Po kilkugodzinnej lekturze sprawy Krzysztofa Olewnika nie da się ot, tak spokojnie zasnąć. Historia płockiego „Józefa K.” poraża mimo upływu niemal dekady od tamtych tragicznych wydarzeń.
Owa ponura historia powróciła na czołówki medialnych doniesień za sprawą publikacji końcowego raportu sejmowej komisji badającej nieprawidłowości w śledztwie dotyczącym uprowadzenia i zabójstwa Krzysztofa Olewnika. Raport posłów jest miażdżący – drobiazgowo wylicza patologie i zaniedbania w policji, prokuraturze oraz resorcie spraw wewnętrznych i administracji. To dobry i rzetelnie przygotowany dokument. Siłą rzeczy ogranicza się jednak tylko do nieprawidłowości w działaniach organów państwa –
bo takie i tylko takie było ustawowe zadanie komisji śledczej. Nie znajdziemy więc w nim
odpowiedzi na pytanie, dlaczego porwano Krzysztofa Olewnika i kto zlecił ten mord. Na to przyjdzie nam pewnie jeszcze długo czekać.
Olewnikowie
Krzysztof Olewnik sam się uprowadził, sam naniósł krwawe ślady w swoim domu, sam sfingował cały napad – taka była pierwsza i przez długi czas jedyna obowiązująca wersja prokuratury w sprawie porwania płockiego biznesmena. Gorzkie, ale prawdziwe. W tym samym czasie Olewnik przetrzymywany był przez porywaczy w nieludzkich warunkach – uwiązany krowim łańcuchem do ściany, bity metalową rurką, faszerowany bardzo silnymi środkami psychotropowymi. W taki sposób przeżył dwa lata – dwa nieznośnie długie lata – najpierw w prowizorycznym domku letniskowym w Kałuszynie, potem w betonowym szambie we wsi Dzbądz pod Różanem.
Do końca wierzył w swoje uwolnienie. Wierzyła też rodzina. „Byliśmy w matni, żyliśmy od telefonu do telefonu porywaczy, od listu do listu. Czekaliśmy na kolejne spotkania z ludźmi, którzy mieli nam pomóc, płaciliśmy im pieniądze, jeździliśmy na spotkania nocami, w lasach” – zwierzała się w rozmowie z „Newsweekiem” Dorota Olewnik-Cieplińska, siostra uprowadzonego biznesmena.
Wszystko w rodzinie Olewników podporządkowane zostało uwolnieniu Krzysztofa: życie prywatne, obowiązki zawodowe, cały rytm dnia. Plus nieustanne wydeptywanie dziesiątków kilometrów policyjnych korytarzy i urzędniczych gabinetów – prośby, błagania, dramatyczne apele. A w odpowiedzi zawsze to samo uspokajające zapewnianie: kontrolujemy sytuację, wszystko jest OK.
Nie było. „Uwierzyliśmy policji. To był najgorszy błąd. Kłamali” – mówiła we wspomnianym wywiadzie Olewnik-Cieplińska.
5 września 2003 r., kilka miesięcy po tym, jak bandyci po kilkunastu fałszywych sygnałach podjęli w końcu 300 tys. euro okupu od Olewników, Krzysztof został zamordowany przez porywaczy w lesie koło miejscowości Brzóze na Mazowszu.
Ścigający
Liczba błędów popełnionych przez policję i prokuraturę w tej sprawie jest wręcz nieprawdopodobna. To się właściwie nie miało prawa zdarzyć. I nie chodzi tu o jakieś niuanse, drobne niedociągnięcia czy wypadki losowe. Mówimy o zaniedbaniach na poziomie policyjnego abecadła. Dość powiedzieć, że żaden z policjantów nie zadał sobie trudu, żeby zabezpieczyć ślady z telefonu Krzysztofa Olewnika i porównać je z kartoteką policyjną (później okazało się, że były na nich odciski jednego z porywczy, karanego wcześniej za inne przestępstwa). Nikt nie sprawdził także numerów telefonów, z których porywacze dzwonili do rodziny. A przecież to elementarne działania, oczywiste nawet dla osoby mającej blade pojęcie o pracy policyjnych śledczych!
Zignorowano również anonimowy list do rodziny Olewników, w którym tajemniczy informator podawał nazwiska dwóch bandytów i wskazywał okolice Nowego Dworu Mazowieckiego jako miejsce, gdzie przetrzymywany jest porwany. Tymczasem policja od razu, bez najmniejszej choćby próby weryfikacji, uznała, że to fałszywy trop.
Anonim mówił jednak prawdę…
I można by tak wymieniać owe błędy w nieskończoność. Każda z tych rutynowych czynności przeprowadzona odpowiednio szybko, zakończyłaby się błyskawicznym wykryciem porywaczy. I zapewne także uratowaniem życia Krzysztofa…
Płockie
Bezpośrednich sprawców makabrycznej zbrodni na Krzysztofie Olewniku znamy, ale nadal pytań jest znacznie więcej niż odpowiedzi. Bo dziś chyba nikt nie wierzy, że porwanie i morderstwo biznesmena to wyłącznie robota lokalnych bandytów z podpłockiego Drobina.
W tym kontekście coraz częściej pojawia się nazwisko Macieja K., nieżyjącego już zastępcy komendanta płockiej policji. To on miał stworzyć sieć nieformalnych związków biznesowych, z udziałem lokalnych polityków, policjantów, przedsiębiorców – potężną i wpływową strukturę sięgającą swoimi mackami aż hen, po Warszawę. Śmierć Krzysztofa Olewnika miała być zaś karą dla jego ojca za odmowę biznesowej współpracy z płockim capo di tutti capi w policyjnym mundurze. I właśnie ten wątek wydaje się dziś najbardziej prawdopodobny w ponownym śledztwie w sprawie porwania i zabójstwa Krzysztofa Olewnika, prowadzonym obecnie przez Prokuraturę Apelacyjną w Gdańsku.
To tłumaczyłby bardzo wiele: karygodne błędy i zaniedbania policji, opieszałość prokuratury oraz serię „niefortunnych zdarzeń” na czele z porwaniem policyjnego auta z aktami śledztwa i serią tajemniczych więziennych samobójstw morderców płockiego biznesmena: Wojciecha Franiewskiego (herszta bandy porywaczy), Sławomira Kościuka i Roberta Pazika.
Wielce wymowna jest także bezczynność resortu MSWiA, kierowanego przez polityków rządzącego wówczas SLD. Ta ostatnia rzecz dziwi, tym bardziej że Włodzimierz Olewnik uchodził za osobę pozostającą w bardzo dobrych stosunkach z prominentnymi działaczami SLD (biznesmen płacił nawet pieniądze na kampanię wyborcza Sojuszu).
Ta sprawa cały czas jest więc „rozwojowa” – jak mawiają śledczy. I nie da się jej już chyba zamieść pod dywan. Bo, jak powiedziała niedawno Dorota Olewnik-Cieplińska, „nie może być tak, że nie ma winnych”.
Równanie w dół
Z posłem Andrzejem Derą (PiS), wiceprzewodniczącym sejmowej komisji śledczej ds. Krzysztofa Olewnika, rozmawia Łukasz Kaźmierczak
Co Pana najbardziej zaskoczyło w sprawie Krzysztofa Olewnika?
– Fakt, że mimo tak wielu ewidentnych błędów, nienależytego wypełniania obowiązków służbowych, a nawet przypadków naruszeń prawa nikt nie został dyscyplinarnie ukarany. Nie było żadnej odpowiedzialności dyscyplinarnej ani w policji, ani w prokuraturze.
Dlaczego?!
– Ha, to jest pytanie. Wydaje mi się, że nie istnieje u nas etos uczciwego, sprawnego policjanta czy prokuratora. Liczą się tylko znajomości, układy i równanie w dół w myśl hasła: jeśli przytrafił ci się jakiś błąd, to zapomnijmy o nim, nie wyciągajmy konsekwencji, bo jutro taki błąd może przydarzyć się i mnie.
Rzecz charakterystyczna: ci prokuratorzy, którzy w sprawie Krzysztofa Olewnika
wykazali się profesjonalizmem, determinacją i solidnością, nie zostali awansowani, natomiast owi bierni i mierni pracują dziś często w Prokuraturze Generalnej…
Nasze państwo strasznie zawiodło...
– Niestety, ta sprawa pokazuje, jak bardzo jesteśmy słabi w sferze organów ścigania. Czyli właśnie tam, gdzie państwo powinno być najsilniejsze! I to jest niestety wieloletnia patologia, powiązana z totalną nieudolnością na wszystkich szczeblach funkcjonowania policji i prokuratury.
W sprawie Olewnika mieliśmy do czynienia z przeogromną ilością nieprawidłowości. Aż się nie chce wierzyć, że to jest kumulacja błędów tylko w jednej sprawie. A co z innymi, podobnymi historiami, które nigdy nie ujrzały światła dziennego?
Nieprawidłowości i błędy nie wyjaśniają jednak wszystkiego…
– To prawda, w tej sprawie mamy do czynienia z dziwnymi powiązaniami biznesowymi i politycznymi, a także z ich przesiąkaniem do struktur państwa.
Znamienny jest tutaj przepadek świadka Piotra Skwarskiego, który zeznał, że bandyci mieli w policji swojego informatora. I faktycznie, zdarzyły się sytuacje, kiedy dana osoba była przesłuchiwana w prokuraturze i jeszcze tego samego dnia otrzymywała pogróżki. Po takiej informacji o „krecie” powinien nastąpić alarm we wszystkich strukturach i dążenie do wykrycia takiej osoby za wszelka cenę. A tutaj było lekceważenie, bagatelizowanie, pomniejszanie sprawy. Nikt nie dociekał, skąd bandyci mogli mieć taką wiedzę!
Do tego dochodzi jeszcze nadzór ministerialny, a właściwie jego brak.
– Prace naszej komisji udowodniły, że nadzór cywilny nad policją okazał się niestety fikcją.
Politycy, którzy pełnili funkcje ministerialne – Janik, Kalisz, Sobotka – mieli wiedzę na temat nieprawidłowości w tym postępowaniu, i mimo że posiadali stosowne instrumenty kontroli, nie skorzystali z nich. A przecież pokrzywdzeni zwracali się do nich wielokrotnie z prośbą o pomoc.
Znamienne, że była to dla nich sprawa, nad którą oni nie muszą się specjalnie pochylać, no bo skoro policja zapewnia, że wszystko jest w porządku…
Wierzy Pan, że sprawa Krzysztofa Olewnika zostanie kiedyś wyjaśniona w całości?
– Mam taką nadzieję, bo widzę ogromną determinację śledczych z Prokuratury Apelacyjnej w Gdańsku. Podstawowa trudność polega jednak na tym, że wiele dowodów zostało utraconych, a trzech głównych świadków już nie żyje. Na szczęście jest jeszcze dużo innych materiałów. Pytanie tylko, czy uda się je przekuć w akt oskarżenia?
Proszę mi jednak wierzyć, że motywy, tło i cała otoczka porwania oraz zabójstwa Krzysztofa Olewnika są bardzo ciekawe i wykraczają o wiele dalej, niż się dziś powszechnie sądzi.
???
– Niestety, ze względu na toczące się nadal śledztwo nie mogę powiedzieć w tej chwili nic więcej. Musimy uzbroić się jeszcze w trochę cierpliwości.