Doniesienia ze Stolicy Apostolskiej trafiły na czołówki gazet. Jedna spekulacja goni drugą, a wielu katolików zaczęło sobie stawiać pytanie: „Na jakim świecie żyjemy?”. By pokazać, że tak naprawdę podsuwa się nam jakąś karykaturę Stolicy Apostolskiej, zbieramy najważniejsze fakty o tzw. Vatileaks.
Żyjemy w świecie ogromnej ilości informacji, a równocześnie wielkich trudności w oddzieleniu prawdy i fałszu oraz zamieszania etycznego. Nowoczesne techniki umożliwiły zdobywanie materiałów poufnych i zastrzeżonych – zarówno w odniesieniu do przedsiębiorstw małych i wielkich, jak i mocarstw politycznych. W ostatnich dniach z całym impetem wybuchła, za sprawą publikacji książki 43-letniego włoskiego dziennikarza i publicysty Gianluigi Nuzziego Sua Santità (Jego Świątobliwość), afera przecieków z Watykanu. Jeden z ich sprawców – papieski kamerdyner – 46-letni Paolo Gabriele znalazł się w areszcie. Trwa dochodzenie i nie wiemy, czy nie obejmie ono także innych osób.
„Vatileaks”, czyli co?
Dokumenty opublikowane przez Nuzziego odnoszą się w większości do kontekstu włoskiego. Chodzi na przykład o szczegóły techniczne prywatnego spotkania Ojca Świętego z prezydentem Włoch, Giorgio Napolitano, listy informujące o darach przekazanych na działalność charytatywną papieża, relacjach między Stolicą Apostolską a Republiką Włoską. Są też sprawy szersze – wskazania watykańskiego sekretarza stanu, kard. Tarcisia Bertone dla nuncjatury w Madrycie o stosunku do terrorystów z baskijskiej ETA. Nie brak korespondencji dotyczącej Instytutu Dzieł Religijnych (tzw. banku watykańskiego), informacji o przypadkach niegospodarności w Gubernatoracie Państwa Watykańskiego, o których pisał do Benedykta XVI były sekretarz generalny, abp Carlo Maria Viganò, czy uwag sekretarza osobistego Benedykta XVI po rozmowie z asystentem założyciela Zgromadzenia Legionistów Chrystusa, Marciala Maciela Degollado.
Autor nie kryje, że korzystając ze źródła o kryptonimie „Maria” skoncentrował się na trudnościach Kościoła, przedstawiając je rzekomo w imię „transparencji”, dążąc do „oczyszczenia”. Nie ulega jednak wątpliwości, że publikacja listów skradzionych jest przestępstwem niezwykle poważnym. Z jednej strony chodzi o naruszenie tajemnicy korespondencji, do której każdy ma prawo (w tym papież i osoby, które zwracają się do biskupa Rzymu), ale także o podważenie zaufania między Ojcem Świętym a tymi, którzy do niego piszą. Nie można się więc dziwić reakcjom oburzenia, jak choćby zastępcy sekretarza stanu abp. Angela Becciu, który stwierdził, że „chodzi w istocie o zamach na posługę następcy apostoła Piotra”.
Kim są „krety”, „kruki” i „szczury”?
W tej chwili znamy dwa nazwiska: autora publikacji atakującej papieża i Stolicę Apostolską – Gianluigi Nuzziego oraz byłego papieskiego kamerdynera, Paolo Gabriele. Nuzzi urodził się 3 czerwca 1969 r. w Mediolanie, a od 1996 r. zawodowo trudni się dziennikarstwem. Był między innymi współpracownikiem największego włoskiego dziennika, „Corriere dela Sera”, dłuższy czas pracował w należącym do koncernu medialnego Silvia Berlusconiego „Il Giornale” i w centro-prawicowym tygodniku „Panorama”. Od 1994 r. zajmuje się dziennikarstwem śledczym. W 2009 r. opublikował książkę Vaticano S.p.A poświęconą niektórym operacjom finansowym Instytutu Dzieł Religijnych. Twierdzi, że pozwoliła mu ona poznać szereg interesujących „źródeł”, z którymi „zbudował” „relacje zaufania”, pozwalające na opublikowanie jego najnowszej książki. Mówi o nich jako o ludziach „wierzących w papieża” i „wierzących w transparencję”, działających z pobudek ideowych, którym nigdy nie płacił za przekazane informacje. Jego działalność cieszy się sporym poparciem środowisk ateistycznych, otwarcie wrogich Kościołowi.
O Paolo Gabriele wiemy mniej, choćby dlatego, że jego praca wymaga z natury wielkiej dyskrecji. Ma 46 lat, jest żonaty i jest ojcem trojga dzieci. Kamerdynerem Ojca Świętego został w roku 2006. Sprawiał wrażenie osoby pobożnej, odpowiedzialnej, o pogodnym charakterze. Dbał o papieską garderobę, pakował kufry na każdą pielgrzymkę, trzymał klucze do papieskich pokoi, usługiwał przy stole. Benedykt XVI nie krył zaskoczenia, że ktoś, z kim widywał się codziennie, dopuścił się rzeczy strasznej. Po jego aresztowaniu, jak stwierdził rzecznik Watykanu, w Ojcu Świętym dominowała litość i współczucie. „Jest to dla niego bolesne, ale chce to wyjaśnić, chce poznać prawdę, we właściwy sposób odczytać tę sytuację (...) Oczywiście ten ostatni epizod pogłębił jeszcze jego ból, ponieważ chodzi tu o człowieka z najbliższego otoczenia, którego papież znał, szanował i lubił. Ale wola wyjaśnień i poznania prawdy nie ogranicza się tylko do tego epizodu i Ojciec Święty dał temu wyraz już wcześniej” – stwierdził ks. Lombardi.
Dziennikarze zastanawiają się jednak, czy ten prostoduszny człowiek mógł działać sam?
Czy można mówić o antypapieskim spisku?
W chwili, kiedy piszę te słowa, nie wiemy, co powiedział Paolo Gabriele w trakcie przesłuchań formalnych (o ile wiadomości tego typu mogą dotrzeć do szerszego audytorium). Nie wiemy, na ile prawdziwe są powtarzane z pewnym uporem przez dziennikarzy informacje o złożeniu przez organa watykańskie wniosków o pomoc prawną we włoskim ministerstwie sprawiedliwości, aby przesłuchać pięciu obywateli tego kraju. Jednym z nich miałby być wspomniany już Gianluigi Nuzzi. Obok niego również pracownicy świeccy watykańskiego Sekretariatu Stanu, podejrzani o różne przestępstwa: poważną kradzież, przyjmowanie rzeczy skradzionych, zamach na bezpieczeństwo państwa.
Stolica Apostolska, prowadząc dochodzenie, nie wykluczyła, że wśród osób odpowiedzialnych za przecieki mogą być duchowni, pełniący ważne funkcje. Dlatego 24 kwietnia Benedykt XVI utworzył komisję kardynalską, której zadaniem jest przeprowadzenie śledztwa i wyjaśnienie tych wydarzeń. W jej skład weszli: były przewodniczący Papieskiej Komisji ds. Tekstów Prawnych, kard. Julián Herranz (jako jej przewodniczący), były prefekt Kongregacji ds. Ewangelizacji Narodów kard. Jozef Tomko i emerytowany metropolita Palermo kard. Salvatore De Giorgi. Każdy z trzech purpuratów liczy ponad osiemdziesiąt lat i żaden nie pełni jakichkolwiek funkcji kurialnych. Dysponują doświadczeniem, i co także istotne – niezbędnym czasem, by wykonać swoje zadanie. Mandat tej komisji i charakter prac jest znacznie szerszy niż śledczych watykańskich. Prowadzi ona „wysłuchania”, które mają charakter informacyjny, a nie procesowy, nie powinny być więc traktowane jako śledztwo. Fakt, że komisja składa się z purpuratów oznacza, że może ona bez problemów dokonywać badań na wszystkich szczeblach, łącznie z kardynałami, którzy mogą przekazywać opinie lub rozmawiać z szefami dykasterii, w których pojawiły się problemy. Współpracuje ona z watykańskimi organami śledczymi, chociaż im nie podlega i raport ze swych prac złożyć ma osobiście Ojcu Świętemu.
Jakie będą skutki ataku?
Wielu obserwatorów uważa, że sprawa „Vatileaks” jest wymierzona przede wszystkim w osobę najbliższego współpracownika Benedykta XVI – kard. Tarcisia Bertone. Nie sądzę jednak, żeby Ojciec Święty chciał dokonywać pod wpływem presji medialnej tak ważnej zmiany. Kiedy po ukończeniu 75. roku życia, zgodnie z przepisami prawa kanonicznego watykański sekretarz stanu przedstawił swą dymisję, papież podkreślił jego walory osobiste i zaznaczył, że również w przyszłości nie chciałby „rezygnować z tej cennej współpracy”. Zaś podczas audiencji ogólnej 30 maja ponownie wyraził zaufanie do swoich najbliższych współpracowników.
Spekulacje, które pojawiły się w minionych dniach, przedstawiły jakąś karykaturę Stolicy Apostolskiej. Można było odnieść wrażenie, że niektórzy dziennikarze są głusi na głos papieskiej katechezy, ślepi na widoczne gołym okiem fakty; na to, że instytucje Kurii Rzymskiej nie żyją walką różnych koterii, ale starają się z wiarą służyć Piotrowi i Kościołowi. Obecne trudności, wbrew zamiarom autorów afery, z pewnością przyczynią się do umocnienia jedności wszystkich, którym leży na sercu dobro Kościoła, a przede wszystkim współpracowników Benedykta XVI.