Logo Przewdonik Katolicki

Co może mówić naukowiec

Małgorzata Szewczyk
Fot.

O tym, że język debaty publicznej daleki jest od jakichkolwiek standardów, mogliśmy się nieraz przekonać. Ale wydarzenia, które miesiąc temu miały miejsce na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, przerosły wszelkie granice przyzwoitości i pokazały, że świat opisany piórem Orwella jest bliżej nas, niż nam się wydaje.

Jeszcze nie tak dawno minister Michał Boni apelował o zaprzestanie mowy nienawiści i przeciwstawianie się wszelkim przejawom nietolerancji. Nawoływał do budowania normy zachowań, która stanie się tamą dla fali nienawiści. Jakże profetycznie brzmiały jego słowa: „Mowa nienawiści najpierw przejawia się w opiniach, potem w języku opisującym świat, w końcu zaś – w działaniach ludzkich”. Miał rację, choć oczywiście jego wypowiedź odnosiła się do zupełnie innych okoliczności. Kiedy zaś doszło do konkretnych, hańbiących  działań na Uniwersytecie im. A. Mickiewicza w Poznaniu, nabrał wody w usta. Głos za to na temat „właściwego” światopoglądu naukowców zabrała minister Barbara Kudrycka, grzmiąc na grono wykładowców uczelni wyższych, ale od początku...

 

Tylko nie mów, co myślisz

Wszystko zaczęło się od wystąpienia prof. Krystyny Pawłowicz podczas debaty o związkach partnerskich. Posłanka PiS  przedstwiła swoje poglądy na ten temat, mówiąc m.in.: „Zjawisko związków jednopłciowych jest sprzeczne z naturą, projekty są sprzeczne z konstytucją, zmierzają do jej obejścia, są szkodliwe, niesprawiedliwe, naruszają zasadę równości, prawo do intymności, ekshibicjonistycznie pozwalają obnosić w przestrzeni publicznej skłonności seksualne, czyli naruszają poczucie estetyki i moralności większości Polaków”. Słowa te wywołały niemałą burzę, jednak prawdziwe gromy posypały się za sformułowanie, że „związki partnerskie są jałowe”. Mainstreamowe media podchwyciły tę wypowiedź, wmawiając opinii publicznej, że oto prof. Pawłowicz, prawnik i nauczyciel akademicki w Wyższej Szkole Administracji Państwowej w Ostrołęce uważa, że osoby homoseksulane są bezproduktywne i praktykują swoje nieuporządkowane i egoistyczne pragnienia na koszt państwa. Mniej więcej w tym samym czasie pojawiło się nagranie, w którym posłanka, podczas spotkania w Mińsku Mazowieckim, kwestionuje kobiecy wdzięk i powab transseksualistki Anny Grodzkiej z Ruchu Palikota. Czara goryczy się przelała. Wypowiedzi posłanki uznano za wysoko skandaliczne, a Ruch Palikota zapowiedział nawet złożenie wniosku do prokuratury o ściganie posłanki za nawoływanie do „nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych  albo wyznaniowych”. Posłanka PiS powiedziała w rozmowie z IAR, że zareaguje, kiedy ów wniosek się pojawi, i przyznała, że być może jej stwierdzenia nie są eleganckie, ale słowo „bokser” w kontekście osoby, „która jako mężczyzna spłodziła dziecko”, nie jest obraźliwe. Słów potępienia pod adresem prof. Pawłowicz nie było końca. Jak bowiem można myśleć inaczej i co gorsze, mówić o tym w tak otwarty i bezkompromisowy sposób? O nie, tego to już było za wiele.  Przypomnijmy jednak na marginesie, że Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) w oficjalnych dokumentach określa transseksualizm jako zaburzenie behawioralne i umysłowe. Wśród oburzonych postawą posłanki PiS znalazła się też grupa  naukowców z prof. Magdaleną Środą na czele, którzy, jak napisali w bardzo życzliwie przyjętym przez media liście, „poczuli się  zawstydzeni sposobem, w jaki w swoich wypowiedziach agresywnie i pogardliwie wypowiadała się na temat osób homoseksualnych i transseksualnych. Czujemy się zażenowani tym, że samodzielny pracownik naukowy jest w stanie porównać człowieka do małpy. Jesteśmy oburzeni tym, że wielokrotnie obrażała posłankę Annę Grodzką, kpiąc z jej płci i szydząc z niej”. Posunęli się nawet do postulatu, by odebrać jej prawo pracy na uczelni. Posłanka PiS stała się wrogiem publicznym numer jeden. Nie dość, że miała własne, odmienne poglądy od tych poprawnych politycznie, to jeszcze mówiła o nich głośno. Następne wydarzenia potoczyły się niemal lawinowo.

 

W obronie wolności słowa

 W obronie prof. Pawłowicz wystąpili sygnatariusze listu otwartego w sprawie naruszania zasad etosu pracownika nauki – blisko 300 członków Akademickiego Klubu Obywatelskiego im. Lecha Kaczyńskiego,  stowarzyszenia zrzeszającego nie tylko pracowników poznańskiego uniwersytetu, ale i innych uczelni Poznania i Polski. Wyrażali w nim swój „stanowczy sprzeciw wobec kolejnych działań godzących w podstawowe standardy demokracji, a także w podstawowe elementy etosu nauki”, podkreślając, że ataki na prof. Pawłowicz to „ewidentny przykład zamachu na autonomię nauki i ludzi nauki, autonomię, która obok autonomii sądów i kultury stanowi niezbywalny fundament demokracji jako syntezy zasady większości w sferze interesów obywateli i zasady prawa w sferze wartości”. Przypomnieli też, że nieprawdą jest, że dzięki zabiegom chirurgicznym można zmienić płeć danej osoby, bo „zgodnie z aktualnym stanem wiedzy, transseksualizm nie oznacza radykalnej i dogłębnej zmiany płci, zwłaszcza na poziomie genetycznym”. List AKO nie pozostał bez odpowiedzi. Sprawę w swoje ręce wzięła grupa osób ukrywająca się pod nazwą „Akcja homoterapia”, ucharakteryzowanych na transwestytów, a podająca się za studentów. Wspierana przez poznańskich palikotowców urządziła chuligański happening na Wydziale Historii UAM. „Pedały do gazu”, „Zakaz pedałowania”, „Zawadzki przeciw pedalstwu” – te wulgarne hasła widniały na ulotkach przyklejonych do drzwi gabinetu prof. Stefana Zawadzkiego, poznańskiego historyka, jednego z sygnatariuszy listu wyrażającego sprzeciw wobec ataków na prof. Pawłowicz. Na jednej z ulotek umieścili nawet swastykę. Aktywiści „Akcji homoterapia” zapowiedzieli w internecie, że odwiedzą wszystkich sygnatariuszy, określając ich mianem „impotenci”. Wobec takiego stanu rzeczy – poniżania i zastraszania – trudno mówić o jakiejkolwiek próbie dyskusji czy wymianie argumentów. Prokuratura nie dopatrzyła się niczego złego w tych skandalicznych zachowaniach, wszczęła natomiast śledztwo w sprawie zakłócenia przez grupę zamaskowanych osób niedawnego wykładu prof. Magdaleny Środy na Uniwersytecie Warszawskim. W sprawie niespotykanego dotąd brutalnego ataku na poznańskich naukowców milczą też władze uniwersytetu. Dlaczego? Czy uniwersytet przestał być nagle miejscem wymiany myśli, merytorycznej dyskusji z zachowaniem zasad spokoju i kultury a zamienił się w arenę nienawiści, z której będą odtąd dochodzić okrzyki „chleba i igrzysk”? A może chodzi po prostu o „właściwy” światopogląd naukowców?

 

„Właściwy” światopogląd

Tym zagadnieniem z kolei zajęła się Barbara Kudrycka, minister nauki i szkolnictwa wyższego. Na stronie resortu opublikowała tekst-manifest „Sumienność i sumienie naukowca”, w którym przestrzega wykładowców wyższych uczelni, by przestali „zarażać studentów swoim światopoglądem (...), zwłaszcza gdy ten światopogląd wymyka się regułom uznawanej powszechnie wiedzy, dotychczasowym ustaleniom naukowym i rzetelnej metodologii”. Szefowa resortu posługiwała się ironią i sarkazmem, przytaczając przykłady związane z katastrofą smoleńską i zaatakowała dyrektora Radia Maryja o. Tadeusza Rydzyka. Kudrycka powołuje się przy tym na Kodeks Etyki Pracownika Naukowego, który – jak sama przypomina – mówi, iż w nauce ważna jest sumienność i bezstronność oraz niezależność, „także od ideologicznych i biznesowych wpływów”. Manifest pani minister wywołał olbrzymi rezonans w środowisku naukowców. Ponad 500 naukowców z całej Polski podpisało się pod listem otwartym do minister Kudryckiej, wyrażając swój sprzeciw wobec jej argumentów. „Uważamy, że nie ma Pani prawa, jako urzędnik państwowy, narzucać nauczycielom akademickim i naukowcom, co im wolno powiedzieć w czasie wykładu, seminarium lub publicznych wystąpień  – napisali sygnatariusze, podkreślając, że stanowisko minister jest nie do zaakceptowania. List został także przekazany do Sejmowej Komisji Edukacji, Nauki i Młodzieży oraz komisji do spraw etyki w nauce.  O tym, jak dalej rozwinie się ta sprawa, dowiemy się pewnie niebawem...

 


„(…) Uważamy, że nie ma Pani prawa, jako urzędnik państwowy, narzucać nauczycielom akademickim i naukowcom, co im wolno powiedzieć w czasie wykładu, seminarium lub publicznych wystąpień. Truizmem jest stwierdzenie, że możliwość wyrażania nawet kontrowersyjnych opinii jest podstawą rozwoju nauk zarówno humanistycznych, jak i ścisłych. Zdecydowany niepokój budzą przytoczone przez Panią przykłady, gdyż wskazują one, że Pani zdaniem Kodeks Etyki mógłby być narzędziem bieżącej walki politycznej, wykorzystywanym do dyscyplinowania, jeśli nie karania, pracowników naukowych prezentujących poglądy odmienne od poglądów decydentów politycznych i administracji państwowej”.

Fragment listu otwartego naukowców do minister Barbary Kudryckiej w sprawie tekstu „Sumienność i sumienie naukowca” zamieszczonego na stronach MNiSW, 14.02.2013.

 

 

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki