Ujmujący uśmiech Ojca Świętego
Przez wieki Stolica Apostolska pracowała na swój wizerunek niezachwianej opoki dla wyznawców Chrystusa. Znaczenie i ranga Watykanu zdają się więc wykluczać ze zmysłem humoru, o który modlił się św. Tomasz Morus. Nie ulega jednak wątpliwości, że to pontyfikat naszego rodaka, i to już od pierwszych dni, przyczynił się do „ocieplenia” wizerunku następcy
św. Piotra. Wciąż dobrze pamiętamy i często wspominamy gesty i anegdoty charyzmatycznego papieża, który nie tylko przy okazji oficjalnych wystąpień, ale również w codziennych, nieformalnych sytuacjach przejawiał poczucie humoru. Zwykło się mówić, że przejął je od swojego poprzednika – Jana Pawła I– nazywanego często Papa del Sorriso – Papieżem Uśmiechu.
Choć przewodniczył on Kościołowi zaledwie 33 dni, to swoim ujmującym uśmiechem zdobył sobie ogromną popularność we Włoszech i na całym świecie.
Śmiech rodzi sympatię
Pamiętając o starożytnym powiedzeniu: „Śmiech rodzi sympatię”, można spojrzeć na następców Chrystusa, a także na środowisko kurialne i kościelne, z zupełnie nowej perspektywy. Codzienne sytuacje, w których dość często gościł element humorystyczny, pozwalają poznać bliższą, bardziej „ludzką” i jednocześnie sympatyczną twarz osobistości, które bardzo często wcale nie stroniły od dowcipów na własny temat.
Wobec coraz częstszego nagabywania przez bliższą i dalszą rodzinę z racji pełnionego urzędu, papież Pius II (Eneasz Silvio Piccolomini) kazał nawet wydrukować humorystyczny epigramat: „Gdy Eneaszem byłem, nic nie znaczyłem. Teraz, gdy jestem Pio, wszyscy mi mówią – stryjo”. Podobnym zabiegiem dowcipnego wykorzystania swojego imienia posłużył się inny namiestnik Chrystusa – Pius X. Zdarzyło się, że jeden z kardynałów zastał go w apartamencie w trakcie przyszywania guzika do białej sutanny. W odpowiedzi na zdziwienie kardynała, papież odrzekł, że przecież jego nazwisko rodowe to Sarto (krawiec), dodając, że prawdziwą niespodzianką było znalezienie w tym miejscu igły i nici. Ten sam papież wobec krytyki otoczenia, jakoby nie stosował się do zwyczajów swych poprzedników, bowiem zaprosił na posiłek kilku współpracowników, odrzekł: „Czytając uważnie Ewangelię i Dzieje Apostolskie nigdzie nie zauważyłem, by św. Piotr jadł sam”. Również Leon XIII doceniał wagę humoru. Gdy niezbyt wysokiej klasy malarz ukończył jego portret, poprosił papieża o złożenie swojego podpisu z cytatem zaczerpniętym z Pisma Świętego. Po dłuższej refleksji Leon XIII napisał: „Nie bójcie się, to jestem Ja” (por. Mt 14, 27).
Szczególnym poczuciem humoru odznaczał się Jan XXIII. Jedna z anegdot głosi, że wkrótce po wyborze, ujrzawszy go, pewna Włoszka bez zastanowienia wykrzyknęła: „Jaki gruby! Nie podoba mi się”. W odpowiedzi miała usłyszeć: „Konklawe, proszę pani, to nie konkurs piękności”. Innym razem na wieść, że jeden z kardynałów narzeka, zmierzając do papieskich apartamentów mieszczących się na trzecim piętrze: „Czego znów chce ode mnie ten na górze?”, skomentował: „Drogi kardynale, Ten na górze jest Panem i Ojcem wszystkich. Ja jestem tylko z trzeciego piętra”.
Jan XXIII ujął wiernych nie tylko serdecznym uśmiechem, ale i bezpośredniością w kontaktach z ludźmi. W pierwszym okresie swojego pontyfikatu otrzymał list od małego Brunona, w którym chłopiec prosi o radę, kim ma zastać: policjantem czy papieżem. Ojciec Święty odpisał mu: „Naucz się być policjantem, tego się nie improwizuje. Każdy może zostać papieżem: najlepszy dowód, że ja nim zostałem. Odwiedź mnie, jak przyjedziesz do Rzymu”.
Postny napój i Sobór Trydencki
Rok 1569. Na stolicy Piotrowej zasiada Pius V, o którym później biograf napisze: „Urząd inkwizytora sprawował przez długi czas z niezłomną siłą charakteru”, co już wiele mówi, jakim był typem człowieka. Niewielu wie, że to właśnie jemu przypadło rozstrzygnąć czekoladowy spór. Zajęty organizowaniem największej krucjaty przeciw Turkom, musiał podjąć decyzję w sprawie czekoladowego buntu, z którym nie potrafili poradzić sobie meksykańscy duchowni. Rozporządzenia Watykanu co do potraw postnych były jasne. Stolica Apostolska nie wydała jednak żadnych dyrektyw co do xocoatl – gorzkiego w smaku napoju wytwarzanego z owoców drzewa (dziś znany pod nazwą czekolada). Nie ustalono, który z klasztorów wpadł na genialny, nowy pomysł przygotowywania tego napoju z dodatkiem cukru i na gorąco. Wiadomo, że odbywały się iście czekoladowe festiwale, które, gdy przepis zdobyli świeccy, były trudne do okiełznania przez duchownych. Stąd kardynałowie z Meksyku domagali się interwencji papieża. Ten rozwiązał problem empirycznie. Skosztował i zdecydował: napój ten nie narusza postu, co więcej, tak obrzydliwie słodki płyn można polecać chrześcijanom... jako pokutę w postne dni. Odtąd rozpoczął się pochód czekolady przez kuchnie całej Europy, dodać trzeba, że zreformowane przez Sobór Trydencki, w myśl którego należało ściśle przestrzegać postu.
Niejeden zatem z dostojników watykańskich modlił się słowami wspomnianego na początku św. Tomasza Morusa: „O Panie, udziel mi zmysłu humoru. Daj mi łaskę, ażebym rozumiał się na żartach, a dzięki temu trochę szczęścia zaznał w życiu ziemskim i z innymi mógł się nim podzielić”.