Jeden ze stypendystów powiedział mi kiedyś: „Proszę księdza, społeczeństwo nam tak pomaga, ale czy my podołamy, czy będziemy mogli w przyszłości wynagrodzić tę troskę?” – O tym, co udało się zrobić przez 11 lat działalności Fundacji Dzieło Nowego Tysiąclecia, opowiada „Przewodnikowi Katolickiemu” jej przewodniczący ks. Jan Drob.
Pamięta Ksiądz, jak to się wszystko zaczęło?
– Zaczęło się podczas wizyty Jana Pawła II w Polsce w 1999 r. Mieliśmy wrażenie, że Ojciec Święty się żegna. Przeleciał nad Wigrami, odwiedził Wadowice. Wtedy powstał pomysł, by sponsorzy pielgrzymki przekazali część funduszy na stworzenie pomnika Jana Pawła II – nie ze spiżu, ale „żywego”. Tak zgromadziliśmy pierwsze 700 tys., za które udało się ufundować 500 stypendiów dla zdolnej, ubogiej młodzieży ze wsi i małych miast.
Były obawy, czy to się uda?
– Oczywiście. Na początku nie było łatwo i nikt się chyba nie spodziewał takiego efektu. Episkopat martwił się nawet, czy te nasze stypendia nie skłócą wsi, bo wiadomo było, że nie wystarczy nam pieniędzy dla wszystkich dzieci, że będzie trzeba wybierać. Należało więc znaleźć na to dobry sposób. Wymyśliliśmy zatem komisje stypendialne w szkołach.
Co po 11 latach cieszy najbardziej?
– Cieszy to, że tylu dzieciom udało się pomóc. Dziś mamy 2,5 tys. stypendystów. Ta pomoc wyrasta z nauczania Jana Pawła II. To najpiękniejsze dziękczynienie za to, że był, pielgrzymował, zrobił wiele dla Kościoła i dla Polski.
Pracownicy fundacji czuli, że mają wsparcie i uznanie Jana Pawła II ?
– Na pewno. Jan Paweł II interesował się fundacją ze względu na dzieci, które stały się beneficjentami dobroci społecznej i miłości Polaków do Niego. Najlepiej może o tym zaświadczyć kard. Stanisław Dziwisz. Co roku w Dniu Papieskim Jan Paweł II zabierał głos, wysyłał nam swoje przesłanie, błogosławił nas.
Jesteśmy hojnym społeczeństwem?
– Bardzo hojnym. Mamy całą masę darczyńców, którzy wpłacają 20 czy 50 zł regularnie co miesiąc. Zdarza się, i nie są to jednostkowe przypadki, że starsze osoby przekazują fundacji oszczędności całego życia, choć mogłyby wydać je inaczej. Wolą jednak zainwestować w tych młodych ludzi, w przyszłość Polski i Kościoła.
Inwestycja się zwróci? Dziś my pomagamy młodym, czy oni będą pomagać następnym?
– Mam nadzieję, że choć dziś są beneficjentami, to w przyszłości inni ludzie będą korzystać z ich dobrego sumienia, z ich dobroci. Nasi stypendyści czują ogromną odpowiedzialność, czasem nawet się boją. Jeden z tych młodych ludzi powiedział mi kiedyś: „Proszę księdza, społeczeństwo nam tak pomaga, ale czy my podołamy, czy będziemy mogli w przyszłości wynagrodzić tę troskę?”. Pierwsi nasi stypendyści już skończyli studia, pracują. Widzimy, że wielu jest teraz naszymi darczyńcami. Wpłacają pieniądze, żebyśmy mogli dawać stypendia następnym dzieciom.
Mamy gwarancję, że zebrane fundusze będą dobrze wykorzystane?
– Najlepszym tego świadectwem są dzieci. Kończą studia, pracują, kilku nawet się doktoryzuje. Rozliczamy się z każdego grosza. Uczymy też tego naszych stypendystów. Gimnazjaliści i licealiści połowę stypendium mogą przeznaczyć na cele socjalne, jak dojazd do szkoły czy obiad. Drugą połowę muszą wydać na cele naukowe – książki, kursy. Gromadzą faktury i przedstawiają je nam. Jesteśmy jedną z niewielu fundacji przyznających stypendia, które idą za dzieckiem – od gimnazjum po studia.
Nie ma obawy, że któregoś roku nie wystarczy pieniędzy?
– Zawsze jest troska o to, czy w danym roku zbierzemy tyle, aby zapewnić ciągłość wypłacania stypendiów. Nigdy przecież nie wiemy, ile uda się zebrać, za to zawsze wiemy, ile powinniśmy wydać. Co roku zostawiamy pewną cześć pieniędzy w rezerwie, na wszelki wypadek, tak żeby nie zostawić dzieci bez możliwości dalszego kształcenia. Ta cześć jest zdeponowana w banku na oprocentowanie. Pensje dla pracowników, których mamy niewielu, wypłacamy z odsetek, a nie z sumy, którą powierzą nam darczyńcy.
Fundacja nie tylko przyznaje stypendia. To chyba też swego rodzaju program wychowania?
– Tak. Latem organizujemy obozy dla naszych stypendystów. To kapitalna sprawa. Podczas trwania tych obozów oni się poznają, zaprzyjaźniają, tworzą wspólnotę. Mogą bezpośrednio doświadczyć, jak wielu ich jest.
Na obozach maja zapewnioną formację duchową, ale też rozrywkę, sport, kontakt z kulturą.
Obozów jest kilka.
– Pierwszym jest obóz tzw. pakowaczy. Na Dzień Papieski trzeba spakować ponad 20 ton materiałów – puszki, naklejki, obrazki – jest ich aż sześć milionów. Są one rozsyłane do wszystkich diecezji w Polsce i do polskich parafii w Anglii, Walii, w Niemczech, Francji, USA i wielu innych miejscach na świecie. Do Warszawy przyjeżdżają grupy stypendystów z różnych diecezji. Każda zostaje na tydzień. Do południa pakują materiały, a po południu zwiedzają Warszawę – Muzeum Powstania Warszawskiego, Centrum Nauki Kopernik. Idą do kina, do teatru. Dla wielu dzieci to pierwsza wizyta w stolicy.
A inne letnie wyjazdy?
– Organizujemy obozy dla gimnazjalistów i licealistów. Na co dzień mieszkają na wsi, więc my zabieramy ich do dużego miasta. Większość wcale nie chce jechać… Hm, czego oni nie wymyślają, żeby nie ruszyć się ze swoich wiosek. Boją się, bo to zazwyczaj pierwszy wyjazd, nikogo nie znają. Potem wcale nie chcą się rozjeżdżać. Chodzą do muzeów, mają wykłady na uczelniach. Niektóre dzieci po raz pierwszy w życiu wsiadają do tramwaju. Chcemy, żeby poznali duże miasta i w przyszłości zdecydowali się na studia w dużych ośrodkach akademickich, na renomowanych uczelniach, a nie w ich filiach na prowincji.
Studenci i maturzyści także mają swoje wyjazdy
– Studentów zabieramy na łono natury, bo na co dzień mieszkają w mieście. Dla maturzystów z kolei obóz jest okazją do poznania tych, którzy będą studiować w tym samym mieście. Przyjeżdża też starosta, czyli nasz stypendysta, który już studiuje w danym mieście i ma za zadanie zająć się pierwszorocznymi. To taka osoba, która podpowie, gdzie tanio zjeść, jak kupić bilet, co załatwić w dziekanacie. Każdy maturzysta dostaje też vademecum. Dla każdego miasta akademickiego jest przygotowana oddzielna książeczka z praktycznymi poradami.
Stypendyści po zakończeniu studiów mają dalej kontakt z fundacją?
– Wielu utrzymuje z nami kontakt nawet po zakończeniu programu stypendialnego. Dajemy im ogromną szansę, a oni czuja się wspólnotą, tęsknią, piszą do siebie, i to jest piękne.
Mają większą wiedzę o Janie Pawle II niż ich przeciętny rówieśnik?
– Zdecydowanie większą, między innymi dzięki obozom. Czują się jego pomnikiem, więc dbają o to, żeby wiedzieć więcej. Widzę, jak zdecydowana większość z nich nie chce zawieść i Jana Pawła II, i swoich darczyńców.
Przed nami kolejny Dzień Papieski. Co ciekawego będzie się działo? Czego nie można przegapić?
– Warto szukać wydarzeń z najbliższej okolicy – dzielnicy, parafii, szkoły. Dzień Papieski, co bardzo nas cieszy, uruchomił ogromną inicjatywę oddolną. Fundacja w zasadzie przygotowuje materiały, organizuje rozdanie nagród TOTUS, główny koncert papieski i publiczną zbiórkę datków. Tymczasem w całej Polsce odbywają się z tej okazji koncerty, czuwania, papieskie biegi, rajdy, mecze, recytacje poezji Jana Pawła II. Do wspólnego świętowania włączają się także polskie parafie poza granicami kraju. Dzień Papieski łączy wszystkich Polaków.