Logo Przewdonik Katolicki

Prawo z probówki

Marek Magierowski
Fot.

Debata o in vitro jest jedną z najważniejszych w polskim życiu publicznym. Załatwianie tej sprawy drogą na skróty nie przyniesie z pewnością dobrych skutków

 

  
Dyskusje o in vitro wywołują gorące spory i rozpalają emocje. Na szczęście Donald Tusk, znany ze swoich koncyliacyjnych talentów, znalazł sposób, jak owe spory i emocje ugasić z dnia na dzień, bez uciekania się do skomplikowanej i nużącej procedury legislacyjnej, bez kłótni i urazów. Postanowił mianowicie, że dopóki Sejm nie uchwali stosownej ustawy, regulującej kwestię procedur zapłodnienia pozaustrojowego, będzie obowiązywało zwykłe rozporządzenie, które pozwoli kilkunastu tysiącom bezpłodnych par na skorzystanie z tej metody – dzięki refundacji z budżetu państwa.
Pomysłowość premiera jest godna podziwu, lecz to lekceważenie demokratycznych procedur musi budzić niepokój. I to nie tylko polityków opozycji czy przeciwników in vitro. Albowiem Tusk sugeruje, że Sejm do rządzenia nie jest mu specjalnie potrzebny, a nawet trochę mu w tym rządzeniu przeszkadza. Jeżli można coś przeforsować szybciej i bez obaw o wynik głosowania w komisji czy podczas sesji plenarnej, to dlaczego nie skorzystać z takiej możliwości? 
Omijanie parlamentu w tak ważnej sprawie jest jednak bardzo niebezpiecznym precedensem. Jeżeli można to uczynić w przypadku in vitro, można to również zrobić w sprawach dużo bardziej błahych, niedotyczących wiary i moralności, nierodzących aż tak fundamentalnych wątpliwości. Może niedługo usłyszymy o rozporządzeniu podwyższającym podatki, zmieniającym konstytucyjne progi długu publicznego czy zakazującym zgromadzeń publicznych w obronie telewizji Trwam. Przesadzam? Być może, ale to premier daje pretekst do tego typu przypuszczeń. Wszak apetyt rośnie w miarę jedzenia, a Tusk w przeszłości wielokrotnie udowadniał, że apetyt na władzę ma bardzo wyostrzony.
 
Szufladkowanie wyborców
 
,,Kontrofensywa” Tuska, którego partia wyraźnie traci w sondażach i zaczyna przegrywać z PiS, może już wkrótce przybrać formę wydawania ,,rozporządzeń”, obudowanych rzecz jasna odpowiednią retoryką i narracją o ,,twardym premierze”, który wszystkiego osobiście dogląda i osobiście wskazuje kierunek działań.
Takie rozwiązanie ma dwie zalety. Po pierwsze, Platforma Obywatelska dysponuje nikłą większością w parlamencie oraz musi się liczyć z konserwatywną frakcją, wprawdzie chwiejną, lecz nieobliczalną w swoich zachowaniach. Tym samym każde głosowanie, szczególnie dotyczące spraw obyczajowych, jest dla niej ryzykowne. Po drugie zaś, spadające notowania samego Tuska rozbudziły na nowo dyskusję na temat ewentualnej sukcesji. W dyskursie politycznym pojawiły się tony i argumenty, które do niedawna uchodziłyby za abstrakcyjne: Tusk miałby się ,,wypalić”, PO za chwilę się go pozbędzie, będziemy mieli nowego premiera, a może nawet nową koalicję: PO z SLD lub z Ruchem Palikota. Akcja z in vitro pokazuje, że premier ma jeszcze w sobie wigor, że stara się odzyskać inicjatywę i panuje nad partią.
Jednocześnie Tusk zdeprecjonował dwa projekty ustaw, przygotowywane przez posłów PO – Jarosława Gowina i Małgorzatą Kidawę-Błońską. Skoro znalazł się sposób na zalegalizowane in vitro tylnymi drzwiami, to znaczy, że wielomiesięczne prace nad tamtymi propozycjami można właściwie uznać za stratę czasu. Niezależnie od jakości obu projektów i różnic pomiędzy nimi trudno pochwalić premiera za ten tryb podejmowania decyzji.
Pojawia się także pytanie, na ile ten krok premiera oznacza ideologiczny zwrot jego partii. W przypadku dyskusji o zaostrzeniu ustawy aborcyjnej Tusk był głęboko poirytowany postawą 80 posłów PO, którzy zagłosowali nie po jego myśli i poparli pomysł Solidarnej Polski, by zakazać tzw. aborcji eugenicznej. W kolejnym głosowaniu już tylko 14 z nich podtrzymało swoją decyzję, reszta ,,po głębszym namyśle” zmieniła zdanie. Niewykluczone, że ów ,,głębszy namysł” doprowadził ich do konkluzji, że przy konstruowaniu list wyborczych za trzy lata mogą się już na nich nie znaleźć. Sam Tusk zresztą kilkakrotnie podkreślał, że nie jest jego intencją zmiana ustawy aborcyjnej, ani w jedną, ani w drugą stronę. W programie Tomasza Lisa użył nawet sformułowania o ,,czarnej” i ,,tęczowej” Polsce, co było dość zaskakujące ze strony polityka, która swego czasu mówił w Sejmie o ,,moherowej koalicji”. Wielu telewidzów mogło odnieść wrażenie, że Tusk ceni tylko tę Polskę, która nie jest ani ,,czarna”, ani ,,tęczowa”. Takie szufladkowanie wyborców może być ryzykowne.
 
Grunt pod nowe rozdanie
 
Zapowiedź wprowadzenia rozporządzenia dotyczącego in vitro była niewątpliwie próbą naprawienia relacji z liberalnymi zwolennikami PO, którzy tuż po pierwszym głosowaniu aborcyjnym wyrażali swoje oburzenie – między innymi na portalach społecznościowych – zarzekając się, że już nigdy nie zagłosują na ugrupowanie ,,chodzące na pasku biskupów”. Dla Tuska byłaby to bardzo poważna i bolesna strata, stąd jego natychmiastowa reakcja.
Nie chodzi więc o ideologiczny zwrot, lecz raczej o doraźny, taktyczny manewr, który miałby uchronić PO przed kolejnym ,,zjazdem” w sondażach. Platforma nie stała się znienacka partią lewicową. Pozostała ugrupowaniem takim samym jak dotychczas – pozbawionym jakichkolwiek ideologicznych dogmatów, kierującą się niemal wyłącznie wynikami sondażami i błyskawicznie reagującą na wahania nastrojów społecznych.
Nie wiadomo, jak długo miałoby obowiązywać rozporządzenie. Mają się w nim wprawdzie znaleźć pewne obostrzenia – jak np. konieczność udokumentowania rocznego leczenia metodą naturalną – ale prawdopodobnie z procedury in vitro będą mogły także skorzystać pary niebędące małżeństwami. Wiele wskazuje na to, że Tusk zdecydował się jednak na wariant zbliżenia z SLD i Ruchem Palikota, gwałtownie odrzucając ideę zaostrzenia ustawy aborcyjnej i jednym ruchem rozwiązując kwestię in vitro. Dzięki temu jeszcze bardziej uwiarygodnił perspektywę nowego rozdania w obecnym lub następnym Sejmie. Dylemat pod tytułem ,,mrozić zarodki czy nie mrozić” jest dla Tuska wtórny. Prawdziwy dylemat jest zupełnie inny: czy dalej męczyć się z PSL, które nie tylko naraża rząd na zarzuty o nepotyzm, ale też jest uparte w sprawach ideologicznych, czy też powoli przygotowywać grunt pod dużą bezpieczniejszą i spokojniejszą koalicję z partiami lewicowymi.
 
Opłakane skutki pośpiechu
 
Szkoda, że tak ważny spór, wymagający delikatnej, rozważnej argumentacji, został włączony w tryby brudnej, politycznej batalii. Tym bardziej że sprawa in vitro zepchnęła na drugi plan katastrofalny stan służby zdrowia. Zewnętrzny obserwator mógłby uznać, że prawodawstwo dotyczące zapłodnienia pozaustrojowego to obecnie najważniejszy problem wszystkich Polaków. Przy całym szacunku dla par borykających się z niepłodnością i zastanawiających nad rozpoczęciem procedury in vitro – refundacja tych zabiegów jest niezrozumiała dla wielu pacjentów oddziałów onkologicznych, dla których brakuje stosownych specyfików, czy dla chorych na serce emerytów i rencistów, którzy muszą przeznaczać coraz więcej pieniędzy na swoje leki. Gdy bankrutuje właśnie Centrum Zdrowia Dziecka, decyzja o wydawaniu pieniędzy z budżetu na in vitro musi budzić co najmniej zdumienie.
Nie ulega wątpliwości, iż obecny stan prawny, w którym zapłodnienie pozaustrojowe nie jest objęte żadnymi regulacjami, jest rozwiązaniem najgorszym z możliwych. W tej dziedzinie wiele można by także zarzucić poprzednim rządom. Jednak załatwianie tej sprawy na skróty także może przynieść opłakane skutki.

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki