Żeby dojechać do Mielna w sobotnie przedpołudnie, trzeba odstać swoje w długim korku. O tej porze bowiem, oprócz wczasowiczów z całej Polski, ściągają tu także tłumnie mieszkańcy oddalonego o kilkanaście kilometrów Koszalina. Na plaży jest jednak jeszcze trochę wolnego miejsca. Przez szum fal i gwar plażowiczów przebija się skrzek mew. Od czasu do czasu słychać pokrzykiwania wędrownych sprzedawców: „Gotowana kukurydza!”, „Orzeszki w karmelu!”. Niekiedy ktoś kiwnie znad parawanu na znak, że jest zainteresowany zakupem. Dużo większe poruszenie i zdumienie wywołuje idąca brzegiem morza grupa głównie młodych ludzi wymachująca flagami. Z niesionej przez nich tuby rozlegają się słowa, których akurat w tym miejscu mało kto się spodziewa: „Jesteśmy katolikami. Idziemy do was posłani przez biskupa tej diecezji Edwarda Dajczaka. Wszystkich, którzy są ochrzczeni i mają Jezusa w sercu, ale i każdego, kto zechce, zapraszamy do wspólnej modlitwy i do przeżycia wieczorem najwspanialszego wydarzenia, jakim jest Eucharystia, podczas której Jezus ofiarowuje nam siebie”.
Nie czekają w kościołach
To jedna z ekip przemierzających pod koniec lipca wybrzeże Bałtyku w ramach tzw. Ewangelizacji Nadmorskiej. Jej celem jest dotarcie z przesłaniem Jezusa do ludzi wypoczywających na Wybrzeżu. Za tą, odbywającą się po raz piąty, akcją ewangelizacyjną stoi bp Edward Dajczak, który zainicjował także m.in. Przystanek Jezus towarzyszący Przystankowi Woodstock. Kiedy został mianowany biskupem koszalińsko-kołobrzeskim, uznał, że skoro tylu ludzi przyjeżdża latem na wypoczynek do jego diecezji, nie można ograniczyć się jedynie do czekania na nich w kościołach. Dlatego w 2009 r. na plaże wyruszyli pierwsi ewangelizatorzy. Na początku było ich jedynie 17. W tym roku ponad pół setki osób pełnych wiary i zapału, a wśród nich kapłani, klerycy, a także siostra zakonna, podzielonych na dwie grupy, w ciągu dziesięciu dni odwiedziło 11 nadmorskich miejscowości. Trzeba podkreślić, że mieli oni solidne zaplecze, bowiem w intencji tego przedsięwzięcia, już na długo przed jego rozpoczęciem, modliły się zakony w całej Polsce.
„Na żebraka”
Uczestnicy Ewangelizacji Nadmorskiej idą „na żebraka”, nie biorąc ze sobą żadnych pieniędzy i nie mając zapewnionych noclegów. – Chcemy być jak pierwsi apostołowie, którzy nieobciążeni troskami doczesnymi skupiają się tylko na głoszeniu Słowa. O to, co będziemy jedli i gdzie będziemy spali, troszczy się sam Bóg – wyjaśnia ks. Radek Siwiński, koordynator akcji. I tak rzeczywiście się dzieje, bo ewangelizatorzy nie chodzą głodni. – Spotykamy na swojej drodze życzliwych ludzi, którym Bóg otwiera serca na nasze potrzeby. Jednym z nich był Krzysztof, Polak z misji katolickiej w Hanowerze, który przyjechał tu na wakacje. Opłacił nam nocleg, podwiózł samochodem, a musiał obracać kilka razy, do kolejnej miejscowości, zaopatrzył w produkty na śniadanie. Przy tym bardzo się cieszył, że może coś dla nas zrobić – opowiada kleryk Łukasz Wdowicz z Łomży, po raz drugi ewangelizujący nad morzem. Jednocześnie przyznaje, że takie chodzenie „na żebraka” wcale nie jest dla niego łatwe. – Trochę mnie to krępuje. Czasami też ludzie są na nas zamknięci. Nic nie dają, bo pewnie sami od innych nic nie dostali. Jednak zawsze znajdą się tacy, którzy dzielą się z nami bezinteresownie tym, co mają, popierając to, co robimy.
Czegoś takiego jeszcze nie widziałem!
W tym roku kl. Łukasz wziął ze sobą nad Bałtyk jeszcze dwóch kolegów z łomżyńskiego seminarium. Jednym z nich jest pochodzący z Mińska na Białorusi Władysław Mińko. – Czegoś takiego jeszcze nie widziałem. Żeby Kościół tak wychodził do ludzi, jak w pierwszych wiekach, kiedy chrześcijanie szli małymi grupkami, zapalając serca ludzi do Boga – przyznaje alumn, który do przyjęcia święceń kapłańskich przygotowuje się w Polsce, bowiem archidiecezja mińsko-mochylewska po prostu nie ma jeszcze własnego seminarium. Dobrze wspomina też 5-dniowe rekolekcje poprzedzające Ewangelizację Nadmorską, które odbyły się w Koszalinie. – Przyjechali tu ludzie z różnych stron Polski, w różnym wieku, z różnym doświadczeniem życiowym, a Pan Bóg „złożył” nas w jedną wspólnotę, w której każdy daje coś z siebie i w ten sposób ją ubogaca – zaznacza kl. Władysław, dodając, że po doświadczeniu ewangelizacji nad morzem inaczej zaczął patrzeć na Boga i na swoją wiarę, a także na powołanie do kapłaństwa. Podczas rekolekcji ich uczestnicy ćwiczyli również takie narzędzia ewangelizacyjne, jak pantomima, śpiew czy taniec. – Przede wszystkim była to jednak modlitwa, adoracja i formacja, abyśmy jeszcze bardziej się umocnili w wierze – zauważa Janek Mardyła z Krakowa, który również po raz pierwszy doświadcza takiej formy ewangelizacji. – Nigdy nie sądziłem, że będę w stanie podejść do kogoś i powiedzieć, że Bóg go kocha, czy złożyć świadectwo swojego życia. Daje mi to jednak bardzo dużo radości, bo widzę, że wielu wypoczywających tu ludzi szuka Boga i pyta się o Niego.
Jezus posyła nas przed sobą
Każdy dzień ewangelizatorzy rozpoczynają i kończą modlitwą w miejscowym kościele. Tu też przez cały dzień dwie osoby mają modlitewny dyżur przed Najświętszym Sakramentem. Reszta wyrusza rozśpiewanym korowodem na ulice i plaże. W ten sposób zaznaczają swoją obecność wśród mieszkańców i wczasowiczów. Okazja do indywidualnych rozmów, dania świadectwa czy wspólnej modlitwy pojawia się, kiedy ewangelizatorzy zatrzymują się wśród plażowiczów. Oczywiście, zdarzają się wówczas także słowne zaczepki, kiedy np. na okrzyk: „Tylko Jezus jest Panem!”, ktoś z grupki stojących nieopodal wyrostków odpowiada: „Tylko piwo!”. – Nie spotkaliśmy się jednak nigdy z otwartą agresją, a takie zaczepki często pomagają nawiązać kontakt i bywa, że kończą się ciekawą rozmową czy nawet modlitwą – zauważa kl. Łukasz. Andrzej Mielczarek z Siedliska k. Piły, emerytowany nauczyciel, od kilkunastu lat zaangażowany w Domowy Kościół, mówi wprost: – Rozsmakowałem się w tym sposobie ewangelizacji, mimo że jadąc na nią pierwszy raz, trochę się bałem, jak to będzie. Wiąże się ona także z pewnym trudem, jakim w moim wieku jest spanie na karimacie, ale i z wielką radością mówienia o Jezusie. Ewangelizatorzy zapraszają też wszystkich, m.in. rozdając ulotki, na wieczorną Mszę św. i nabożeństwo. I co ciekawe, kościoły zazwyczaj są pełne. – Pan Jezus po prostu posyła nas, tak jak w Ewangelii posłał uczniów przed sobą, do serc ludzi, do których zamierza przyjść. A sam czeka tu, w Eucharystii – tłumaczy Magda z Torunia, świeżo upieczona farmaceutka, która przyjechała na ewangelizację pierwszy raz, bo – jak wyznaje – doświadczyła w życiu Bożej miłości i nie może nie mówić o tym innym.
* * *
Kiedy nad Bałtykiem kończy się Ewangelizacja Nadmorska, na drugim końcu świata, w Rio de Janeiro, dobiegają końca Światowe Dni Młodzieży. Znamienne, że podczas nich papież Franciszek, zwracając się do brazylijskich biskupów, wskazywał, że dziś potrzebny jest Kościół, który byłby w stanie towarzyszyć ludziom w ich drodze. – Potrzebny jest Kościół, który nie lękałby się wyjścia do nich, podczas przeżywanych przez nich nocy – przekonywał Ojciec Święty, pytając jednocześnie: „Czy jesteśmy jeszcze Kościołem potrafiącym rozgrzewać serce?”. Niewątpliwie również w Polsce potrzebujemy takiego Kościoła, który nie będzie się bał wyjść do ludzi, chociażby na plażę.