Wszyscy dobrze znamy tę przypowieść i wzruszamy się nią. Akcent kładziemy zwykle na moment powrotu i niespodziewanego przyjęcia przez ojca. Rzeczywiście, jego reakcja była zaskakująca, budząca zdziwienie i oburzenie starszego brata. W zasadzie jesteśmy gotowi przyznać mu rację: postawa taty nie jest zbyt wychowawcza. Tymczasem to właśnie w tej postawie kryje się najważniejsze przesłanie przypowieści, wręcz cała kwintesencja Ewangelii.
Zwątpienie w miłość
Podstawowy walor dydaktyczny tej przypowieści nie zawiera się w scenie powrotu i spotkania z ojcem, lecz w pierwszych zdaniach opowiadania. Uczy ono, że człowiek ponosi skutki swoich wyborów, że trzeba przewidywać konsekwencje, bo będzie się ponosić odpowiedzialność za swoje decyzje. Syn podjął pochopną decyzję, beztrosko przepuścił pieniądze i to się zemściło. To jest pierwsze przesłanie przypowieści: odejście człowieka od Boga, wzgardzenie Jego zasadami, miłością i bliskością srodze się mści na człowieku. Ilu nieszczęść można by sobie zaoszczędzić, gdyby wyciągnąć z tej prawdy praktyczne wnioski i odpowiednio je zastosować.
Fundamentalny grzech odejścia od Boga i wzgardzenia Jego mądrością i prawem, poza obrazą Boga, dla człowieka oznacza same kłopoty i pociąga za sobą dalszą eskalację niemoralności. Po raz pierwszy ten schemat uwidocznił się przy grzechu pierworodnym. Na pierwszy rzut oka Ewa z Adamem nie uczynili właściwie nic złego: zerwali tylko owoc. Nie chodziło jednak tylko o jedzenie, ani nawet o nieposłuszeństwo wobec zakazu. Chodziło o coś znacznie więcej: o zniszczenie zaufania, zwątpienie w Bożą miłość, czyli ostatecznie o odrzucenie Boga. To jest praprzyczyna i korzeń każdego grzechu – zerwanie więzi z Bogiem. A dalej idzie już z górki: zło krzewi się samo i nabiera tragicznych w skutkach, szkodliwych i bolesnych kształtów.
Podobny schemat zrealizował się także w przypadku syna marnotrawnego. Najpierw odszedł od ojca, i to w atmosferze zarozumiałej pewności siebie i bezdusznych roszczeń. Potem nastała krótka i burzliwa epoka beztroski, używania i rozpusty, a na koniec czas biedy i upokorzenia. Na szczęście sytuacja kryzysowa, a właściwie dosięgnięcie dna, wyzwoliła w nim trwogę i właściwe skojarzenia: jedynym ratunkiem w takiej sytuacji jest powrót do domu ojca, choćby w charakterze najemnika.
Zaślepieni pychą
Warto się wczuć w jego przeżycia i myśli. Z jednej strony bezsilna rozpacz i brak jakichkolwiek perspektyw, z drugiej – poczucie winy, wstyd, obawa przed wymówkami, upokarzającym przyjęciem i niepewną przyszłością. W dzisiejszych czasach fałszywa duma i rozpacz stanowiłyby pewnie dla wielu przeszkodę nie do pokonania. Niektórzy woleliby wejść na drogę przestępstwa lub stać się bezdomnym, niż z pokorą prosić o przebaczenie. Wspomnijmy historię młodego chłopaka, który na basenie kąpielowym nieopatrznie wspiął się na wysoką wieżę do skosów akrobacyjnych. Kiedy stanął na szczycie, perspektywa skoku go przeraziła. Gdy jednak w dole zobaczył kolegów, jeszcze bardziej przeraził się ich drwin. Zamiast bezpiecznie się wycofać i zejść po drabince zaryzykował skok i niestety poturbował się, uderzając o powierzchnię wody. Koledzy i tak się śmiali, a w dodatku zarzucili mu głupotę: a kto ci kazał skakać, nie mogłeś normalnie zejść?
W naszej relacji z Bogiem mamy do czynienia z podobnym schematem myślowym: boimy się, jak Bóg zareaguje, co pomyśli sobie ksiądz, co powiedzą ludzie, jak ja będę wyglądał. Te lęki nas paraliżują i odbierają trzeźwość myślenia. Przypowieść o synu marnotrawnym uczy: nie odchodź, nie podejmuj pochopnych decyzji, sprzecznych z Bożą wolą, a jeśli już odejdziesz i pogubisz się, wracaj czym prędzej. Nie brnij w rozpacz i w sytuacje bez wyjścia. Droga powrotu jest zawsze, trzeba tylko odważyć się, by ją wybrać. Niestety, pycha nas często zaślepia i nie pozwala dostrzec najprostszego rozwiązania.
„Lepszy” starszy brat
Ale przypowieść niesie jeszcze jeden przekaz i wzorzec dydaktyczny: postać drugiego brata. Wydawać by się mogło, że w porównaniu z rozrzutnym bratem ten jest porządny, pracowity, lojalny i wierny. Na pewno tak. Taki człowiek sprawdziłby się doskonale jako pracownik czy zarządca, ale do roli syna to nie wystarczy. W niespodziewanej sytuacji powrotu wyrodnego brata w starszym nagle wyzwolił się cały, skrywany przez lata, ładunek resentymentu, żalu, pretensji, zazdrości, a ostatecznie niewolniczej podległości i lęku. Można odnieść wrażenie, że ten starszy brat w ogóle nie rozumiał ojca ani siebie, swojej roli i pozycji. Nie potrafił być synem, a więc i nie potrafił traktować ojca jako ojca. Wyrządził mu krzywdę i sprawił ból, podobnie jak tamten brat, choć zrobił to na zupełnie inny sposób. Jemu zabrakło zaufania, miłości i szczerości, zabrakło bliskiej i serdecznej relacji, jaka powinna łączyć ojca z synem.
I to jest główny problem wiary wielu z nas. Sprowadzamy swoją wiarę tylko do niewolniczej moralności lęku, do asekuracyjnej taktyki przymilania się i religijnej poprawności. W naszej religijności jest więcej pozorów, dyplomacji i kalkulacji aniżeli szczerej miłości i pokory. Choć być może trudno byłoby nam coś konkretnego zarzucić, ale też i nie byłoby za co pochwalić. I jeden, i drugi brat są dla chrześcijan raczej znakami przestrogi niż wzorami do naśladowania. Nie tak powinna wyglądać wiara.
Gdzie zatem szukać wzorców? Jest jeden niedościgły: Jezus Chrystus, Jednorodzony Syn Ojca. To prawda, że Jego pozycja, tożsamość i byt są zupełnie poza zasięgiem naszych możliwości, ale przez ufne zjednoczenie i pokorne naśladowanie możemy uczestniczyć w Jego doskonałym synostwie. Tylko w Jezusie możemy wołać „Ojcze nasz”.