Jak Pan Profesor określi to, co spotkało prof. Stefana Zawadzkiego?
– Zostało to już bardzo trafnie określone w przestrzeni publicznej terminem homoterroryzm. Są to działania środowisk homoseksualnych, a właściwie pewnych środowisk światopoglądowo i ideologicznie z nimi związanych, które wykorzystują homoseksualizm w sposób instrumentalny do próby oddziaływania na społeczeństwo w celu zmiany jego podstawowych kanonów i norm postępowania.
Kolejna granica została przekroczona?
– Ta granica została przekroczona ponownie. Takie zachowania w stosunku do profesorów miały bowiem miejsce na polskich uczelniach w czasach stalinowskich. Wtedy również w niewybredny sposób atakowano profesorów, nie wpuszczano ich nawet na teren uniwersytetu. To był początek procesu pozbawiania profesorów stanowisk na uczelniach.
Po ataku na prof. Zawadzkiego, w filmie zamieszczonym w internecie pada stwierdzenie „Zostało was 267. Do zobaczenia”. Przewidują Państwo jakąś reakcję prawną na tak konkretnie postawioną groźbę?
– Trudno to określić. Być może są podejmowane działania prewencyjne przez władzę uczelni. Na terenie Wydziału Historii pojawił się człowiek z ochrony, zadaniem którego jest pilnowanie tego, co się tam dzieje. Na moim wydziale, na moich drzwiach takie teksty także się pojawiły. Mam jednak wrażenie, że sprawa się trochę wyciszyła, bo reakcja społeczna na tę skandaliczną dysproporcję zachowań – z jednej strony spokojnego, stonowanego i merytorycznego głosu nas, osób piszących oświadczenie oraz ludzi je popierających, z drugiej w odpowiedzi brutalnego zachowania – szybko określonych mianem homoterroryzmu, zaskoczyła agresorów. Próbowano nam przypiąć łatkę homofobów, mimo że wyrażaliśmy poglądy, które w świetle nauki, ale i przez większość ludzi są powszechnie przyjmowane. Zarzucanie nam homofobii jest technicznym sposobem ustawiania dyskusji. Towarzyszyła temu dodatkowo próba zastraszania. Odpowiedzią na to było określenie tamtych zachowań, jako homoterroryzm. Ludzie odpowiedzialni za zajście byli tym zdezorientowani, a w efekcie trochę ucichli. Stało się tak tym bardziej że wcześniej pojawiły się zachowania w drugą stronę, w stosunku do pani Środy (zakłócenie jej wykładu na Uniwersytecie Warszawskim – przyp. MB), które były bardzo nagłaśniane. W ich kontekście byłoby niezręcznie mówić o atakach na nas. Dlatego mamy pewne wyhamowanie. Nie wiem jednak, czy ma ono charakter stały, czy tylko przejściowy.
Wspominał Pan Profesor o pani Środzie. A nie ma Pan Profesor wrażenia, że w dyskursie politycznym lewicy i postępowcom spod znaku seksualnej rewolucji wolno więcej niż obrońcom tradycyjnych wartości?
– Tak jest od dawna. W stosunku do tzw. postępowców stosuje się zupełnie inne parametry nie tylko oceny, ale i przenoszenia takich incydentów w przestrzeń publiczną. Incydenty związane z ostrym sprzeciwem wobec działań lewackich natychmiast nagłaśniane są w mediach głównego nurtu, natomiast znacznie bardziej brutalne ataki wyznających tradycyjny system wartości, broniące go są trywializowane albo całkowicie przemilczane.