Pokłosie Władysława Pasikowskiego pokazuje nas jako bezrefleksyjnych, ziejących nienawiścią antysemitów, którzy nawet we współczesnych czasach są w stanie ukrzyżować na drzwiach stodoły sąsiada odkopującego zbezczeszczone żydowskie macewy. Strach pomyśleć, co będzie, gdy film zobaczą widzowie za granicą.
Reżyser Pokłosia pokazuje widzowi zwyczajną podlaską wieś w okolicach Łap, która zaczyna trząść się w posadach, gdy Józek Kalina (w tej roli Maciej Stuhr), jeden z gospodarzy, odkrywa, że publiczna wiejska droga jest utwardzona żydowskimi płytami nagrobnymi. Macewy z całej wsi zaczyna zwozić na swoje pole. Wykupuje je od sąsiadów, zabiera z kościelnego podwórza, czym poważnie naraża się sąsiadom. Razem z bratem Frankiem (Ireneusz Czop), który po latach przyjeżdża z Chicago, próbują dociec czemu chęć upamiętnienia żydowskich sąsiadów budzi we wsi tak skrajne emocje. Szybko okazuje się, że mieszkańcy po wojnie przejęli gospodarstwa kilkudziesięciu żydowskich rodzin i to nie po tym, gdy zostali oni wywiezieni przez niemieckich okupantów, ale gdy sami spalili ich żywcem w stodole Kalinów. Brutalnie atakując widłami żydowskie dzieci wyrzucane przez okna płonącej stodoły i przy okrzykach, że to kara za zabicie Jezusa.
Zarżną psa, podpalą pole
Scenariusz filmu wraca do tez z kontrowersyjnej książki Jana Tomasza Grossa Sąsiedzi,
a przedstawiona widzom historia jest inspirowana pogromem Żydów w Jedwabnem. Pasikowski czyni to jednak w sposób nachalny, żeby nie powiedzieć, iż uprawia swego rodzaju propagandę mającą na celu pokazanie, że po 70 latach od Holocaustu Polacy są skrajnymi antysemitami nie cofającymi się w swej nienawiści przed niczym. W filmie widzimy, jak cała wieś sprzymierzyła się przeciw dociekającym prawdy Kalinom. Józek zostaje dotkliwie pobity w piwiarni, a okna w jego chałupie wybijane są kamieniami. W końcu miejscowi toporem zabijają psa Kaliny, a na ścianach budynków wymalowują gwiazdy Dawida i napisy „Żydki won”. Podkładają też ogień na polu Józka z nieskoszonym jeszcze zbożem. Wszystko przy cichym przyzwoleniu miejscowego wikariusza. Bo
w tym filmie Polacy to niemal same szwarccharaktery, poza miejscowym komendantem policji, który wypuszcza Kalinów z aresztu i starym proboszczem, wstawiającym się za braćmi, choć unikającym otwartej konfrontacji z wiejską społecznością. W końcu i sam Józek przechodzi na drugą stronę. Wcześniej za wszelką cenę chciał ocalić pamięć o żydowskich sąsiadach, ale kiedy dowiedział się, że jego ojciec był jedną z osób, która podłożyła ogień pod stodołę i rozbiła głowę Żydówki o bruk, chce zatuszować sprawę, zakopać odnalezione kości żydowskich sąsiadów tam, gdzie je odnalazł. Nie zdążył tylko mieszkańcom wsi o tym powiedzieć. W jednej z ostatnich i najbardziej kiczowatych scen filmu widzimy go przybitego niczym Chrystusa do drzwi stodoły.
Gdzie jest prawda?
Warto mierzyć się w kinie z trudnymi wydarzeniami z historii, ale nie w taki sposób, jak robi to Pasikowski. Nie pokazuje, a nawet nie wspomina kontekstu wydarzeń z 1941 r. Nie rzuca światła na to, jak wyglądały wówczas stosunki polsko-żydowskie. Nic nie usprawiedliwia tych, którzy dokonywali pogromów na Żydach, ale trudno też znaleźć usprawiedliwienie dla współczesnego scenariusza, który pokazuje, że antysemityzm Polacy wyssali z mlekiem matki i nawet dziś są gotowi zabijać w imię niechęci do Żydów. Zastanawia mnie, gdzie w Polsce Pasikowski znalazłby taką wieś, której mieszkańcy są w stanie zabić sąsiada gromadzącego żydowskie macewy, gdzie organizują tak silny front? Śmiem twierdzić, że takiej wsi nie ma dziś i nie było jej też 12 lat temu, kiedy opublikowano książkę Tomasza Grossa i zrobiło się głośno o pogromie w Jedwabnem. A przed czym dziś ostrzega Pasikowski, pokazując, że w Polsce antysemityzm jest taki, że „za pochodzenie” przybija się tu ludzi do drzwi stodoły? Gdzie w takim myśleniu prawda?
Władysław Pasikowski napisał scenariusz tego filmu już w 2005 r. Wówczas Państwowy Instytut Sztuki Filmowej nie zdecydował się na sfinansowanie produkcji. Teraz, po siedmiu latach dołożył do przedsięwzięcia 3,5 mln zł. Szkoda, że zapłacił za film szkalujący Polskę i Polaków, a niewnoszący niczego nowego do debaty o stosunkach polsko- żydowskich. Pogromy z 1941 r. to powód do wstydu i rozliczeń, ale dziś nikt nikogo nie zabija za mówienie o tej historii czy pielęgnowanie pożydowskich zabytków. Od kilkunastu lat Ambasada Izraela oraz Żydowski Instytut Historyczny przyznają Polakom nagrody za ratowanie zabytków kultury żydowskiej. Żydowskimi cmentarzami opiekują się uczniowie, studenci, więźniowie. W podkarpackich Jaśliskach grupa zapaleńców wydobywa macewy, którymi utwardzono dno górskiego potoku. I nikt z tego powodu nie czyha na ich życie. Dlaczego kino musi burzyć ten obraz?