Że gdzie dwóch Polaków, tam cztery opinie, a każda słuszna i najsłuszniejsza. Że najdrobniejsze nawet sprawy iść muszą na noże. Że żadne ustąpić nie chce o krok i wytaczać będą armaty na muchy, i kopać się będą po kostkach, i gryźć po rękach, żeby tylko moje było na wierzchu. I tłumaczyć można ten zapał i zacietrzewienie ułańską fantazją i sarmackim rozmachem, wojnami i powstaniami, i styropianem. Wciąż tylko siedzi mi w głowie pytanie, które ostatnio coraz wyraźniej domaga się odpowiedzi: O co tak naprawdę chodzi? O własne zdanie i wizję, czy o dobro, które jest wspólne?
Smutny to kraj, w którym, żeby pogrążyć przeciwnika, świadomie i z premedytacją sięga się po kłamstwo. Smutny to kraj, w którym nie rozmawia się z drugim dlatego tylko, że ma inne poglądy. Smutny to kraj, w którym torpeduje się dobre inicjatywy, bo wyszły od strony przeciwnika. Smutny to kraj, gdzie pod biało-czerwoną flagą trwa nieustanna wojna wszystkich ze wszystkimi. Smutny to kraj, gdzie polityczne targi o władzę przenoszą się na ludzi na ulicach, zarażając nienawiścią i lękiem.
Piękne są ułańska fantazja i sarmacki rozmach, powojenne blizny i styropianowa duma. Piękne są, ale pod warunkiem że pożreć im się nie damy. Pod warunkiem że nie staną się jedynym, co mamy. Pod warunkiem że służyć będą dobru, a nie temu, żeby być silniejszym, mieć rację, wygrać wybory, a potem przyłożyć przeciwnikowi i odetchnąć w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku.
„Bóg nie będzie nas rozliczał z tego, przed jaką ilością zła zdołamy się ochronić, ale ile dobra zdołamy uczynić” – przeczytałam gdzieś dawno temu. I coś w tym jest: byle jeszcze pamiętać, że nie chodzi o to, by działać przeciwko innym, ale razem. Jak w domu.