Kanał telewizyjny Disney Channel przeprowadził wśród europejskich dzieci, w wieku 8-14 lat, badania dotyczące najważniejszych dla nich wartości życiowych i ich autorytetów. Ku zaskoczeniu wielu osób okazało się, że grupa, która m.in. w tej telewizji może oglądać film „Hannah Montana” o zwyczajnej nastolatce, która wieczorami zamienia się w sceniczną gwiazdę, czy serial o chłopcach Zeke i Luther, których marzeniem jest zostać skateboarderami, powiedziała, że jej najważniejszymi życiowymi wartościami są rodzina i zdrowie, a autorytetami nie są gwiazdy szklanego ekranu, ale rodzice.
Podobne wyniki przedstawiają badania innego koncernu telewizyjnego Viacom, który jest m.in. właścicielem stacji MTV. W tym przypadku przebadano grupę młodych ludzi w wieku 16-34 lata. Dla nich najcenniejsze okazały się przyjaźń, lojalność i uczciwość, a wśród stworzonych przez nich samodzielnie „10 przykazań młodości” znalazło się np. „szanuj rodziców”. Pytanie, które rodzi się przy analizowaniu tych danych brzmi: czy przytoczone powyżej odpowiedzi to tylko efekt badań, w których młodzież chce, mimo anonimowości, zaprezentować się jak najlepiej, czy może zmiana hierarchii wartości?
Zmiana pokoleniowa
Dr hab. Jacek Kurzępa, socjolog i wykładowca Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej we Wrocławiu, twierdzi, że zmiana postrzegania autorytetów następuje u młodzieży właśnie około 16. roku życia, czyli między pierwszą a drugą klasą liceum. – W gimnazjum młodzież bardziej ceni osoby, które można nazwać plastikowymi autorytetami. Poszukuje wzorców, punktów odniesienia i często mylnie postrzega gwiazdy show-biznesu jako autorytety. Sytuacja zmienia się mniej więcej w momencie przejścia z pierwszej do drugiej klasy liceum – tłumaczy dr Kurzępa. – W szkole średniej i u młodzieży wkraczającej w środowisko akademickie coraz częściej widać sceptyczne podejście do idei i idoli pop-kultury. Większą rolę odgrywają autorytety reprezentujące na
jbliższe środowiska, np. pierwszy pracodawca czy szef stowarzyszenia, w którym działa młoda osoba, albo też rodzice – dodaje wykładowca wrocławskiego SWPS-u. - W gimnazjum i w mniejszym stopniu w liceum widziałam wśród rówieśników zainteresowanie gwiazdami. Jednak według mnie cechowała je duża hipokryzja, bo przed znajomymi każdy szydził z gwiazdek, a w głębi duszy większość osób im zazdrościła i z chęcią znalazłaby się na ich miejscu. Wśród osób na uniwersytecie już raczej tego nie zauważam. To zupełnie inny poziom – potwierdza słowa socjologa Agnieszka Mikuliszyn, studentka I roku Uniwersytetu Warszawskiego.
Autorytet z krwi i kości
Jak w takim razie kształtują się wzorce młodzieży? Zapytaliśmy o to kilka przedstawicielek akademickiego grona.
Słowa Aleksandry Węgrzyn, również studentki I roku UW, potwierdzają deklaracje badanej przez Viacom młodzieży. – Czy mam autorytety? To zależy, w jakiej dziedzinie, ale wymienię tu tylko rodziców, a szczególnie mamę i myślę, że w tym przypadku komentarz jest zbędny – przyznaje.
Co na to jej rówieśniczki? Rodzice niekoniecznie są ich autorytetami, ale jeżeli szukają ich poza rodziną, to w osobach, które wykazują się nadzwyczajnymi cechami psychicznymi lub fizycznymi i które są w stanie powiedzieć coś więcej niż tylko to, że w życiu trzeba się bawić.
- Dla mnie autorytetami mogliby być przede wszystkim sportowcy. Gdy oglądam biegającą na nartach Justynę Kowalczyk, wzbudza ona mój ogromny szacunek. Podobnie były piłkarz Manchesteru United – Ole Gunnar Solskjaer, który powinien być wzorem lojalności i oddania wobec klubu dla wielu piłkarzy i kibiców. Gdy był czynnym sportowcem, zachwycałam się jego umiejętnościami, ale wciąż darzę go szacunkiem za skromność i cierpliwość, a jednocześnie za waleczność. Ten „wieczny rezerwowy” nieraz pokazał przeciwnikowi, jak grać do ostatniej minuty – mówi Anna Raćkos.
- Wbrew temu, co mówią badania, moimi autorytetami nie są rodzice. Na nich staram się patrzeć z miłością, ale i z krytycyzmem. Obserwuję ich błędy i staram się ich nie powtarzać. Autorytetami są dla mnie raczej chłopcy i dziewczęta, którzy żyli w czasie okupacji. Podziwiam ich za to, iż mimo bardzo trudnych i zagrażających życiu czasów potrafili postępować zgodnie z pewnymi uniwersalnymi wartościami, które nieczęsto spotyka się dziś. Mam na myśli Janka Bytnara, Tadeusza Zawadzkiego czy Aleksa Dawidowskiego, bohaterów „Kamieni na szaniec”, książki na której się wychowałam, a także wielu innych, dziś aż tak nieznanych, ale nie mniej wielkich – wyjaśnia Agnieszka Mikuliszyn.
Rutowicz kontra Tyszkiewicz
Dziewczyny do znanych z ekranu gwiazdek podchodzą dość sceptycznie i nie boją się o tym mówić. - Nie interesuję się życiem gwiazd, a jeżeli już, to moje zainteresowania nie wykraczają poza ich twórczość. Zazwyczaj szukam w internecie informacji o tym, kto i w jakim filmie ostatnio zagrał, jakie zdobywa nagrody, i który z moich ulubionych muzyków koncertuje w Polsce. Wydaję mi się też, że znacznej części moich ulubionych aktorów czy muzyków nie nazwałabym w ten sposób - są to raczej artyści mniej lub bardziej znani, ale nie gwiazdy. To słowo kojarzy mi się z ludźmi, którzy chcą zwrócić na siebie uwagę, prowokują skandale – tłumaczy Ania. A jej koleżanki mają podobne zdanie. - W ogóle nie czytam gazet, które piszą o gwiazdach. Jeżeli już mam zamiar coś poczytać, to wolę, żeby były to np. informacje z kraju lub ze świata. Gdy szukam informacji o znanych osobach, to raczej dotyczą one ich przyszłych projektów, np. tego, w jakim filmie zagrają, a nie ich życia prywatnego – przyznaje Ola. - Życie tzw. gwiazd wydaje się ładne i błyszczące tylko wtedy, gdy patrzy się na nie z daleka. Uważam, że lepiej się skupić na własnym życiu, na czynieniu go lepszym, niż czytać o innych i zadręczać się, że nasze życie nie jest dla nas satysfakcjonujące – stwierdza Agnieszka. Jednak zauważa też, że od każdej reguły są wyjątki. – Wśród znanych osób podziwiam Beatę Tyszkiewicz. Uważam ją za wielką aktorkę, lecz przede wszystkim cenię jej wytrwałość w realizacji celów, humorystyczne podejście do świata i do siebie samej, a także wielką klasę i umiejętność zachowania w każdej sytuacji. Szkoda, że obecnie na polskiej scenie artystycznej więcej jest osób robiących medialny szum jak Jola Rutowicz niż osób promujących prawdziwe wartości – podsumowuje studentka UW.