Legenda piosenki literackiej, wybitny interpretator wierszy Zbigniewa Herberta, przed laty razem z Jackiem Kaczmarskim i Zbigniewem Łapińskim tworzył trio, którego dorobek wpisał się na trwałe w historię polskiej piosenki. W 2006 r. został odznaczony przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Ostatnią płytę nagrał trzy lata temu, były to piosenki do słów m.in. Jacka Kaczmarskiego, Andrzeja Bursy, Antoniego Słonimskiego. W powszechnej świadomości na zawsze zostanie współtwórcą i genialnym interpretatorem Murów. Utwór, który stał się nieformalnym hymnem „Solidarności”, do dziś robi ogromne wrażenie, gdy śpiewa go Gintrowski. W czasach stanu wojennego byłam dzieckiem, ale pamiętam, że z koleżankami słuchałyśmy przy świeczce przegrywanych kaset, nie wiadomo którego już obiegu. W liceum Mury dodawały odwagi, ciarki przechodziły przy A my nie chcemy uciekać stąd, woli działania dodawał Autoportret Witkacego, refleksyjnie nastrajała pieśń Dokąd nas zaprowadzisz Panie. Gintrowski był wtedy dla nas bramą do literatury, słuchaliśmy Przesłania Pana Cogito i sięgaliśmy po tomiki Herberta, przepisywaliśmy wiersze do zeszytów, braliśmy do ręki Biblię z powodu Dzieci Hioba. Nawet teraz, kiedy na tyle lat zapomniałam o Gintrowskim, przesłuchuję jego piosenki i widzę, jak głęboko zapadły w moją pamięć, przywołując obrazy i atmosferę sprzed lat. Choć pozostanie ikoną tamtego gorącego okresu niewoli i walki o prawdę, to przecież śpiewał i komponował cały czas. Zapomina się o tym, a może się po prostu nie wie, że Przemysław Gintrowski tworzył także muzykę filmową. Jego autorstwa jest muzyka do Matki Królów Zaorskiego, Ostatniego promu Krzystka, Tato Ślesickiego, Nadzoru Saniewskiego i serialu Zmiennicy Barei.
„Wyrwij murom zęby krat!”
Przemysław Gintrowski urodził się w Stargardzie Szczecińskim, ale właściwie przez całe życie związany był z Warszawą. W liceum im. Rejtana trafił do słynnej 1. Drużyny Harcerzy „Czarnej Jedynki” – patriotyzm wyniósł z domu, ale w tej drużynie dojrzał. Wspominał, że podczas Marca ‘68 pierwszy raz poczuł, co to znaczy policyjna pałka. W tym czasie, jako siedemnastoletni chłopak, założył z kolegami zespół Między Ziemią A Niebem. Jak to zwykle bywa, najpierw wykonywali covery znanych zespołów: The Doors, Rolling Stones, Animals. Potem układali muzykę do tekstów polskich poetów. Podczas przeglądu polskiej piosenki studenckiej w klubie Riwiera w Warszawie, Gintrowski w 1976 r. zdobył główną nagrodę za wykonanie utworu Epitafium dla Sergiusza Jesienina. To atmosfera studenckich klubów jest odpowiedzialna za spotkanie dwóch wielkich osobowości: Jacka Kaczmarskiego i Przemysława Gintrowskiego. Kluby studenckie w tamtych czasach były miejscami prawdziwej niezależnej kultury, tam się autentycznie tworzyło. W 1979 r. dołączył Zbigniew Łapiński i tak powstało słynne trio. Słynne stało się niemal od razu, bo w tym samym roku wszyscy już śpiewali Mury. „Wyrwij murom zęby krat! Zerwij kajdany, połam bat! A mury runą, runą, runą! I pogrzebią stary świat!”. Koncertowali w całej Polsce w jakiś przyparafialnych małych salkach, w szkołach. Ludzi przychodziło tyle, że najczęściej wszyscy musieli siedzieć na podłodze w ścisku. I choć „Solidarność” natychmiast Mury przyjęła za swój hymn, to Gintrowski wielokrotnie podkreślał, że oni nie tworzyli z potrzeby chwili, że ich twórczość dotyczyła sytuacji uniwersalnych, podstawowych wartości, które warto chronić. W obronę wolności w gorącym czasie trio było jednak bardzo zaangażowane. „Wyrażaliśmy to w naszej twórczości, także w czasie strajków w Stoczni Gdańskiej w 1980 r. W sprawę strajków byliśmy bardzo zaangażowani. Kiedy rozpoczęły się sierpniowe wydarzenia, myśleliśmy, że to już koniec komunizmu w kraju” – mówił w wywiadzie dla PAP w roku 2005.
Drugi obieg
Trio przygotowało trzy programy poetyckie: Mury, Raj i Muzeum. W październiku wyjechali na koncerty do Francji. Kaczmarski został, Gintrowski z Łapińskim wrócili na chwilę do kraju. Mieli pozałatwiać różne sprawy przed planowanym nagrywaniem płyty w Paryżu. Kiedy na początku grudnia chcieli znów dołączyć do Kaczmarskiego, nie dostali już paszportów. W ten sposób Gintrowski przeżył stan wojenny w Polsce, Kaczmarski pozostał na emigracji do 1990 r. 12 grudnia 1981 r. wieczorem miał koncert w Poznaniu. Z kilku innymi muzykami Gintrowski brał udział w programie koncertowym pod tytułem Niechciane teksty PRL-u. „Koncert był zaplanowany na sobotę i niedzielę, 12 i 13 grudnia. 13 grudnia do mojego pokoju w hotelu przybiegł organizator i powiedział, żebym włączył telewizor. Zobaczyłem obrazek, który chyba wszyscy mamy przed oczyma do dzisiaj – zamiast porannego programu dla dzieci, w telewizji przemawiał generał Jaruzelski” – wspominał. Opowiadał dalej, że tak naprawdę zdał sobie sprawę z tego, co się wydarzyło, gdy pociąg z Poznania – jedyny tego dnia – wjeżdżał do Warszawy, a tam czołgi.
W czasie stanu wojennego występował jednak dalej, ale zupełnie nieoficjalnie, nawet w prywatnych mieszkaniach, w kościołach, w Muzeum Archidiecezji w Warszawie – to było ważne miejsce dla artystów w tym czasie. Dla uciemiężonych ludzi głos Gintrowskiego był głosem wolności, głosem dumnie podniesionej głowy, dodawał nadziei i odwagi. Jego muzyka wydawana była na kasetach w drugim obiegu. Był całkowicie podporządkowany życiu podziemnemu. O koncertach dowiadywał się dzień wcześniej, a nawet zaledwie kilka godzin wcześniej – niebezpiecznie było takie wydarzenia planować i ogłaszać z dużym wyprzedzeniem.
Niepoprawna prawda
Po powrocie Kaczmarskiego z emigracji znów występowali razem, wraz z Łapińskim wykonywali nowe programy: Mury w Muzeum Raju i Wojna postu z karnawałem. Trzy ostatnie płyty nagrał indywidualnie: Odpowiedź w 2000 r. do poezji Herberta, Tren w 2008 r. także do poezji Herberta – z okazji roku herbertowskiego i Kanapka z człowiekiem i trzy zapomniane piosenki w 2009 r.
W wywiadach do końca odważnie mówił o wolności i uważał, że o prawdę wciąż trzeba walczyć. Także o prawdę w polityce. W jednym z wywiadów dla „Rzeczpospolitej” wprost mówił, jakich gazet nie czyta, jakich portali internetowych nigdy nie otworzy i jaka telewizja go zupełnie nie interesuje. Ubolewał nad zależnością dziennikarską i manipulacjami, jakich się dopuszczają media. Opowiadał się po stronie niezależności, był aktywnym internautą niezależnych portali, wielki patriota miał poglądy zupełnie niepoprawne politycznie. Zawsze był wierny przesłaniu Zbigniewa Herberta. Zmarł po długiej chorobie 20 października 2012 r.
Rok 1981. Czas karnawału przed długim postem. Na słupach proste ogłoszenia A4 odbite na powielaczu. Wystarczy. Gintrowski, Kaczmarski, Łapiński. Te nazwiska magnetycznie przyciągają do sali w Liceum im Mikołaja Reja przy Królewskiej, na tyłach Zachęty. Nie gimnastycznej, zwykłej, lekcyjnej. Koncert Muzeum. Właśnie tam. Nie wiem, jakie obrazy wisiały wtedy w galerii. W „Reju” siedząc stłoczeni na podłodze i parapetach chłonęliśmy wielką sztukę. Z rzutnika padały na białą płachtę obrazy ożywiane natychmiast muzyką. Niewyobrażalne, że można tak prosto i skutecznie zachwycić sztuką i zaciekawić historią. Pomysł genialny i niepowtórzony nigdy później w takim zakresie, z taką dynamiką i wyczuciem. W pamięci do dziś wyryte obrazy i dźwięki. Gintrowski, ekstremalnie nisko: „Dziadem wędrownym jestem, nie znam się na wojsku” do Pikiety Powstańczej Gierymskiego. Wigilia na Syberii z rozpracowaniem każdego istotnego szczegółu i kolędową nutą. Dramatyczne i profetyczne Budujcie Arkę przed potopem. I przewijająca się mottem przez koncert niezwykła modlitwa Tannenbauma „…od nienawiści strzeż mnie Boże…” . Świetnie zgrana trójka. Jedyne takie trio. Wtedy myślało się: „Kiedy znowu będzie taki koncert? Musimy pójść, koniecznie!”. Stan wojenny poprzecinał dopełniające się obiecująco talenty, rozdzielił życiorysy. I uczynił tamten koncert absolutnie niepowtarzalnym.
Anna Żochowska, dziś lekarz neonatolog, szefowa i założycielka Garwolińskiego Teatru Muzycznego „Od Czapy”