Kampania wyborcza wkroczyła w decydującą fazę. Już 9 października pójdziemy do urn, by wybrać 460 posłów i senatorów, którzy przez najbliższe cztery lata będą decydować o tym, w jakim kierunku będzie zmierzać nasz kraj i uchwalać prawo, które nas wszystkich dotyczy. Siedem komitetów zarejestrowało listy wyborcze w całym kraju, kolejne tylko w niektórych okręgach. Warto się bliżej przyjrzeć poszczególnym partiom i komitetom i zastanowić, po co w ogóle idą do wyborów?
Gdyby zapytać poszczególnych kandydatów i partie, o co walczą 9 października, wszyscy bez wahania, zgodnie, odpowiedzieliby, że o zwycięstwo. To jednak nie będzie prawda. Doskonale zdają sobie sprawę, że o zwycięstwo biją się dziś tylko dwa ugrupowania.
Utrzymać władzę
Faworytem sondaży przedwyborczych niezmiennie pozostaje Platforma Obywatelska. Jednak partia rządząca nie może być już tak pewna swego jak jeszcze kilka tygodni temu. Wówczas wydawało się, że zwycięstwo ma w kieszeni. Sondaże dawały jej nawet 20-procentową przewagę nad PiS. W ostatnim czasie coś zaczęło się jednak zmieniać, a poparcie spadać. To dlatego partia mobilizuje wszystkie siły. Premier Donald Tusk publicznie mówi, że sprawa zwycięstwa jest wciąż otwarta i rusza w objazd po Polsce „Tuskobusem”, by przekonywać ludzi do głosowania na swoją partię.
Głównym motywem kampanii są inwestycje, które w ostatnim czasie w Polsce się dokonały i ciągle się dokonują. Stąd hasło: „Polska w budowie” i kolejne, zawierające obietnicę: „Zrobimy więcej”.
Jednak politycy PO doskonale wiedzą, że ostatnie cztery lata to nie tylko sukcesy, ale i sporo porażek. Niespełnione obietnice wyborcze, opóźnienie w budowie autostrad, chaos na kolei, afera hazardowa i niejasne interesy to tylko pierwsze z brzegu przykłady, których używają jej przeciwnicy, przekonując, dlaczego nie warto głosować na PO. Partia wydała nawet specjalną instrukcję dla swoich kandydatów, w której zaleca im, by w kampanii się przesadnie nie chwalić, bo to może drażnić wyborców.
Politycy PO sięgają też po sprawdzoną wielokrotnie metodę, czyli straszenie PiS-em. – Do tej pory zawsze to działało. Nikt inny równie dobrze jak lider PiS Jarosław Kaczyński nie zachęcał wyborców Platformy do pójścia do urn. Tym razem można mieć wątpliwości, czy straszak polegający na możliwym dojściu PiS-u do władzy będzie równie skuteczny. Chyba na ludzi już tak to nie działa - mówi dr Bartłomiej Biskup, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego. Nie wyklucza jednak, że mówienie przez polityków Platformy o niewielkiej różnicy w sondażach między oboma ugrupowaniami jest właśnie elementem owej strategii i ma na celu mobilizację elektoratu.
Politolog podkreśla, że Platforma nie może sobie w tych wyborach pozwolić na porażkę. - Gdyby do niej doszło, oznaczałoby to spore kłopoty wewnątrz partii. Znacznie by osłabła pozycja Donalda Tuska, co z pewnością skwapliwie wykorzystaliby jego partyjni przeciwnicy z Grzegorzem Schetyną na czele – uważa Biskup. Politolog zwraca też uwagę na przemianę, jaką w ostatnich latach przeszła Platforma od partii prawicowej, konserwatywno-liberalnej w bezideową partię władzy. Liderzy PO sami chętnie podkreślają, że nie są partią ani prawicową, ani lewicową, tylko centrową. – Tym, co dzisiaj łączy Bartosza Arłukowicza i Jarosława Gowina, Dariusza Rosatiego i Jana Filipa Libickiego jest jedynie chęć udziału we władzy. Gdyby PO nagle ją straciła, ich wspólne istnienie w jej ramach straciłoby jakikolwiek sens – dodaje.
Wygrać, lecz nie rządzić
O zwycięstwo walczy również PiS. Partia Jarosława Kaczyńskiego także chwali się sondażami, z których wynika, że idzie łeb w łeb z Platformą. – W ten sposób również mobilizuje wyborców. Chodzi o to, by byli oni do końca przekonani, że partia może wygrać. Wtedy na pewno pójdą do urn – mówi Biskup.
Co ciekawe, PiS postawił w kampanii na pozytywny przekaz. Partia nie atakuje tylko cały czas Platformy, ale przekonuje w sowich spotach i na plakatach wyborczych, że „Polacy zasługują na więcej”, m.in. na bezpieczeństwo i godną pracę i płacę. Na plakatach pojawiły się też młode działaczki, które kandydują w wyborach i zachęcają Polaków: „Chodźcie z nami”. - PiS słusznie założył, że nie musi cały czas atakować Platformy za to, jak rządzi. Ludzie sami wiedzą, że nie jest dobrze. Drożyzna, bezrobocie wśród młodych – o tym mówi się niemal w każdym polskim domu i obwinia głównie rząd – mówi dr Jacek Kloczkowski, politolog z krakowskiego Ośrodka Myśli Politycznej. – PiS zamiast o tym ciągle przypominać, postawiło na poprawę własnego wizerunku, gdyż to on jest główną przeszkodą w wygraniu wyborów i objęciu przez tę partię władzy – dodaje.
Pytanie tylko, czy PiS rzeczywiście chce rządzić po wyborach. Wielu działaczy tej partii i ekspertów z nią związanych twierdzi, że nie. – I tak nie ma szans na samodzielne rządy, a w kolejną trudną koalicję, podobną do tej z Samoobroną i LPR nie ma sensu się pakować. Niech Platforma rządzi dalej i zbierze owoce swoich błędów i zaniedbań – przyznają nieoficjalnie i przewidują, że szansa PiS na przejęcie pełnej władzy, która pozwoli im reformować kraj według swojego planu, pojawi się w 2015 r., kiedy równocześnie odbędą się wybory prezydenckie i parlamentarne.
Nie znaczy to jednak wcale, że PiS nie chce najbliższych wyborów wygrać. PiS przegrało już z Platformą w pięciu różnych wyborach z rzędu. Zwycięstwo więc, choćby najbardziej minimalne, miałoby dla tej partii niezwykle prestiżowy charakter.
Co ciekawe, na listach PiS-u, obok dotychczasowych posłów i działaczy tej partii, znalazło się również sporo nowych twarzy. Do Sejmu i Senatu kandyduje m.in. liczne grono profesorów sympatyzujących z PiS-em, byli funkcjonariusze CBA z odwołanym przez premiera Tuska szefem tej służby Mariuszem Kamińskim na czele oraz rodziny osób, które zginęły w katastrofie smoleńskiej.
Lider chce przetrwać
Nie o zwycięstwo, ale o dobry wynik i ewentualne wejście do koalicji walczy w wyborach SLD. Partia Grzegorza Napieralskiego od dawna drepcze w miejscu i w kolejnych wyborach nie jest w stanie zdobyć więcej niż 12-15 proc. poparcia. Gdyby tym razem udało się jej tę barierę złamać, byłby to duży sukces jej młodego lidera. Jednak w tej chwili sondaże na to nie wskazują. A to może zwiastować Napieralskiemu kłopoty. Lider SLD ma silną wewnętrzną opozycję, którą dodatkowo rozjuszył układaniem list wyborczych, na których najlepsze miejsca dostali jego zaufani stronnicy. Gdyby Sojusz w wyborach wypadł słabo, dni lidera SLD wydają się policzone.
Pomóc może mu też ewentualne wejście SLD do koalicji rządowej. Wiele wskazuje na to, że dotychczasowa koalicja PO-PSL nie będzie miała po wyborach większości, a wówczas bez pomocy Sojuszu się nie obejdzie. Liczy na to Napieralski, który już teraz zaproponował PO koalicję wymierzoną w PiS. Jednak liderzy PO błyskawicznie ją odrzucili, mówiąc, że do jakichkolwiek rozmów może dojść, ale dopiero po wyborach. – SLD po sześciu latach bycia w opozycji, aż rwie się do władzy. Wydaje się, że z zawarciem takiego porozumienia nie powinno być problemów, choć niewykluczone, że przy słabym wyniku PO Sojusz będzie stawiać twarde warunki – mówi dr Kloczkowski. Już pojawiły się pierwsze spekulacje, że w takiej sytuacji premierem mógłby zostać były prezydent Aleksander Kwaśniewski. Jednak Napieralski na razie stanowczo im zaprzecza.
W kampanii Sojusz stawia na dotychczasowe hasła i pomysły. Mamy więc liczne postulaty socjalne, a także tradycyjne już apele o likwidację IPN-u, dopuszczenie aborcji, finansowanie metody in vitro z budżetu czy ataki pod adresem Kościoła.
Byle do Sejmu
Pozostałe partie walczą głównie o to, by zdobyć więcej niż 5 proc. i dostać się do Sejmu. Pewniakiem wydaje się PSL, choć większość sondaży pokazuje, że ludowcy balansują na krawędzi. Liderzy tej partii przypominają, że zawsze w tego typu badaniach jest ona niedoszacowana. Tym bardziej że ma ona twardy i zdyscyplinowany elektorat, który przy niskiej frekwencji może przełożyć się na spore poparcie. Niektórzy politycy PSL mówią nawet o wyniku dwucyfrowym. W kampanii ludowcy niczym specjalnym nie zaskakują, tradycyjnie prowadząc ją w rytmach disco i pod hasłem „Człowiek jest najważniejszy”.
Czarnym koniem wyborów może okazać się Ruch Poparcia Janusza Palikota. Ten skandalista i były polityk PO zasłynął m.in. z ciągłego obrażania śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Teraz też nie stroni od skandali i kontrowersyjnych wypowiedzi, dzięki czemu w mediach jest go pełno. Jednym z jego stałych punktów programów jest atakowanie religii, Kościoła i księży. – Niewykluczone,że część rozczarowanych wyborców Platformy i SLD poprze Palikota. Zwłaszcza ci najbardziej liberalni obyczajowo. Pytanie tylko, czy to wystarczy, by dostać się do Sejmu – zastanawia się Biskup.
Coraz gorzej wygląda sytuacja PJN, które w większości badań uzyskuje śladowe poparcie i nie widać w jej kampanii energii, która mogłaby tę sytuację zmienić. Listy wyborcze we wszystkich okręgach zarejestrowała również lewicowa Polska Partia Pracy. Nie udało się to Prawicy Rzeczypospolitej Marka Jurka i Nowej Prawicy Janusza Korwin-Mikkego (choć ciągle czeka na rozstrzygnięcie Sądu Najwyższego w tej sprawie), które wystawią kandydatów tylko w niektórych okręgach.