Klerycy większość czasu spędzają na nauce i modlitwach. Zawsze są poważni i nie popełniają błędów. Wszyscy są przyjaciółmi, a kobiety dla nich nie istnieją. Czyż nie takie jest wyobrażenie wielu z nas o mieszkańcach seminarium? Nic bardziej mylnego! Przeczytaj, co oni sami mówią o sobie.
Seminarium domem
Kiedy przychodzisz do seminarium, ono staje się twoim domem, a wszyscy wokół twoją rodziną. A w domu jak w domu – czasem z kimś się pokłócisz, jednych lubisz bardziej, innych mniej, a jeszcze innych po prostu tolerujesz. Rodziny się nie wybiera.
Dlatego oczywiste jest, że kłótnie między nami się zdarzają. Ale zwykle rozwiązujemy je „po męsku”. Obie strony wprost mówią sobie, o co chodzi – czasem ostro, ale szczerze. Takie sprawy załatwiamy od razu, a już na pewno przed zakończeniem dnia.
Dzień jak co dzień
Dzień rozpoczyna się modlitwą o godz. 6:30. Na niej musi być każdy, ale ile czasu potrzebuje, aby dotrzeć, to już jego sprawa. Rekordzistom wystarczają trzy minuty na narzucenie sutanny na… pidżamę i bieg do kaplicy.
W ciągu dnia niemal każda godzina jest wypełniona. Codzienny plan bowiem jest bardzo napięty. To pomaga nauczyć się trudnej sztuki planowania czasu. I są takie dni, że wieczorem człowiek ledwo dociera do pokoju i dosłownie pada na twarz, obojętny już na wszystko. Ale wtedy przynajmniej ma satysfakcję, że, chcąc nie chcąc, dzień wykorzystał maksymalnie.
Ścierka nam niestraszna
W seminarium klerycy nabywają wiele różnorakich umiejętności. Dla przykładu sami czyszczą ubikacje, myją okna i sprzątają w swoich pokojach. Każdy wie, jak wygląda ścierka i do czego służy. Niektórzy pozwalają sobie wywieszać na drzwiach żartobliwe naklejki typu: „mój pokój – mój chlew”, ale na szczęście z rzeczywistością wewnątrz nie ma to wiele wspólnego.
Przyjaciel potrzebny
Czy w seminarium można znaleźć przyjaciela? Owszem, można, a nawet trzeba. Bo to cenne mieć kogoś sprawdzonego, z kim chce się rozmawiać i dzielić czas. Nikt przecież nie jest „samotną wyspą”. Zresztą Pan Jezus też miał przyjaciół: Łazarza, Marię, Martę. I kleryk także może mieć przyjaciółkę. Choć wielu w to wątpi. Wszystko zależy od dojrzałości obojga.
W seminarium nie kastrują
Pytam, co dzieje się, kiedy kleryk się zakocha. W odpowiedzi słyszę: – Nic się nie dzieje. Po prostu. Następuje czas weryfikacji i ponownego rozeznawania swojej drogi i powołania. I wcale nie jest tak, że każde zakochanie kończy się odejściem. Ale każde kosztuje. Trzeba na nowo odpowiedzieć sobie na podstawowe pytania. Trzeba opanować emocje i nie pozwolić, by wzięły górę, bo są nietrwałe. Zakocham się – odejdę, nie wyjdzie – wrócę i tak w kółko? Nie da się. Albo jestem facetem i podejmuję decyzje odpowiedzialnie, nawet kiedy są trudne, albo nie. Nie ma innej drogi.
W kontakcie z kobietami po prostu trzeba zachować ostrożność i tyle. Wiadomo, nikt z nas nie jest „z drewna”, dlatego nie można pozwolić sobie na prowokacje, aluzje czy dwuznaczności. Seminarium nie kastruje mężczyzn: – Jesteśmy normalni i reagujemy normalnie – mówią klerycy – i choć świadomie rezygnujemy ze związków z kobietami, nie zmienia to faktu, że nam się one nadal podobają.
Przeczulony tu nie wytrzyma
Kleryk, to radosny facet, a przy tym skory do robienia żartów kolegom. Są albo tzw. „straszonki” albo dowcipy typu piasek w kieszeniach czy zaszyte rękawy sutanny lub misternie przygotowane intrygi. Zawsze potem jest kupa śmiechu! Kleryk musi mieć poczucie humoru, bo jeśli go nie ma – to albo szybko się tego nauczy, albo… nie wytrzyma. W seminarium nie ma bowiem miejsca dla ponuraków, hipochondryków i nadwrażliwców. Trzeba mieć do siebie dystans.