Popatrzył zaraz na obraz, pewno mu się spodobał i kto wie, czy do kościoła nie poprosi, a to na kopertę zerknął, a to brudnymi butami wszedł na czysty dywan. Kiedy tak czytałem rozmaite komentarze, to czasami wchodząc do domu, naprawdę nie wiedziałem na co spojrzeć. Patrzeć gospodarzowi w oczy czy raczej na krzyż i świece? Jak w oczy – to czegoś chce, jak na świece – to nawet w oczy nie spojrzy.
Proszę mi wybaczyć, ale jednego razu spojrzałem na gospodarzy zaraz po modlitwie. Mężczyzna w sile wieku, po pokropieniu wodą święconą uczynił bardzo spokojnie i starannie znak krzyża, a następnie pocałował pierścień na palcu. Pomyślałem sobie, że to pewnie różaniec. Kto wie, może i obrączka, w końcu modliliśmy się o błogosławieństwo dla rodziny, o jedność, o zrozumienie, o miłość. Kiedy usiedliśmy, zauważyłem, że zarówno on, jak i jego żona na palcach nie mają różańca ani obrączki, ale pierścień Atlantów. Jak wiadomo jest to amulet. Niektórzy mówią, że jednocześnie jest także talizmanem, który w zależności od tego, na którym palcu się go nosi, ma oddziaływać na właściciela i chronić go, uzdrawiać czy przekazywać potrzebną energię.
Jak to jest, że w katolickich domach jest tyle pogaństwa, a wręcz diabelstwa? Czy Bóg nie wystarczy, czy trzeba wieszać na szczęście jemiołę lub podkowę? Na ścianach jest wiele pięknych obrazów, półek, teraz już nawet sporo telewizorów, ale mało symboli mówiących o przynależności do Chrystusa. Znakiem przyjęcia Chrystusa w swoje progi nie jest przecież jedynie kreda na drzwiach i woda święcona na ścianie, ale także zrobienie Mu miejsca w sercu. Albo wierzę, że Chrystus mi wystarczy, albo zwracam się do innych sił, mocy, energii. Jeśli boję się, że mój Bóg nie jest wszechmogący, to czy faktycznie wierzę w Boga?