Ze świętymi warto żyć w przyjaźni, a nie robić z nimi „biznes”. Wcześniej czy później wszyscy mamy do nich dołączyć, bo świętość jest możliwa dla każdego z nas.
„Nie” dla interesu
Czy każdy powinien mieć świętego orędownika? Jak poszukać świętego, do którego chcemy się modlić? Czym kierować się przy wyborze patrona do chrztu lub bierzmowania albo – jak to jest często w wypadku sióstr zakonnych i zakonników – przy składaniu ślubów, gdy zmienia się imię? Te i pewnie jeszcze inne pytania nierzadko kołaczą się nam po głowach. Tymczasem o wiele istotniejsze jest spojrzenie na sprawę świętych niejako z perspektywy nieba. Bo dzieje się prawdopodobnie tak, że to nie my wybieramy świętych, ale święci wybierają nas. Jak to robią? Może ktoś pomyśli, że „walczą” między sobą o jak największą liczbę „fanów”. W żadnym wypadku. Raczej dają o sobie znać na zasadzie delikatnego natchnienia – słuchaj, może się zaprzyjaźnimy? Owszem – mówię o tym z przymrużeniem oka, ale kto wie – może któryś z nich ma w tym „interes”, bo potrzebuje, aby gdzieś na świecie się o nim dowiedziano, i szuka tzw. ziemskiego promotora. Możemy im zatem w tym pomóc. Owa promocja zaczyna się choćby od godnego noszenia własnego imienia czy spontanicznych „westchnień” do swego niebieskiego towarzysza. Czasem uzewnętrznia się również poprzez świadomie praktykowany kult, czyli np. odwiedziny miejsc życia świętego, zapoznanie się z życiorysem i pozostałymi po nim dokumentami, uczczenie relikwii, odmawianie modlitw, śpiewanie pieśni, malowanie obrazów czy wznoszenie pomników. Byle tylko nie „czcić” świętego, widząc w tym sposób na zarobek. Bo takie postępowanie to żaden kult.
W gronie mądrych
W dobie utraty wszelkich autorytetów, w czasie ciągłego powtarzania, że owszem, Kościół jest święty, ale tworzący go ludzie to zwykli grzesznicy, rodzą się uzasadnione wątpliwości: Jak to jest, że wśród tej mnogości grzeszników pojawiają się święci? Któż to jest ów święty? I do czego takich ludzi potrzebujemy? Na pytanie, kto to jest święty, można dać jedną konkretną odpowiedź: święty to człowiek, który na swojej drodze spotkał Boga i kontakt z Nim wpłynął na styl jego życia. Jan Paweł II określił świętość jako „wysoką miarę zwyczajnego życia”. Ponadto z poczynionych obserwacji możemy potwierdzić, że człowiek święty to z pewnością człowiek mądry. Dlaczego? Dlatego, że wypracował sobie jasną hierarchię wartości, był wolny wewnętrznie i nie żył jak jakaś monada bez okien, czyli dostrzegał innych ludzi. Natomiast sprowadzanie świętych do funkcji spełniaczy potrzeb jest złym kierunkiem. Powstaje wówczas coś w rodzaju duchowego marketingu. I tak w przeszłości, niestety, to czasami wyglądało: ten święty był od pożarów, tamten od dobrych plonów, a jeszcze inny od zębów. Owszem, wszyscy święci wstawiają się za nami u Boga i widzimy, że niejednokrotnie dokonywane są za ich orędownictwem cuda, ale pamiętajmy, że nie taka jest ich podstawowa „funkcja”. Aby zrozumieć, po co są nam naprawdę potrzebni święci, trzeba najpierw przemyśleć, po co jest nam potrzebna w wierze relacja z Bogiem i Jego przyjaciółmi. Jeżeli przeżywamy wiarę w Boga jako najintymniejsze spotkanie, to wówczas zaczynamy również pragnąć spotykać tych, którzy wcześniej od nas tu, na ziemi, a w chwili obecnej w niebie również byli i są z Nim zaprzyjaźnieni.
Święty, czyli transparentny
Ale czy nie byłoby prościej zamiast przez pośrednictwo świętych rozmawiać wprost z Bogiem? I po drugie, czy wolno do tej „transmisji danych” wykorzystywać jedynie świętych uznanych oficjalnie przez Kościół? Czy można modlić się na przykład przez wstawiennictwo swoich bliskich, którzy nigdy nie doznają wyróżnienia w formie beatyfikacji czy kanonizacji, a widzieliśmy, że również kochali Pana Boga? Na takie dylematy, które nie tak dawno wypowiedział w rozmowie ze mną pewien inteligentny student, odpowiedziałem po prostu: jedno drugiemu nie przeszkadza, ponieważ święci są niejako transparentni. Oni nie zatrzymują tych wszystkich naszych próśb na sobie i nie traktują wyproszonej łaski jako swojej zasługi. My możemy modlić się do Boga Ojca bezpośrednio, ale jeżeli wiemy, że ktoś inny też Go kocha, to będąc w potrzebie, ośmielamy się powiedzieć także do tej osoby – słuchaj, ja teraz przeżywam to i to, pamiętaj o mnie i również ty powiedz o tym naszemu wspólnemu Ojcu. Ale faktycznie, gdybyśmy zastępowali Boga świętymi, bylibyśmy w błędzie. Natomiast jeśli chodzi o zmarłych bliskich, to bez wątpienia możemy przeżywać tę więź (innymi słowy „świętych obcowanie”) nieustannie. Najczęściej modlimy się, sądząc, że potrzebują oni jeszcze oczyszczenia. Jednak przychodzi taki moment, kiedy nabywamy wewnętrznej pewności, że ktoś jest już z Bogiem, więc mogę go poprosić o wstawiennictwo. Podobną sytuację miał na przykład inż. Piotr Molla, mąż św. Joanny Beretty Molli. Zaraz po śmierci przeżywał kontakt z żoną jako modlitwę, by trafiła do nieba. Ale kiedy Kościół ogłosił ją Sługą Bożą, następnie błogosławioną i świętą to przyznał, że teraz jest już gotowy, aby uklęknąć i modlić się nie za nią, lecz przez jej wstawiennictwo.
My też możemy
Dziwią się niektórzy, skąd w ostatnich latach taki „wysyp” świętych. Mówiąc z uśmiechem, to sprawka papieża z Polski. Sam Jan Paweł II beatyfikował lub kanonizował blisko 2 tys. osób. Owa hojność Kościoła w wynoszeniu ludzi na ołtarze bierze się z faktu poszerzenia horyzontów naszego postrzegania świętości nie jako czegoś ekskluzywnego, czyli tylko dla wybranych gigantów wiary. Bo powołanie do świętości dotyczy każdego. Taka jest przecież nauka Pisma Świętego. I dlatego Kościół chce nam pokazać, że świętość jest możliwa w ramach każdego stanu: małżeńskiego, kapłańskiego, zakonnego czy samotnego. Poprzez kanonizacje mówi niejako do nas: Zobaczcie, koło was żyje tylu świętych, spotykacie ich na ulicach, w firmach, urzędach. Wy też możecie się takimi stawać.