Logo Przewdonik Katolicki

Wstań i idź

Marcin Jarzembowski
Fot.

Z prof. Romanem Ossowskim, kierownikiem Katedry Społecznej Psychologii Zdrowia, Rehabilitacji i Zarządzania w Instytucie Psychologii Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy, kierownikiem Katedry i Zakładu Psychologii Klinicznej Collegium Medicum UMK, przewodniczącym Rady Naukowo-Programowej Uniwersytetu Trzeciego Wieku przy Wojewódzkim Ośrodku Kultury w Bydgoszczy

 
W jaki sposób można opisać stan wdowieństwa?
– Wdowieństwo jest ekstremalną sytuacją życiową, która wymaga od wdowy lub wdowca przeżycia straty oraz wielu działań ukierunkowanych na zdolność do dalszego życia – mimo doświadczonej straty o cechach osobistej tragedii. Śmierć najbliższej osoby jest ekstremalnym stresem, który może wpłynąć na dalsze życie dwojako.Jeżeli człowiek go przezwycięży, a wręcz spożytkuje, wówczas stres okaże się bodźcem do dalszego rozwoju. Jeżeli jednak człowiek nie potrafi sprostać wyzwaniu i przegrywa z określoną sytuacją, następuje istotna degradacja samego siebie. To może stać się źródłem zaburzeń psychicznych. Gdyby chcieć umieścić śmierć bliskiej osoby na skali tzw. stresorów, okaże się, że jest ona najbardziej ekstremalnym wydarzeniem – plasującym się wyżej niż rozwód, wojna czy pożar.
Śmierć burzy dotychczasowy sposób egzystencji. To wydarzenie kryzysowe, które wymusza na człowieku wykreowanie nowej regulacji stosunków: wdowiec lub wdowa a otoczenie. Jest to również śmierć części własnego „ja”. Ponieważ moje „ja” to nie tylko moje ciało, myśli, przeżycia, doświadczenia. Na „ja” każdego człowieka składają się też relacje z bliskimi – mężem, żoną, dzieckiem, ojcem, matką. Śmierć męża lub żony burzy istnienie człowieka na dwóch płaszczyznach – rodzinnej oraz zawodowej. Oczywiście, zmienną interweniującą jest wiek. Wdowieństwo, które dotyka ludzi młodych, jest dla nich wstrząsem – tym większym, że niespodziewanym. Mimo to człowiek ma większą szansę podjęcia na nowo trudu życia. Jeżeli ów stan dotyka ludzi starszych, to najczęściej wkraczają oni w jeszcze większą samotność. Ważne jest wówczas wsparcie społeczne – przede wszystkim rodzinne. Zatem, z jednej strony trzeba przeżyć stratę, do czego potrzebny jest czas – okres żałoby, a z drugiej – trzeba nauczyć się żyć „bez tego kogoś”. To właściwie nie remont, ale całkowita przebudowa swojego świata…
 
Łatwo powiedzieć – nauczyć się żyć po nowemu, kiedy za nami 30–40 lat bycia razem…
– Ważną zmienną interweniującą jest „jakość” tego wspólnego życia. Niedobrze, jeżeli w życiu małżeńskimnastępuje totalne wzajemne uzależnienie. Można powiedzieć, że dochodzi wówczas do „amputacji” części „ja”. Użyję medycznej diagnozy: pacjent nie przeżyje. Zdarza się więc, zwłaszcza wśród osób w podeszłym wieku, że po śmierci żony lub męża szybko odchodzi także to drugie. Istnieje jednak i taka możliwość, że człowiek – niezależnie od wieku – znajduje sposób na „życie po stracie”. Bo wola życia jest przecież silniejsza niż wola śmierci. Zazwyczaj lepiej radzą sobie osoby „zaplątane” w sieć relacji międzyludzkich, które mają do wykonania jakieś zadania, dążą do realizacji postawionych wcześniej celów, są religijne. Poza tym, w naszej kulturze nie uczymy się „patrzeć przed siebie”. Jeżeli ja składam komuś wyrazy współczucia, mówię: jestem z tobą. A po przecinku dodaję: wierzę, że mimo tej wielkiej straty będziesz dalej żyć pełnią życia. Bo takie jest powołanie człowieka…
 
W jaki sposób można zagospodarować tę „pełnię życia”?
– Trzeba się zaangażować w działanie. Nie ma lepszego leku niż kreowanie ważnych i szlachetnychcelów i zadań – i ich realizacja krok po kroku. Tak odbudowuje się sens życia. Trzeba mieć zadanie na dziś i na jutro. Osobom wierzącym ta perspektywa znacznie się wydłuża, ponieważ dopisują sobie jeszcze do dziś i jutra „życie po życiu”. Jeżeli człowiek posiada wizję takiej ciągłości „tu – tam”, wówczas chwilowe wstrząsy nie demolują całkowicie jego życia. Zaangażowanie w czyn to – chociażby – Uniwersytet Trzeciego Wieku zrzeszający u nas ponad tysiąc osób. To również aktywność fizyczna i służba na rzecz innych. Jestem zwolennikiem tezy, że każde wydarzenie – radosne lub tragiczne – może budować, ale i niszczyć. W chorobie może towarzyszyć nam destrukcyjny lęk o życie, ale równie dobrze możemy przeżyć czas rekolekcji i nawrócenia. Podobnie jest ze śmiercią bliskiej osoby.
 
Uniwersytet Trzeciego Wieku jest taką promowaną, a wręcz modną formą aktywności…
– Znaczący odsetek „studentek” stanowią kobiety. Biologiczne wytłumaczenie jest takie: mężczyźni umierają średnio siedem lat wcześniej. U kobiet wola życia jest silniejsza od woli poddania się. Jestem psychologiem rehabilitacyjnym i wiem jedno – co jest może i niezgodne ze społecznym spojrzeniem – zazwyczaj nie wierzymy w wewnętrzną siłę człowieka. Ale jeżeli pozwolimy mu żyć aktywnie, damy pole do wyrażenia siebie, wówczas ujawni on te swoje ewangeliczne „zakopane talenty”. Sytuacje ekstremalne czasami też w tym pomagają.
 
Polski wdowiec i polska wdowa lubią się zamykać w czterech ścianach?
– Wszystko zależy od indywidualnych warunków i wsparcia społecznego. My, niestety, mamy zwyczaj segregowania i wykluczania ludzi. Ja jestem wychowany w tradycji naukowej: nie muszę panu pomóc, ale muszę uwolnić pana od ograniczeń. Te ograniczenia mają naturę społeczną. Gdziekolwiek jesteś, pozwól człowiekowi żyć i nadmiernie się nim nie opiekuj. Zawsze istnieje problem jakości wsparcia. Jakiego wsparcia potrzebuje człowiek? Jesteś głodny? Jeżeli dam ci rybę, będziesz dziś syty. Jeżeli dam ci wędkę i nauczę łowić ryby, będziesz syty przez całe życie. Zatem… nie roztkliwianie i nadmierna opiekuńczość, tylko mobilizowanie danej osoby do działania i wyznaczanie celów życiowych, bliskich i odległych. Wizja, pasja życia i działanie nadają sens naszemu życiu. „Muszę zatopić się w działaniu, aby nie zatonąć w rozpaczy” – mówił Alfred Tennyson.
 
Niektórzy decydują się na kolejne małżeństwo. Co zrobić, by zostało ono zaakceptowane – chociażby przez dzieci, w których obraz zmarłego ojca czy matki jest wciąż żywy?
– Jedno jest pewne – człowiek ma prawo do dalszej egzystencji. Sakrament małżeństwa rozwiązuje się w chwili śmierci i każdy ma prawo do życia z drugą osobą. To kwestia wyboru. Natomiast to, jak się potoczy późniejsze życie, zależy od wielu czynników.
Małe dzieci z trudem przyjmują „nową mamusię” czy „nowego tatusia”. To proces, który musi potrwać. Sądzę, że powinno się trochę odczekać, aby to, co najboleśniejsze, się zabliźniło. Można zacząć od przyjaźni i stopniowo zwiększać tę uczuciową bliskość. Powinno się jednak wcześniej rozważyć wszystkie aspekty związane z dziećmi obojga stron – by między „nowym rodzeństwem” zaistniało porozumienie. Trzeba do tego często wsparcia ze strony innych – rodziny, przyjaciół, Kościoła.
Warto pamiętać, że na pewno zmarły nie życzyłby sobie, by osoba, z którą przeżył pięknie tyle lat, trwała w rozpaczy. W dniu, w którym zmarł Jan Paweł II, w „L’Osservatore Romano” znalazłem zdanie – słowa Ojca Świętego, które obrałem za motto. To może być również drogowskaz dla wszystkich osamotnionych. „I mówię do was: wstań, nie skupiaj się na słabościach i wątpliwościach, wyprostuj się… Wstań i idź”.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki