Pierwszy raz spotkałam siostry, które tak żywo i serdecznie opowiadały o swojej założycielce. W każdym słowie było tyle przekonania i tyle ciepła, że chłonęłam i przyjmowałam wszystko, co usłyszałam. Mówiły, że naprawdę szczerze kochają Matkę Zofię Czeską – przytaknęłam. Że wciąż żyją jej posłannictwem w praktyce – naturalnie. Mówiły, że jej metody również dzisiaj się sprawdzają – uwierzyłam. Wszystko, co siostry mówiły, było przepojone ogromnym szacunkiem, a postać Zofii Czeskiej jest tak im bliska, że i mnie samej taką się wydała. A kiedy chwilę potem dowiedziałam się, że żyła ponad 300 lat temu, nie zdradzając się przed siostrami, próbowałam ukryć ogromne zdziwienie tym, że wszystko, co usłyszałam, miało miejsc tak dawno! Jestem pewna, że gdyby Matka Zofia weszła wtedy do pokoju, mniej byłabym zaskoczona. Bo siostry mówiły o niej jak o żyjącej, obecnej osobie. Ukochanej osobie.
Owdowiała, mając 22 lata
Myślę jednak, że nie mogło być inaczej, a postawa sióstr staje się dla mnie namacalnym dowodem aktualności wszystkiego, co usłyszałam. W widoczny sposób naśladują i najlepiej, jak mogą, kontynuują dzieło zapoczątkowane przez tę odważną kobietę ponad 300 lat temu. Kobietę, która była szlachcianką i żyła w czasach szalejącej reformacji, podziałów społecznych, wojen i epidemii. Której ojciec posiadał kilka wsi i nieruchomości. Która wychowała się wśród licznego rodzeństwa i mając 16 lat, poślubiła Jana Czeskiego. Ale już sześć lat później została wdową. Bez dzieci, z majątkiem i otwartym sercem na Boże prowadzenie. I tutaj właśnie zaczyna się jej właściwa droga.
Sierotka i szlachcianka w jednej ławce
Zofia, w odpowiedzi na dostrzegane wokół potrzeby, założyła Dom Panieński dla dziewcząt. Słowo „dom” w nazwie nie jest przypadkiem. Dołożyła bowiem wszelkich starań, by uczennice czuły się tam jak w domu. Wiele z nich było sierotami, a Zofia stała się ich matką. Ale w domu panieńskim uczyły się także młode szlachcianki. Mało tego, Zofia Czeska dziewczynki te sadzała obok siebie, ramię w ramię. Tym samym uczyła je, że ludzie są wobec siebie równi i każdemu, bez względu na stan, należy się szacunek. To był niemal precedens. Bo przecież mało kto dziś wie, że Instytut Wychowawczy dla dziewcząt (inna nazwa Domu Panieńskiego) był pierwszą formalnie zorganizowaną żeńską szkołą na ziemiach polskich. Rzec by można również, że Matka Zofia była swoistą prekursorką emancypacji. Tej zdrowej i jakże wtedy potrzebnej.
Bóg darowizny nie potrzebuje
Wystarała się o formalną zgodę na prowadzenie działalności od Stolicy Apostolskiej, otrzymała także protekcję od biskupa krakowskiego i króla Władysława IV. Szkoła więc miała silne poparcie. Nie uchroniło jej to jednak od problemów dnia codziennego, z którymi borykały się wspólnie – matka i uczennice. Były to choćby sprawy finansowe. Brakowało pieniędzy na utrzymanie dziewczynek. I trzeba było temu zaradzić. Matka Zofia zatem bez wahania, chowając swą arystokratyczną dumę w kieszeń, sama chodziła od drzwi do drzwi, prosząc o wsparcie dla jej domu i wychowanek, którym poświęciła cały majątek, cały swój czas, całe serce i całe życie.
Wszystko to jednak tylko i wyłącznie ze względu na ukochanego Jezusa. Bo to Jemu w pierwszej kolejności chciała oddać to wszystko. Wiele o tym rozmyślała i się modliła. W końcu zanotowała w swym notatniku: „…Bóg jako Pan wszystkich rzeczy, żadnej darowizny naszej nie potrzebując, przyjaciołom to swoim sługom, sierotom i dzieciom oddawać każe, i co się im daje, jakoby Onemu samemu się dawało przyjmuje…”. Pisząc to, już wiedziała, co będzie robić.
Przerzucały kwiaty przez płot
Po śmierci ojca otrzymała w spadku część kamienicy przy ul. Szpitalnej w Krakowie. Dołożyła starań, by odkupić pozostałe części od rodzeństwa i założyła Dom Panieński. Przez wiele lat właśnie tam siostry prowadziły szkołę i stamtąd ich działalność się rozprzestrzeniała. Jednak w czasach komunizmu budynek został im odebrany. Ale one się nie załamały. Przez następne ok. 50 lat dzień w dzień nie ustawały w prośbach o odzyskanie domu Matki, modląc się przez jej wstawiennictwo. – Kiedy wstępowałam do klasztoru, to spotkałam się z niezwykle gorliwą modlitwą o odzyskanie domu Matki. Wraz z młodymi siostrami patrzyłyśmy na to trochę sceptycznie, myślałyśmy, że w tych komunistycznych czasach jest to niemożliwe. Dziś z radością mówię – myliłyśmy się – uśmiecha się s. Olga Maślanka, dziś przełożona generalna zgromadzenia. Wspomina także opowieść jednej z sióstr, która mówiła, że kiedy przechodziły obok domu na Szpitalnej, to przez ogrodzenie ustawione na czas długiego remontu przerzucały kwiaty na znak łączności z Matką Założycielką, wierząc, że ten dom do nich wróci i tam będą mogły kontynuować dzieło wychowawcze. Tak też się stało w 1989 r. Siostry poczytują to sobie jako ich prywatny cud za przyczyną Matki, która będąc w niebie, wciąż się nimi opiekuje, tak jakby była obok. A one, co wydaje się zupełnie naturalnym, właśnie tak ją traktują. – Wielką łaską, którą zyskało zgromadzenie od Matki Założycielki obok odzyskania domu macierzystego, był także fakt, że nasza szkoła tutaj w Krakowie na ul. św. Jana nie została zamknięta w czasach komunizmu, kiedy to większość szkół katolickich po prostu likwidowano – dodaje s. Olga Maślanka.
Zgromadzenie sióstr prezentek to jej dzieło
Matka Zofia, prowadząc dom i wciąż bacznie obserwując rzeczywistość, dostrzegła potrzebę utworzenia tam grupy wychowawczyń, które całkowicie poświęciłyby się pracy z dziewczynkami. Założyła więc zgromadzenie zakonne Sióstr Ofiarowania Najświętszej Marii Panny, zwane siostrami prezentkami, oddane apostolskiej pracy, którego charyzmatem stała się idea wychowania dzieci i młodzieży. – Każda z nas składając śluby zakonne, w akcie profesji wieczystej zobowiązuje się do dobrego wychowania dzieci i młodzieży aż do śmierci. To jest nasz czwarty ślub obok czystości, ubóstwa i posłuszeństwa – tłumaczy przełożona generalna.
Wracają i dziękują
Wizja wychowania Matki Zofii się sprawdza. Dowodem na to są osiągnięcia placówek prowadzonych przez siostry oraz wysokie miejsca w rankingach. Dla sióstr jednak najważniejsze są te chwile, kiedy wychowanki wracają po latach i dziękują za czas i przekazane im ideały. – Nie tylko po latach – uśmiecha się s. Renata Gąsior. – W trakcie nauki także! Mam w ręce plik wspaniałych listów młodych ludzi, które na prośbę s. katechetki napisali do Matki Założycielki. A w nich wyznania, że chcą żyć jej wartościami, być dla drugiego człowieka, szerzyć miłosierdzie. Piszą, że ta postać jest dla nich żywa i autentyczna – wylicza rozmówczyni. Siostra Renata dodaje także, że zachowały się dwa wiersze poetki krakowskiej Anny Libery, która także była ich wychowanką. – Wiersze te napisała ok. 40 lat po zakończeniu szkoły. W utworach tych zwraca się do wychowanek sióstr prezentek, by nigdy nie zatraciły przekazanych im wartości: „chociaż wam nieba inne światy odkryją, bądź w sercu każda czeską Zofiją” – cytuje s. Renata.
Chłopcy też mogą
Od 11 lat szkoły sióstr prezentek są koedukacyjne. – Stało się to ze względu na wyraźną prośbę „poszkodowanych” młodych mężczyzn, którzy także chcieli pobierać nauki w naszych szkołach – śmieją się siostry. – Dziś uczą się u nas zarówno chłopcy, jak i dziewczęta, a idee wychowawcze Matki Założycielki nadal się sprawdzają – dodają siostry.
– Bo ona nas wciąż inspiruje, jest naszą Matką, naszą Założycielką. Staramy się naśladować jej życie, jej cnoty i kontynuować jej dzieło. Nie wydobywamy tej postaci z odmętów historii, bo ona jest z nami na co dzień. Na tym polega obcowanie świętych, my ją czujemy. Zwłaszcza w domu na ul. Szpitalnej – mówi s. Renata. A ja patrzę na szczęśliwe siostry i we wszystko wierzę.