Błogosławiona Zofia żyła w czasach baroku, kiedy to kobiety uznawano za tak słabe i delikatne, że miały te prawa, co dzieci, czyli w zasadzie żadne: pozostawały pod władzą ojca lub męża. Nieposłuszną żonę mąż mógł karać chłostą, a jej miejscem był tylko dom. „Po cóż ta, co złączyła się z mężem związkiem małżeńskim, ma zawierać znajomość z innymi?” – pytał retorycznie ówczesny myśliciel i polityk, Andrzej Frycz Modrzewski. Uznawano, że kobieta, „która czyta, pisze, śpiewa, nie będzie już cnotliwa”, a ona sprowadzała książki; wyśmiewano, że „zejdą się białogłowy, już jarmark gotowy”, a ona tworzyła szkołę i stowarzyszenie kobiece.
Ulubiona córka ojca
Zofia urodziła się w 1584 r. Jej ojciec, Mateusz Maciejowski, był zamożnym szlachcicem krakowskim. Była jego ulubienicą, choć miał dziewięcioro dzieci. Szlachcianki nie zawsze umiały pisać, zaś ona czytała książki po polsku i łacinie, sprawnie prowadziła rachunki. Mając 16 lat, poślubiła Jana, dziedzica wsi Czechy. Ojciec zadbał o jej pozycję w małżeństwie, przeznaczył jej w posagu trzykrotnie więcej, niż wnosiła przeciętna szlachcianka. Małżeństwo było udane, ale mąż szybko zmarł. Bezdzietna, zamożna wdowa w wieku 22 lat była świetną kandydatką na żonę.
Mieszkała w Krakowie. 19 stycznia 1607 r. wracała z towarzyszką z kościoła na Skałce. Nagle podeszło paru mężczyzn, złapali je, wepchali do powozu; batem pognali konie. Świadkowie pobiegli po ojca. Pan Maciejowski natychmiast ruszył konno wraz z służbą w pogoń. Odnalazł córkę i porywacza – pan Gładysz herbu Leliwa oświadczał się wdowie już wcześniej, ale odmówiła. Porwanie kobiety i zatrzymanie jej na noc było poważnym argumentem do małżeństwa – jako zhańbiona nie miała szans na innego kandydata. Wściekły ojciec chciał oddać porywacza pod sąd, a w Krakowie za gwałt na szlachciance groziła wówczas kara śmierci. Pan Gładysz, szlachcic majętny i wpływowy, umiejętnie przepraszał i jak gdyby nigdy nic ponawiał oświadczyny. Bezskutecznie. Zofia jednak nie tylko nie chciała małżeństwa, ale także kary dla szlachcica. Ostatecznie ojciec uspokoił się i przystał na wolę córki. Sprawę załagodzono, a kandydat wziął za żonę… młodszą siostrę Zofii.
Dać szansę kobietom
Choć w baroku uznawano, że kobieta „ma siedzieć jako gołębica w gnieździe, nie latać, nie biegać, gdyż wychodzić z domu tylko mężczyźnie prawem obwarował Pan Bóg”, to wyjątkiem były wdowy. Jednak szlachcianka powinna znowu znaleźć męża, by się nią opiekował i zarządzał jej pieniędzmi. Zofia tego nie chciała, wolała pozostać wdową, zachowując wielki posag od ojca. To dzięki niemu wspierała hojnie klasztory i bractwa, finansowała ołtarze, m.in. w kościele Mariackim, była dobrodziejką jezuitów. Należała do Bractwa Miłosierdzia, które założył ks. Piotr Skarga, słuchała jego kazań. Słynny kaznodzieja publicznie pytał, co wierni radzą: czy sieroty mają z głodu umrzeć, kraść czy „swój wstyd i cnotę sprzedać?”. Rzeczywiście sytuacja w Krakowie była wtedy fatalna. W czasie walk o władzę spalono przedmieścia, a napięcia potęgowały powodzie oraz epidemie dżumy i cholery. Wiele osób, także dzieci, żyło na ulicach. Podczas gdy chłopcy mogli szukać pracy u majstrów, dziewczęta były skazane na żebractwo lub prostytucję. Pani Czeska uznała ich sytuację za najtrudniejszą. Szkoły prowadzono dla chłopców, zamożne córki szlacheckie uczyły się w domu lub przy klasztorach, a większość kobiet nie umiała czytać ani liczyć.
Zofia dysponowała sumą posagową po ojcu i spadkiem po mężu. Majątek przekazywano w męskiej linii, jednak Mateusz Maciejowski pozostawił spadek nie tylko pięciu synom; w testamencie zapisał część kamienicy w Krakowie swej „prawdziwie najdroższej córce”. Zofia wykupiła od rodzeństwa udziały i z czasem została wyłączną właścicielką dwu kamienic przy ul. Szpitalnej. Miasto przeżywało pożary i epidemie, a ona remontowała oba domy, łączyła je w całość, dobudowała piętro. Kobiety nie mogły same występować w urzędach, dlatego przy załatwianiu aktów prawnych pani Czeskiej towarzyszyli jezuici. Mieszkańcy Krakowa byli zgorszeni – ani mężatki, ani zakonnice nie zajmują się takimi sprawami! Wreszcie w 1621 r. powstał Dom Panieński dla sierot, a w nim pierwsza w Polsce szkoła dostępna dla wszystkich dziewcząt.
Dom Panien
Pani Czeska wyjaśniała swe zachowanie: „Bóg, jako Pan wszystkich rzeczy, żadnej darowizny naszej nie potrzebuje; przyjaciołom swoim, sługom i sierotom i dzieciom oddawać każe, i co się im daje, jakby się Jemu samemu, dawało przyjmuje”.
Przyjęła dziewczęta z ulicy, opracowała program i reguły wychowawcze. Wybrała wychowawczynie, wymagała od nich łagodności, opanowania i pobożności. Nie wolno było bić dzieci ani wypominać im przeszłości. Dom Panieński solidnie przygotowywał do życia. Dziewczęta miały dyżury w kuchni, pralni, szwalni, ogrodzie. Sprzątały, umiały prowadzić dom, wspólnie modliły się z wychowawczyniami. Uczyły się też czytania, pisania, katechizmu, rachunków, szycia, śpiewu. Patronką Domu Panieńskiego stała się Najświętsza Panna. Dziewczęta uczyły się odnajdywać w tajemnicach Jej życia: panieńskiego, rodzinnego, małżeńskiego, aż po wdowieństwo i czas już po śmierci Syna. Mając około 16 lat, odchodziły wykształcone lepiej niż większość rówieśniczek z dobrych domów. Mogły iść na służbę, wyjść za mąż, niektóre zostały w Domu i kontynuowały dzieło założycielki, zwanej Matką. Z czasem na naukę zaczęły oddawać swe córki także rodziny krakowskie, od nich wymagano opłaty.
Matka wspólnoty i mistrzyni
Skoro w tamtych czasach nie widziano potrzeby nauki kobiet i nie było szkół dla dziewcząt prowadzonych przez świeckie kobiet, to sytuacja Domu założonego przez Czeską była wyjątkowo trudna. Omijała jednocześnie prawo świeckie i kościelne. Nie chciała zakładać nowego zakonu, bo wówczas obowiązywałaby ścisła klauzura, a ona chciała otwartej szkoły dla wychowanek, bez konieczności zostawania siostrami zakonnymi. Jednak wychowawczynie składały śluby dziewictwa i życia we wspólnocie, a panią Czeską nazywano matką wspólnoty i mistrzynią.
Pani Czeska, zdecydowana i silna, przekonywała osoby wysoko postawione do swoich działań. Bp M. Szyszkowski, „nic nie zważając na niektórych ludzi mowy, którzy go od tego odwodzili”, zatwierdził Dom Panieński i poświęcił kaplicę domową pw. Ofiarowania Najświętszej Panny. Fundację poparli nuncjusz apostolski H. Visconti i król Władysław IV Waza. Gdy umarła w 1650 r., jako „wielką dobrodziejkę” pochowano ją w bazylice Mariackiej. Dziesięć lat po jej śmierci biskup usankcjonował wspólnotę wychowawczyń Domu jako Zgromadzenie Panien Ofiarowania NMP. Popularnie zwano je prezentkami.
Sama nazwa „Dom Panieński” brzmiała dziwnie: rzadko wówczas panny dziedziczyły majątek. Pani Zofia swój zapisała „wiecznie darem nieodmiennym i nieodwrotnym panienkom, sierotom stanu szlacheckiego i miejskiego na mieszkanie wiecznymi czasy”. Jej zdecydowana wola trwa już prawie 400 lat: niezależnie od rządów, zaborów i wojen, faszyzmu i socjalizmu, w tym samym miejscu na ul. Szpitalnej w Krakowie działa szkoła prezentek; z czasem powstały następne: w Polsce i na Ukrainie. Jak określił bp Karol Wojtyła, matka Zofia umiała zadbać o ludzką godność kobiet – miały prawo do swego miejsca, domu, nauki, jak synowie.
Jak kobieta w czasach baroku stworzyła dzieło, które przetrwało pokolenia? Ojciec dał „najdroższej córce” wykształcenie, pieniądze, pewność siebie. Zofia umiała wszystko obrócić dla dobra kobiet, widząc w tym wolę Bożą. Została beatyfikowana 9 czerwca 2013 r.