Logo Przewdonik Katolicki

Kolia rewolucyjna

Adam Suwart
Fot.

Według tradycyjnych przekazów naszyjnik ten miał się przyczynić do wybuchu rewolucji francuskiej, a afera z nim związana stała się jednym z lejtmotywów epoki.

 

 

 

Patrząc na fotografię wielkich posiadłości Saverne w Alzacji i podziwiając imponujące budowlanym rozmachem dobra Château de Rohan, możemy pomyśleć, że to jakaś królewska posiadłość. Klasycystyczny pałac, przypominający nieco Luwr, ogromne przestrzenie zielonych, idealnie przystrzyżonych muraw, nieskazitelne tafle gigantycznych wodnych basenów, a wszystko to w otoczeniu gęstych lasów – w takich warunkach żył w II połowie XVIII w. Ludwik książę de Rohan, arystokrata z jednego z najmożniejszych rodów feudalnej Francji, biskup Strasburga, kardynał i Wielki Jałmużnik Francji. Było w dawnej Francji pewną regułą, że beneficja i godności kościelne otrzymywali szlachcice i arystokraci nie zawsze przygotowani duchowo do ich sprawowania, ale biegli w zdobywaniu tytułów i synekur.

 

Marzenie o tece premiera

 

Godności kościelne lubujący się w zbytku książę Ludwik de Rohan zawdzięczał wysokiemu urodzeniu i wpływowi na dworze francuskim, jednak czuł się bardziej zwierzchnikiem własnego księstwa i politykiem, marząc o karierze we francuskiej monarchii, jaką niegdyś odgrywali kardynałowie Richelieu i Mazarin. Na drodze do otrzymania medalionu premiera Francji stała Rohanowi jedna poważna przeszkoda – była nią lodowata niechęć, jaką żywiła wobec ambitnego arystokraty sama Maria Antonina, żona Ludwika XVI. Datowała się ona jeszcze na dawne lata, kiedy de Rohan, jako ambasador w Wiedniu, słynący tam z życia pełnego uciech, w obraźliwy sposób wypowiedział się o cesarzowej Marii Teresie. Jej córka – Maria Antonia, nigdy tego księciu nie wybaczyła. Stosunki z królową spędzały kardynałowi sen z powiek w niejedną noc, jednak i na ten problem znalazła się recepta.

Niespodziewanie w dobrach kardynała pojawiła się bowiem piękna i utalentowana kobieta, hrabina Jeanne de la Motte Valois. Dzięki poślubieniu zubożałego hrabiego o nazwisku de la Motte Jean uzyskała wstęp na dwór w Wersalu i prowadziła tam intensywną kampanię we własnej sprawie, starając się dotrzeć do samej królowej, która nie udzieliła jej jednak nigdy posłuchania. Żądzą, która zdominowała według części przekazów działania młodej hrabiny, była chęć odzyskania majątku, odebranego jej ojcu jako członkowi stronnictwa antyrojalistycznego. Dodatkowo Jeanne de la Motte, wywodząca się z bocznej, nieprawej linii Walezjuszy, pragnęła odzyskać część majątku, która należała jej się z racji tego pochodzenia. Gdy liczne próby wyegzekwowania swych roszczeń nie powiodły się, Jean de la Motte Valois uknuła misterną intrygę, którą w następnych latach żyło całe francuskie społeczeństwo. 

 

W Lasku Wenery

 

Dowiedziawszy się o zabiegach kardynała de Rohan o łaskę królowej, Jean de la Motte poczęła dyskretnie rozpuszczać plotki na własny temat, jakoby była osobistą powiernicą Marii Antoniny. Co bardziej próżni szlachcice, chcący uzyskać poparcie królewskiej żony, ale nie mający wstępu do najściślejszych dworskich kręgów, zaczęli krążyć wokół młodej hrabiny i różnymi sumami kupować jej „poparcie” u królowej. Wśród złapanych w te sidła znalazł się także Ludwik de Rohan. Stopniowo dozując napięcie, hrabina oszukiwała kardynała, wmawiając mu, że „pracuje” nad Marią Antoniną, która jest już bliska wybaczenia księciu dawnych grzechów. Mając wspólnika na dworze, Jeanne de la Motte posługiwała się nawet królewską papeterią ze znakami wodnymi i pisanymi złotą czcionką inicjałami niczego nieświadomej królowej. Ludwik de Rohan był tak zapamiętany w swej naiwności i chęci uzyskania godności premiera, że nie zważał na dęty charakter całej intrygi. Hrabina rozzuchwaliła się tak, że w pewną sierpniową noc 1784 roku zaaranżowała, wraz ze swoimi wspólnikami, spotkanie kardynała z samą Marią Antoniną w Lasku Wenery, będącym częścią rozległych parków Wersalu. Sęk w tym, że w rolę królowej wcieliła się paryska prostytutka, będąca sobowtórem swego pierwowzoru, odszukana na paryskiej ulicy przez męża hrabiny de la Motte. Jej rola była nadzwyczaj krótka. Gdy pośród starannie przystrzyżonych żywopłotów książę Ludwik de Rohan czekał na mającą mu wybaczyć Marię Antoninę, niespodziewanie zza zarośli wynurzyła się postać w powłóczystej sukni i czarnym woalu, osłaniającym twarz przed blaskiem księżyca i przed rozpoznaniem. Kardynał padł „królowej” do stóp, a ta powiedziała jedynie: „Możesz mieć, panie, nadzieję, że przeszłość zostanie zapomniana”. Spotkanie w tych sensacyjnych okolicznościach zostało gwałtownie przerwane przez organizatorów, ostrzegających przed nadchodzącymi strażami. Królowa umknęła, pozostawiając zaaferowanego kardynała i upuszczając kwiat róży, z którym przybyła…

 

Naszyjnik dla królowej

 

Dalszy bieg spraw był bardzo prosty. Hrabina Jeanne de la Motte zawiadomiła księcia Ludwika, że królowa jest już bliska wybaczenia i że zapewne wesprze kardynała w jego staraniach o tekę pierwszego ministra, jednak na znak jego uszanowania oczekuje prezentu. Miał być nim legendarny naszyjnik wykonany przez królewskich złotników Bohmera i Bassenge’a jeszcze dla pani du Barry. Jubilerskie arcydzieło składało się z aż 575 najpiękniejszych klejnotów z całej Europy.  Kardynał zachwycony, że może przysłużyć się królowej, postanowił kupić naszyjnik mimo gigantycznej ceny prawie dwóch milionów ówczesnych lirów. Oczywiście pośrednikiem zarówno w przekazaniu naszyjnika, jak i kwoty należności dla złotników była hrabina. Spieniężając w Londynie drogie kamienie, szlachcianka miała nadzieję na odzyskanie dawnego zamku jej rodziny, który odebrano jej ojcu. Intryga przebiegłaby zapewne bez przeszkód. Nawet gdyby kardynał zorientował się po czasie, jak bardzo został oszukany, nie miałby odwagi ujawnić własnej kompromitacji – myślała hrabina. Jednak zawiódł Bohmer. Zadowolony złotnik napisał do samej królowej, dziękując jej za to, że via Ludwik de Rohan kupiła wreszcie naszyjnik,  który od dłuższego czasu jubiler chciał sprzedać. List ten wywołał dochodzenie, które spowodowało proces kardynała, hrabiny i ich wspólników. Książe de Rohan oczyścił się z zarzutów, zaś Jeanne de la Motte została uwięziona, wypalono jej na piersi znamię „V”, znak złodzieja od francuskiego „voleur”. Jednak w oczach rewolucyjnego ludu winna była i tak tylko Maria Antonina, „zachłanna królowa, która podstępem zdobyła drogocenny naszyjnik”, choć nigdy tak naprawdę go nie chciała.

 

 

 

 

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki