Logo Przewdonik Katolicki

Będziemy żyli wiecznie

Justyna Sowa
Fot.

Anna i Grzegorz. Małżeństwo nauczycieli. Ona uczy polskiego, on… kaligrafii. Tradycjonaliści. Zawsze w niedzielę jedzą rosół i domowe ciasto.

Wchodzę do mieszkania Państwa Barasińskich w jednym z wieżowców w Nowej Hucie. Już od progu wita mnie mała, roześmiana buźka i wyciąga rączkę do uścisku. Druga, bardzo podobna nieśmiało wychyla się zza łóżka. – Starsza Anastazja i młodsza Michalinka. Obie w wieku do lat trzech – śmieje się tata Grzegorz i zaprasza mnie do środka.

Przełomowy SMS

Dostaję pyszną herbatę nalewaną z pięknego dzbanka, który na pierwszy rzut oka przypomina mi mały samowar. Jest uroczyście, a zarazem bardzo rodzinnie. Już po chwili Michalinka, która przemogła pierwsze zakłopotanie, ładuje się na moje kolana, a Nastka ciągnie za rękę, bym zobaczyła, jaką bajkę właśnie ogląda. To znak, że chyba zostałam zaakceptowana. Wreszcie obie dziewczynki odchodzą do swoich spraw, a ja mogę zająć się rodzicami.

Najpierw pytam o to, jak Pan Bóg działa w ich życiu i w czym to działanie dostrzegają. – Oj działa, działa – Ania zawiesza głos. – To co Grzesiu, od początku? – pyta męża z uśmiechem, a on spokojnie kiwa głową na znak, że możemy zaczynać.

– Wysłałam Grzegorzowi SMS z życzeniami wielkanocnymi, które brzmiały „Będziemy żyli wiecznie” i to był przełom – rozpoczyna Ania. – Chwileczkę, miało być od początku, a to nie był początek – zaczepia ją mąż. Pod wpływem jego słów Ania cofa się jeszcze dalej, aż do czasów szkolnych. A ja patrzę na nich i się uśmiecham.

Najważniejsza sprawa w życiu

Dowiaduję się wkrótce, że zanim wspomniany SMS został wysłany małżonkowie znali się już od dawna, bo chodzili razem do szkoły. – Ale Grzegorz bardzo mnie wtedy irytował – śmieje się Ania. Jednak po jakimś czasie zaczęli się lepiej poznawać i nawet trochę zakolegowali. Wtedy też, któregoś pięknego dnia Grzegorz zaprosił Anię na sylwestra. Jak kolega koleżankę. Po nim pisali do siebie dużo listów, bo on zaraz potem wyjechał na studia. – Poznałam Grzesia trochę lepiej i zaczęło mi ogromnie zależeć. To była najważniejsza sprawa w moim życiu! I kiedy w końcu się spotkali (po czteromiesięcznej wymianie intensywnej korespondencji), wzięli za ręce i, jak wspominają, wszystko stało się oczywiste. – Wiedziałam, że to ten i tylko ten. Miałam także pewność, że ten człowiek będzie mnie prowadził do Boga, a na tym bardzo mi zależało. I właśnie podczas Wielkanocy Ania wysłała swemu przyszłemu mężowi te znaczące życzenia. – Chodziło mi oczywiście o życie wieczne w niebie, ale okazało się, że słowa te miały szersze znaczenie, bo żyjemy razem już tutaj, na ziemi. I ściągając obrączkę, pokazuje mi wewnętrzną stronę. – Nie mamy wygrawerowanych imion ani daty ślubu tylko właśnie te słowa.

Ania dodaje także, że powiedziała wtedy koleżankom, że wyjdzie za mąż za sześć lat, po studiach. Tymczasem rok później byli już małżeństwem. – Do dziś się ze mnie śmieją i przypominają, że według moich obliczeń właśnie powinniśmy się pobierać.

Anastazja znaczy zmartwychwstanie

– Zawsze uważałem Anię za wyjątkową dziewczynę – opowiada Grzegorz, wspominając czasy przedmałżeńskie. – Była bardzo rozmodlona i to mi imponowało. To właściwie ona przybliżyła mi modlitwę różańcową. – Modlicie się razem? – pytam ich, wykorzystując okazję. – Oczywiście – odpowiadają bez namysłu, patrząc na mnie tak, jakbym zapytała czy trawa jest zielona…

O swoim pięcioipółletnim życiu małżeńskim mówią, że było łatwo, trudniej i bardzo trudno. Szczególnie zaraz po narodzinach pierwszej córeczki – Anastazji. – Urodziła się zdrowa, ale po kilku dniach zaczęło się z nią dziać coś niedobrego. Okazało się, że ma problem z oddychaniem. W ciągu kilku dni dowiedzieliśmy się, że ma podejrzenie niezwykle ciężkiej odmiany nowotworu tkanek i że najprawdopodobniej będzie żyła jak roślinka – Ani drży głos na wspomnienie tamtych chwil. Młodzi rodzice, w obcym mieście (oboje pochodzą spoza Krakowa) zupełnie sami musieli zmierzyć się z takimi wieściami o stanie zdrowia ich pierwszego dziecka. – Dokładnie 2 kwietnia miała miejsce operacja Nastki. Pobrano tkanki i wysłano do ekspertyzy. To był Wielki Piątek. Dla nas data znacząca. Na sali było mnóstwo lekarzy. Przed zabiegiem, świadomi konsekwencji, ochrzciliśmy Nastusię na intensywnej terapii – Ania zawiesza głos. Widzę, że nie może mówić dalej, starając się powstrzymać łzy. Zapada chwila milczenia. – Dzień i noc trwaliśmy przy małej – kontynuuje Grzegorz. – I doświadczyliśmy mnóstwa nieprzyjemnych sytuacji wynikających z nieudogodnień służby zdrowia i obojętności niektórych osób. Ale były także pozytywne momenty. Na przykład zupełnie obcy mężczyzna, tata bardzo chorej dziewczynki, zamówił za nich Mszę św. w Łagiewnikach, zaś pani anestezjolog, która stwierdziła, że to piękne, iż chrzczą maleńką, sama dołączyła się do obrzędu. Rodzice wspominają, że dokładnie 10 kwietnia, kiedy cała Polska żyła katastrofą w Smoleńsku oni dowiedzieli się, że to nie rak, tylko bardzo rzadki przypadek przepukliny mózgowej. To oznaczało, że dziewczynka będzie żyła i że być może będzie sprawna.  – Dla nas to był cud. Modliliśmy się m.in. przez wstawiennictwo bł. Jana Pawła II. Naszą pierwszą córeczkę nazwaliśmy Anastazja, to znaczy zmartwychwstanie – mówią. – Nie sądziliśmy, że będzie to tak dosłowne. Bo rzeczywiście – nasza dziewczynka wstała.

Małżeński kryzys

Kiedy Nastka miała siedem miesięcy, dowiedzieli się, że znów zostali rodzicami. Ania wspomina to jako najcięższy okres jej życia – zarówno pod względem fizycznym, jak i psychicznym. – Musiałam radzić sobie nawet ze stwierdzeniami, że jesteśmy patologią (sic!) i że marnuję sobie życie, kiedy mogłabym tak wiele osiągnąć. Najtrudniej jednak, jak wspominają, było już po narodzinach Michasi. – Bardzo się od siebie oddaliliśmy, to był taki nasz małżeński kryzys. Prawie ze sobą nie rozmawialiśmy. I wtedy mój mąż stanął na wysokości zadania, bo to on – jako biskup rodziny – zaczął szukać pomocy na zewnątrz. Znaleźli ją na Spotkaniach Małżeńskich, z których wrócili odmienieni. Dziś polecają te rekolekcje każdemu małżeństwu. Później dołączyli do kręgów Domowego Kościoła, w których trwają do dziś. Dlaczego? – Człowiek bez formacji idzie na dno – dobitnie odpowiada Grzegorz.

Piękne pisanie

To, że Ania jest polonistką, widać na pierwszy rzut oka. Pracuje w szkole podstawowej i, jak mówi, jest tam z miłości do uczenia. – Uczenie, to mój największy talent i pasja. Jestem najszczęśliwsza, bo mogę to robić w katolickiej szkole – mówi. Oprócz tego prowadzi warsztaty haftu, koronkarstwa i rękodzieła. To wszystko daje jej wiele radości. – Lubię ładne, ręcznie robione małe arcydzieła. 

Grzegorz natomiast prowadzi szkołę kaligrafii. To dziś jego zajęcie zawodowe, mimo iż z wykształcenia jest religioznawcą. – Po ślubie zastanawialiśmy się, jak się utrzymywać, realizując przy tym swoje pasje. Jednym z pomysłów było założenie firmy produkującej ręcznie robione kartki, które ja miałem ozdabiać pięknym pismem. I kiedy zacząłem interesować się kaligrafią, okazało się, że to nie hobby, to styl życia – jak żartują sobie nasi przyjaciele i studenci. Założyłem firmę, która z czasem zaczęła się rozwijać. Dziś prowadzę zajęcia z kaligrafii w  wielu miejscach w Polsce, od szkół podstawowych po uniwersytety.

Kaligrafia to zajęcie wymagające precyzji i cierpliwości, ciągłego rozwoju i samodyscypliny. Skryba to humanista, zatem nie bezmyślny kopista – twierdzi Grzegorz.

Całą dalszą część spotkania spędziłam na podziwianiu pięknych liter o wyszukanych kształtach i zajadaniu sernika z kruszonką. Barasińskich opuściłam późno – przesiąknięta atmosferą i zapachem prawdziwego domu.

 

 

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki