Logo Przewdonik Katolicki

Dwa lata za obrazę geja?

Ryszard Gromadzki
Fot.

Agnieszka Kozłowska-Rajewicz, pełnomocnik rządu ds. równego traktowania, chce wprowadzenia odpowiedzialności karnej za tzw. mowę nienawiści wymierzoną w gejów, lesbijki i transseksualistów. Trzeba powiedzieć wprost: pomysł pani pełnomocnik to nic innego, jak próba zamachu na wolność słowa i debaty w Polsce.

 

Kozłowska-Rajewicz wystąpiła do ministra sprawiedliwości o podjęcie inicjatywy ustawodawczej, której celem będzie zmiana obowiązującego prawa. – Zaproponowałam  rozszerzenie art. 256 o kilka kategorii, m.in. wiek i płeć. Nacisk położyłam jednak na orientację seksualną i tożsamość płciową – przyznała pełnomocnik rządu w rozmowie z portalem TVP.Info. Art.256 kodeksu karnego przewiduje obecnie karę do 2 lat więzienia za nawoływanie do „nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych albo ze względu na bezwyznaniowość”.

Nawet zakładając, że Jarosław Gowin, minister sprawiedliwości, nie podejmie inicjatywy znanej z politycznej poprawności partyjnej koleżanki, wystąpienia Kozłowskiej-Rajewicz nie należy lekceważyć. Wpisuje się ono doskonale w strategię środowisk LGBT (tak dziś określa się środowisko lesbijek, gejów, bi- i transseksualistów) i ich liberalnych sprzymierzeńców dążących do kształtowania debaty publicznej pod swoje dyktando. Ów dyktat sprowadza się do tego, że każda krytyka homoseksualnego stylu życia może być potraktowana jako „mowa nienawiści”. Nic dziwnego, że inicjatywa Kozłowskiej-Rajewicz została ciepło przyjęta przez środowiska lobbystów LGBT. Anna Grodzka, posłanka z Ruchu Palikowa, komplementowała pełnomocnik rządu ds. równego traktowania, mówiąc, że to „właściwa osoba na właściwym miejscu, w przeciwieństwie do swojej poprzedniczki Elżbiety Radziszewskiej, która nie znajdowała krzty zrozumienia dla naszych postulatów”. Ale mniejsza o Kozłowską-Rajewicz, ona jest tylko narzędziem w znacznie poważniejszej rozgrywce. Bardziej istotne jest prześledzenie skutków penalizacji „mowy nienawiści” wobec lesbijek, gejów, bi- i transseksualistów.

 

Tęczowy bolszewizm

Gdyby postulowane przez te środowiska zmiany w kodeksie karnym weszły w życie, oznaczałoby to, że każdy katolik wyrażający swoje poglądy na temat homoseksualizmu oparte na nauce Kościoła narażony byłby na szykany za używanie „mowy nienawiści”. Idąc dalej, ksiądz głoszący kazanie, w którym dajmy na to, zacytowałby to, co na temat homoseksualizmu pisze św. Paweł, mógłby trafić za kratki. O tym, że to wcale nie jest orwellowski scenariusz, przekonuje przykład ze Szwecji, matecznika politycznej poprawności. Kilka lat temu wielki rozgłos towarzyszył sprawie Ake Greena, zielonoświątkowego pastora, który został skazany przez sąd pierwszej instancji na karę więzienia za „podżeganie do nienawiści w stosunku do mniejszości seksualnych”, po tym jak w swoim kazaniu porównał homoseksualizm do „nowotworu w organizmie społeczeństwa”, a także stwierdził, że może on prowadzić do zoofilii i pedofilii. Sąd apelacyjny w Jönköping oddalił ten wyrok, stwierdzając, że Green nie atakował homoseksualistów, a jedynie wyjaśniał swoje wierzenia i interpretację biblijnych wersetów. Sędziowie nie omieszkali jednak dodać w swoim wyroku, że fragmenty kazania były „nienaukowe i kontrowersyjne”. Wyrok sądu apelacyjnego rozwścieczył wówczas homoseksualne lobby w Szwecji. Jego rzecznicy dowodzili, że gdyby słowa, które wypowiedział pastor Green dotyczyły Żydów czy Murzynów, ich autor z pewnością trafiłby za kratki. Środowiska LGBT w całym zachodnim świecie, tak wyczulone na przejawy „mowy nienawiści” wobec siebie, nie żałują za to razów i epitetów wszystkim oponentom, a już szczególnie katolikom. Poglądy wedle których: homoseksualizm jest chorobą, nie jest warunkowany biologicznie, jest możliwy do leczenia – nie mają racji bytu w dzisiejszym postępowym świecie. Każdy, kto je głosi, jest bezwzględnie niszczony, przy wtórze posłusznego chóru mediów. 

 

Niebezpieczny precedens

Inicjatywa Kozłowskiej-Rajewicz ośmiela „tęczowych działaczy” do coraz dalej idących prób zawłaszczenia debaty publicznej. Kilka dni temu wspomniana już w tym tekście posłanka Anna Grodzka pozwała do sądu katolickiego publicystę Tomasza Terlikowskiego za naruszenie dóbr osobistych poprzez „używanie słów określających ją rodzajem męskim” (publicysta twierdzi, że posłanka pozostaje genetycznym mężczyzną). Grodzka ponadto domaga się wpłaty 30 tys. zł na rzecz kierowanej przez siebie fundacji Trans-Fuzja. Trudno nie zgodzić się z argumentami Terlikowskiego, które przedstawił w tekście opublikowanym przez portal Fronda.pl. Według niego proces wytoczony mu przez Grodzką oznacza w istocie  próbę zamknięcia ust osobom krytycznie nastawionym do absurdalnych postulatów ruchu LGBT. W opinii Terlikowskiego, idąc dalej tym tropem, należałoby w ogóle zakazać konserwatystom czy katolikom uczestniczenia w dyskusjach światopoglądowych, bowiem ich poglądy naruszają dobre samopoczucie przedstawicieli homoseksualnego lobby. W istocie taki jest prawdziwy cel tej kampanii. Publicysta Frondy zwraca uwagę na jeszcze jeden aspekt sprawy. Według niego wciąganie wszystkich tych, którzy zabiegają o normalność i przyzwoitość w życiu publicznym, w czasochłonne i kosztowne procesy sądowe ma w taktyce środowiska LGBT zniechęcić ich do walki. Jak widać, w tamowaniu wolności słowa wszystkie środki są dozwolone.

 

Odwracanie uwagi

Kwestie światopoglądowe wykorzystywane są przez rząd Donalda Tuska instrumentalnie, często jako zastępczy temat publicznej debaty, mający odwrócić uwagę społeczeństwa od rzeczywistych problemów i wyzwań stojących przed państwem. Gabinetowi Tuska już wkrótce przyjdzie zmierzyć się z bardzo niepopularną w społeczeństwie sprawą podniesienia wieku emerytalnego. To nie przypadek, że w tym samym okresie pojawiają się takie „wrzutki” jak  pomysł wprowadzenia kar więzienia za „mowę nienawiści wobec homoseksualistów” czy ustawa o tzw. związkach partnerskich, przewidująca w wersji PO zwiększenie uprawnień dla par homoseksualnych. 

Ta sprawa po raz kolejny dowodzi, jak iluzoryczna jest działalność „wysokiego” urzędu ds. równego traktowania z panią minister na czele. Podczas groteskowego, PR-owskiego spektaklu, jakim był przegląd poszczególnych ministerstw, czyli tzw. studniówka gabinetu Tuska, minister Kozłowska-Rajewicz zapowiedziała, że jej biuro przygotowuje „krajowy program równego traktowania”. Po próbce, jaką była zapowiedź kar za „mowę nienawiści wobec homoseksualistów”, można sobie tylko wyobrazić, jak ów program w wersji Kozłowskiej-Rajewicz będzie wyglądał. To przygnębiające, że w kraju, w którym są olbrzymie obszary rzeczywistej dyskryminacji – na przykład w dostępie do służby zdrowia, nierozwiązanym od 20 lat problemie cywilizacyjnej zapaści popegeerowskich wsi, czy choćby sytuacji wielodzietnych rodzin – pani pełnomocnik trwoni czas i publiczne pieniądze na schlebianie homoseksualnemu lobby. Trudno nie dopatrzyć się w takiej postawie koniunkturalizmu i cynicznej kalkulacji. Kozłowska-Rajewicz, jeszcze do niedawna postać z dalekich szeregów PO, zdaje sobie doskonale sprawę, że poparcie postulatów aktywistów LGBT jest w jej środowisku w modzie, zapewnia świetną promocję w mediach i na salonach. I buduje na tym swój polityczny kapitalik.

Szkoda, że nie stać jej na zatroszczenie się o równe szanse widzów i sympatyków Telewizji Trwam w dostępie do preferowanych przez siebie programów telewizyjnych czy obronę polskich emigrantów zarobkowych, systematycznie upokarzanych w tolerancyjnej Holandii. To wymagałoby jednak innego charakteru i prawdziwej odwagi.

 

 

 

 

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki