Logo Przewdonik Katolicki

Kupować w niedzielę ? czy naprawdę trzeba?

Ks. Mariusz Pohl
Fot.

Konsumpcjonizm rodem z zachodniego kapitalizmu trafił pod polskie strzechy i przeobraził nas zupełnie.A w duchową pustkę, która jest w człowieku, wtargnęły zakupy, telewizja, mecz, alkohol, a nawet nuda. Czy tak powinien wyglądać dzień święty, czy niedzielne zakupy są koniecznością?

Gdyby to pytanie postawić 25 lat temu, byłby to tylko pusty, retoryczny frazes, bez odniesienia do rzeczywistości; albo szyderstwo z umęczonych kolejkami biednych ludzi. Półki sklepowe w tamtych czasach były w zasadzie puste, więc handel – czy w niedziele, czy w piątki – i tak nie miał sensu. Wtedy się nie handlowało i nie kupowało, lecz realizowało kartki lub załatwiało, a na to dni powszednich było aż nadto dużo.

Ale po roku 1989 sytuacja zmieniła się diametralnie i pytanie z tytułu nabrało nagle żywego i dramatycznego sensu. Okazało się bowiem, że kupowanie może być nie udręką, lecz przyjemnością. Okazało się, że i u nas, podobnie jak na Zachodzie, półki w sklepach i supermarketach mogą się aż uginać, że wabią różnokolorowymi opakowaniami i nawet octu potrafi być ze trzydzieści rodzajów i smaków.
Z dnia na dzień pojawiły się także reklamy. Po krótkim okresie rezerwy, kpinek i niedowierzania szybko nauczyliśmy się ulegać ich zniewalającemu urokowi. Wtedy po raz pierwszy od dziesiątków lat doświadczyliśmy możliwości, a potem wręcz konieczności wyboru: który proszek najlepiej wypierze, która guma do żucia najdłużej trzyma smak, który dezodorant najlepiej cię odświeży. Po dziesiątkach lat szarzyzny, biedy, kartek, zaciskania pasa, upokorzeń w sklepach mięsnych i kolejkach, tęsknych spacerów koło Peweksu i marzeń o Zachodzie – to było jak spełniony na jawie sen!
Czas przełomu
I wtedy pytanie o handel – nie tylko w niedzielę – nabrało przeogromnej wagi. Bo to już nie było tylko zdobywanie niezbędnych do życia środków: chleba, masła roślinnego, przydziałowego mydła (kto jeszcze pamięta kartkę na mydło, czekoladę czy R – na buty?), lecz magiczny rytuał, dający człowiekowi poczucie własnej wartości i nobilitacji, możliwość zaimponowania innym, luksus wyboru między towarami i miłe złudzenie wolności, którą dawały pieniądze. Przestały być potrzebne znajomości, talony, kartki – wystarczyło tyl­ko mieć pieniądze, a najlepiej dużo pieniędzy.
Ale też w tym momencie nasz tytułowy problem nabrał dramatycznej wymowy. Doświadczyliśmy bowiem także niespotykanej dotąd potrzeby, a nawet przymusu kupowania: marka papierosów, perfum, telewizora czy samochodu miała odtąd decydować o naszym samopoczuciu, prestiżu, statusie społecznym, image’u, wręcz o wartości człowieka i sensie życia, niemalże o zbawieniu! Odkąd mogliśmy do woli mieć, przestaliśmy przywiązywać tak wielką wagę do być. Konsumpcjonizm rodem z zachodniego kapitalizmu trafił pod polskie strzechy i przeobraził nas zupełnie.
Brakowało jeszcze tylko jednego: miejsca i czasu, gdzie bez pośpiechu, z namaszczeniem i przyjemnością moglibyśmy tych rozkoszy kupowania zażywać – hipermarketów, butików, salonów. Kiedy owe przybytki dobrobytu wyrosły – dosłownie jak grzyby po deszczu – nic już chyba nie stało na przeszkodzie, by z nich do granic możliwości korzystać. Poczuliśmy się jak wyposzczone i wygłodniałe dzieci, pozostawione bez dozoru w sklepie ze słodyczami.
I dopiero po uświadomieniu sobie tych historycznych i społecznych uwarunkowań można przystąpić do próby odpowiedzi na pytania: czy trzeba kupować także w niedzielę? Czy sześć dni roboczych nie wystarczy?
A czemuż by nie? – zapyta przeciętny klient, przeładowując stos towaru z wózka prosto do bagażnika samochodu. „Przecież cały tydzień ciężko pracuję, dzieciaki w sobotę chodzą na basen, żona sprząta dom – tylko niedziela nam zostaje. A jak całą rodziną jedziemy w niedzielę do marketu, nacieszymy się wspólnymi zakupami, przy okazji zjemy razem w McDonaldzie obiad albo loda, to co w tym złego?”.
Cóż, z tej perspektywy może i nic. Kto wie, może nawet jest to dla tej rodziny jedyna okazja, aby pobyć trochę razem. Ale jest to jednak tylko perspektywa pogańska, dla człowieka wierzącego nie do pogodzenia z zasadami wiary. Sklep nigdy nie zastąpi kościoła, zakupy – Mszy św., a wspólny wyjazd na lody – zabawy z dziećmi w rodzinnym domu. Decydując się na zakupy w niedziele, musimy też wiedzieć, że tym samym wymuszamy na przedsiębiorcach i pracownikach obowiązek pracy w dniu świątecznym.
Zmiana mentalności
Przed laty, za czasów ustroju robotniczo-chłopskiego, opór przeciwko pracy w niedzielę był jakby symbolem oporu przeciwko całemu systemowi. Nie było szans na zwycięską walkę z socjalizmem, to chociaż walczono o dzień wolny w niedzielę. Całe społeczeństwo było w tej walce zjednoczone i solidarne z górnikami czy hutnikami. Dziś o pracownikach handlu nikt nie myśli. Są to bezwolne ofiary naszego rzekomego prawa do robienia zakupów siedem dni w tygodniu. Wielu w to prawo uwierzyło.
A jeśli chodzi o tych wszystkich, którzy w drodze powrotnej z kościoła muszą albo chcą akurat kupić makaron czy proszek do prania; o tych, którzy zamiast do kościoła wolą iść do sklepu na piwo – to problem polega raczej na braku dojrzałości chrześcijańskiej, na zerwaniu związku między wiarą a codziennym życiem lub sprowadzenia jej tylko do zewnętrznych pozorów. W duchową pustkę, która jest w człowieku, wtargnie byle co: zakupy, telewizja, mecz, alkohol, nawet leniwa i bezczynna nuda przez całą niedzielę.
I tu chyba leży sedno sprawy: jak budować w społeczeństwie szacunek dla sacrum, poszanowanie prawa innych do odpoczynku i życia rodzinnego? Jak w człowieku wyzwalać autentyczną wiarę, jak krzewić kulturę opartą na Ewangelii, Dekalogu i miłości? Jak nauczyć twórczego podejścia do odpoczynku w dniu wolnym? Jak integrować rodzinę wokół domu i stołu ze świątecznym obiadem, a nie przy sklepowych półkach? Tu trzeba wykonać kolosalną pracę. Bo bez tego nawet surowe przepisy i pozamykane sklepy nie powstrzymają człowieka od profanowania dnia świętego.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki