania swoich możliwości, czasu, posiadania pieniędzy. To nie cierpiętnictwo, masochizm, ale droga do prawdziwego życia. Dać się zabić, aby żyć. Gdzie ten krzyż znaleźć? Jego nie trzeba szukać - on nas nie opuszcza od pierwszych chwil naszego życia. Czasami jest takie złudzenie, że mogę się uwolnić od krzyża. Na przykład, gdy mam dużo pracy i problemów, chcę, żeby były wakacje, ale kiedy one przychodzą, pojawiają się nowe problemy. Nie da się uciec przed krzyżem. Co możemy zrobić?
"Wycierpieć" cierpienie
Trzeba Go pokochać. Pokochać Tego, który wisi na krzyżu, "przytulić" się do Niego, "wycierpieć" cierpienie do maksimum. Kiedy cierpię, myślę tylko o jednym: kiedy to się skończy, jak w tym odkryć Jezusa? Jak odkryć Jezusa w człowieku, który sprawia mi cierpienie, bo śmierdzi, bo zabiera mi czas, bo poniża mnie...? Matka Teresa odkryła Jezusa w zgniłym człowieku. To jest krzyż - Bóg ogołocony, odrażający. A ja wyobrażam sobie Boga jako kogoś miłego - jako misia do przytulania. Trzeba wyrobić w sobie odruch bezwarunkowy - ilekroć coś idzie nie po naszej myśli, mówię sobie "okay" albo "niech i tak będzie". Ktoś powiedział, że Jezus, zanim wziął krzyż, to go pocałował.
Dać się zabić. Jeśli ktoś mnie zabija, to sprawia, że doświadczam nowego życia - jego nowej jakości. Istnieje w nas pewne pragnienie, które wykorzystywane jest głównie przez producentów reklam - jeśli posmarujesz się tym kremem, zjesz ten jogurt, wsiądziesz do tego samochodu, doświadczysz nowej jakości życia.
Bez wytchnienia ganiamy, to tu, to tam, i ciągle nic. Szukamy życia tam, gdzie go nie ma. Szatan sprytnie nas mami. Obwarował miejsce prawdziwego życia strachem przed śmiercią.
To boli, kiedy coś tracimy. Jezusa też bolało. Przywiązanie człowieka do doczesności jest tak mocne, że oderwanie boli. Jeśli jednak oderwę się już teraz - nie będzie potrzeby czyśćca. Czyściec to wejście w krzyż, który ogałaca. A piekło? To potworna samotność - sam na sam z materią - ze świadomością jej skończoności i bezduszności.
Promocja siebie
Każdy człowiek chce być królem. I jeśli nawet nie wydaje 270 mln dolarów na promocję własnej osoby, to ma taką dziedzinę życia, w której chce być absolutnym władcą. Minimalnym obszarem niezależnego królowania jest chociażby zagospodarowanie wolnego czasu ("niech mi tylko ktoś spróbuje przeszkodzić!"), wybór kanału w TV czy płyty w odtwarzaczu. Władza dająca poczucie kierowania historią (powszechną i swoją) to jedna z pokus, którą przedstawił Jezusowi na pustyni ojciec kłamstwa (Mt 4, 8).
Jezus wybrał inny sposób królowania. Zamiast tronu - krzyż, zamiast złotej korony - cierniowa. Tylko takie panowanie jest prawdziwe - każde inne stwarza iluzję - jest oszukiwaniem siebie i innych, chwilowym tryumfem psychomanipulacji, pieniądza, siły. My ciągle chcemy tej iluzji, by Jezus był "Super Star", by Kościół triumfował jako potęga analogiczna do supermocarstw, by kapłani jednym kazaniem nawracali całe parafie, a katecheci cieszyli się sławą najlepszych pedagogów. Gorszymy się widokiem schorowanego Papieża, który jednak teraz jak nigdy dotąd może powtórzyć za św. Pawłem: "Co do mnie, nie daj Boże, bym się miał chlubić z czego innego, jak tylko z krzyża Pana naszego Jezusa Chrystusa, dzięki któremu świat stał się ukrzyżowany dla mnie, a ja dla świata" (Ga 6, 14).
Trudne piękno
Kiedy ukrzyżowano Jezusa, lud stał i patrzył. Ilu przechodniów w drodze do szkoły czy do pracy pomyśli: "jaka piękna pasyjka", zatrzyma się na formie i nie dotrze do treści.
Jezus na krzyżu przypomina mi, jak mam żyć. Jeśli upodobnię się do Niego na tyle, że ludzie patrząc na moje porażki, powiedzą: "Innych wybawiał, niechże teraz siebie wybawi", a ktoś nieśmiało stwierdzi: "On nic złego nie uczynił", to usłyszę od Mojego Króla: "Dziś ze Mną będziesz w raju".
KRZYŻ JEST PIĘKNY. Dla mnie to trudne piękno.