Mariusz z Warszawy został przyjęty do szpitala z trwającą od trzech miesięcy gorączką i kaszlem. Był bardzo osłabiony. Wcześniej leczył się u kilku lekarzy podstawowej opieki zdrowotnej, którzy przepisywali mu coraz to inne antybiotyki, ale żaden nie skierował go na rentgen płuc. Gdy trafił do Kliniki Chorób Wewnętrznych Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, badanie to wykonano mu jako jedne z pierwszych, jeszcze w izbie przyjęć, i od razu wykazało zmiany typowe dla gruźlicy. Rozpoznanie potwierdziło badanie plwociny, w której wykryto obecność wywołujących gruźlicę prątków Kocha. Przez cały czas choroby Mariusz mieszkał z rodziną, chodził do pracy, jeździł tramwajem, stanowiąc potencjalne niebezpieczeństwo zarażenia gruźlicą wszystkich stykających się z nim osób. – Za ten stan rzeczy można winić lekarzy, ale ich postawa jest wynikiem istniejącego systemu. Lekarz podstawowej opieki zdrowotnej nie ma odrębnych środków na pokrycie kosztów badań, które zleca swoim pacjentom i opłaca je z własnego przychodu.
Nic dziwnego, że lekarz woli przepisywać leki, niż zlecać badania mające na celu ustalenie przyczyny choroby – mówi dr Tadeusz M. Zielonka z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego.
Lepiej nie wiedzieć?
To jednak nie jedyny efekt fatalnej polityki zdrowotnej naszego państwa. – W czasach PRL-u działał sprawny system kontroli osób, które miały kontakt z chorym na gruźlicę. W Poradniach G wykonywane były profilaktyczne badania całej rodziny gruźlika, a także jego współpracowników. Dawało to szansę na wczesne wykrycie choroby i zapobiegało szerzeniu się jej w społeczeństwie. Dziś pomimo medycznych rekomendacji, by tak postępować, nie ma struktur, które powszechnie i rzetelnie realizują te ustawowe zobowiązania – mówi dr Tadeusz M. Zielonka. W pewnej szkole podstawowej w centralnej Polsce wykryto gruźlicę u jednej z uczennic. Opiekująca się nią lekarka wystąpiła do NFZ z wnioskiem o przebadanie wszystkich dzieci z klasy, do której chodziła dziewczynka. W odpowiedzi usłyszała, że za badania mają zapłacić rodzice. Gdy oburzona lekarka zagroziła, że zadzwoni z tą sprawą do telewizji, pieniądze się znalazły, a przeprowadzone badania wykazały, że źródłem zakażenia była nauczycielka Może ta historia jest wskazówką dla lekarzy, co robić w podobnych sytuacjach, ale niestety dobrze pokazuje, jak małą wagę przywiązuje się w naszym kraju do profilaktyki gruźlicy. Zupełnie jakby ktoś wierzył, że problem, którego nie widać, sam znika.
Chorują najsłabsi
Na szczęście zakażenie prątkiem nie oznacza od razu gruźlicy. Zdrowy organizm jest w stanie powstrzymać intruza poprzez wytworzenie miejscowego stanu zapalnego, podczas którego układ immunologiczny nie dopuszcza do rozwoju choroby. Jedynie u ok. 5 proc. zakażonych mechanizmy obronne nie są w stanie kontrolować zakażenia prątkiem i dochodzi do rozwoju gruźlicy. Dzieje się tak najczęściej w osłabionym organizmie osób zakażonych HIV, alkoholików, chorych onkologicznych, niedożywionych czy po przeszczepach narządów. Gruźlicę należy podejrzewać u osób, które kaszlą, odksztuszają plwocinę, z często występującym krwiopluciem i objawami ogólnoustrojowymi, tj. stanami podgorączkowymi, nocnymi potami, utratą masy ciała, osłabieniem. Podstawą rozpoznania jest zawsze badanie mikrobiologiczne plwociny, ale podejrzenie choroby stawia się na podstawie zdjęcia RTG klatki piersiowej.
By leczyć, trzeba wykryć
Leczenie gruźlicy jest bezpłatne, ale by się leczyć, najpierw chorobę trzeba wykryć. – Problem w tym, że połowa chorych na gruźlicę to ludzie bezrobotni lub bezdomni, którzy nie mają ubezpieczenia zdrowotnego, a zatem także szans na szybką diagnostykę. Dopiero gdy długo chorują i ich stan jest ciężki, to w ramach ratowania życia karetka zabierze ich do szpitala. Dopiero tam dostaną się w wir procedur umożliwiających wykrycie choroby. Ile osób wcześniej zarażą, nikt nie jest w stanie zgadnąć – mówi dr Tadeusz M. Zielonka. U niektórych gruźlica przyjmuje postać bardzo dynamiczną, tzw. galopujące suchoty rozwijają się w ciągu kilku tygodni lub nawet dni, inni chorują na gruźlicę latami i cały ten czas mogą zarażać osoby ze swojego otoczenia.
Prątki gruźlicy mogą przetrwać nawet w skrajnie niekorzystnych warunkach wiele lat. Można je znaleźć np. w książce, którą wypożyczyliśmy z biblioteki, a którą kilka miesięcy wcześniej czytał chory prątkujący. Do naszego organizmu prątki gruźlicy dostają się głównie drogą inhalacyjną, o co nietrudno, gdy zmieszają się np. z domowym kurzem. Im dłużej przebywamy w pomieszczeniu o wysokim stężeniu prątków, tym większe ryzyko zarażenia. Jeśli chory prątkujący przez osiem godzin leciał samolotem lub jechał autobusem, to każdy kto siedział obok niego lub dwa rzędy przed czy za nim, powinien być profilaktycznie przebadany w kierunku gruźlicy. Ryzyko zakażenia się gruźlicą w tramwaju jest mniejsze, bo jedziemy nim krótko, ale też istnieje, szczególnie w dużym ścisku, gdy chory kaszlnie nam prosto w twarz.
Terapia niekontrolowana
Leki na gruźlicę są wciąż te same od 50 lat. Niestety, coraz większym problemem jest lekooporność. Sprzyja jej przerywanie leczenia, niestosowanie się do zaleceń lekarza. Terapię rozpoczyna się zawsze w szpitalu dwumiesięczną kuracją. Wtedy wszystko zazwyczaj przebiega pomyślnie, bo chory bierze leki pod kontrolą. Problemy zaczynają się, gdy pacjent wychodzi do domu. Nie zawsze można wyegzekwować od pacjenta, by wypełniał zalecenia lekarza. Trudno gonić za pacjentem przez pół roku, rok albo nawet dwa, by sprawdzać, czy prawidłowo się leczy. Gdy pacjenci zaczynają się czuć lepiej, wielu przerywa terapię, igrając z losem i stanowiąc zagrożenie dla innych osób. Wszystko to sprzyja powstawaniu szczepów opornych na leki. Zwalczenie gruźlicy lekoopornej jest dużo droższe, znacznie trudniejsze i niestety w wielu przypadkach nieskuteczne.
Gruźlica, z łac. tuberculosis, potocznie nazywana dawniej także suchotami, wywołana jest przez bakterie nazwane od nazwiska odkrywcy prątkami Kocha. Wydalane są one z organizmu chorego wraz z kropelkami śluzu wyściełającymi drogi oddechowe. Może się to dziać podczas kaszlu, kichania, a nawet głośnego śmiechu czy mówienia. Gdy prątki razem z wdychanym powietrzem dostaną się do naszych płuc, rozmnażają się tam i wraz z krwią mogą trafić do innych narządów, na przykład nerek, stawów czy mózgu. Szacuje się, że trzecia część mieszkańców naszego globu zakażona jest prątkiem gruźlicy. Każdego roku na świecie rejestruje się 8–9 mln nowych zachorowań i 2 mln zgonów z powodu tej zakaźnej choroby. Każdy, kto zachoruje na gruźlicę i prątkuje oraz nie jest leczony, zaraża średnio w ciągu roku 10–15 kolejnych osób. Światowa Organizacja Zdrowia przewiduje, że przy zachowaniu obecnego trendu, do 2015 r. niemal miliard ludzi zakazi się prątkiem gruźlicy, ok. 200 mln zachoruje, a 35 mln umrze z jej powodu.