Jest prorokiem „gromów”. A tymi gromami może być wiele zjawisk przyrody, ale też i działań ze strony Pana Boga. W dzisiejszym fragmencie ze Starego Testamentu spotykamy Jeremiasza, który broni się przed Bożą miłością. Ma ona w Bogu właściwy wymiar, a i sposób jej wyrażania jest daleki od ludzkich sztuczności. Ale może i to z tego względu Jeremiasz jest podenerwowany, chociaż na końcu otwierając się na tak ofiarowaną miłość, wyzna, że nie mogło być inaczej, gdyż serce jego nie dawało mu spokoju i całe ciało reagowało podobnie.
Św. Paweł, dojrzalszy spotkaniem Chrystusa, zachęca, abyśmy rozumnie wychodzili naprzeciw Bożej miłości, gdyż to właśnie w niej będziemy odkrywali wolę Bożą, czyli inaczej mówiąc – będziemy w stanie poznawać Boży plan, odnoszący się do naszego życia.
Natomiast do Jeremiasza nawiązuje Pan Jezus w dzisiejszym trzecim czytaniu, zaczerpniętym od św. Mateusza. Mateuszowi było bardzo blisko do Jeremiasza i dlatego opisując scenę rozmowy Syna Bożego z apostołami, w czasie której Chrystus zapowiada cierpienie i śmierć, nie unika wyjątkowo ostrych zestawień. Do nich należy dyskretna uwaga św. Piotra, którą Jezus odrzuca radykalnie. I do nich należy także to, co powiedział Mesjasz o swoich naśladowcach.
Nie zastosował się w tym, bo chyba nawet nie pomyślał w tej dziedzinie o naszych czasach, czyli o tzw. pijarowcach. Nie przedstawia swojej drogi jako ścieżki awansów i sukcesów. Nie obiecuje szklanych domów i powodzenia. Wprost przeciwnie mówi o krzyżu, o rezygnacji, o wyrzeczeniu, o oddaniu życia. To musiało zabrzmieć groźnie w uszach apostołów. Trzeba było nieco czasu. Trzeba było poczekać na Golgotę, a następnie na zmartwychwstanie. I wtedy zrozumieli wszystko.
Dopiero co zakończył się Rok Kolbiański. Przypomniał nam on św. Maksymiliana, który dosłownie zrozumiał wypowiedź Jezusa. Poszedł za nią. Jego krzyż i jego śmierć okazały się zwycięstwem. A było to możliwe z tego względu, że tu nie o krzyż, nie o cierpienie, nie o śmierć chodzi, ale o miłość. Ona zwycięża.
Wciąż jeszcze świętujemy 100-lecie polskiego harcerstwa. Aleksander Kamiński zrośnięty z tym ruchem, jakby przygotowując testament, napisał: „Jeżeli mam swe życzenia przekazać młodym dni dzisiejszych – tym, którzy mnie rozumieją – to nade wszystko życzę, by coraz silniej odczuwali smak «dawania», a coraz słabiej – smak «brania». [...] W «dawaniu» bowiem rośnie prawdziwa radość życia”.
Bo tak naprawdę to dusza jest najważniejsza, czyli miłość. A tak po prostu to trzeba wyznać, że najważniejsze jest życie wieczne, zawsze z Bogiem. Zaczynajmy więc to trwanie już tu, na ziemi.