„Bóg jest wszędzie. Jeśli naprawdę się Go kocha i w Niego wierzy, nie ma konieczności regularnego chodzenia do kościoła” - czy rzeczywiście…?
Wielu uważa, że tak. Powyższe zdanie jest niezwykle powszechne. Obecnie około 89 proc. Polaków jest ochrzczonych w Kościele rzymskokatolickim. Nie da się ukryć, że jest to zdecydowana większość społeczeństwa. Jak jednak ma się to do sytuacji w kościołach? Właściwie nie ma się prawie w ogóle – nasze świątynie coraz częściej świecą pustkami. Oczywiście nie jest to regułą i nie można generalizować tej kwestii.
Mobilizacja w dobrej sprawie
Odbywające się nie tak dawno w Poznaniu 32. Europejskie Spotkanie Młodych pokazało, jak wielu z nas potrafi się włączyć w życie wspólnoty, nie tylko deklarując, ale i wprowadzając w czyny swoją wiarę do Boga i bliźnich. Wielu młodych ludzi, którzy doświadczyli gościny, chwaliło organizację i ciepłe przyjęcie w polskich domach. Zatem jednoznacznie można stwierdzić, że jeśli tylko chcemy, to potrafimy się zmobilizować i zaangażować w życie wspólnoty. Jak jednak wygląda nasz udział w życiu Kościoła na co dzień? Bardzo różnie.
Na samym początku zostało powiedziane, iż panuje powszechne przekonanie, że jeśli się wierzy naprawdę, nie ma konieczności regularnego chodzenia do kościoła - bo po co? Skoro jeśli ktoś szczerze, całym sercem wierzy, może modlić się w lesie, na polanie czy idąc do szkoły lub pracy…
Sportowiec hipokryta
Takie myślenie prowadzi w prosty sposób do zapominania o konieczności przychodze
nia do kościoła. Gdy raz zrezygnuje się z niedzielnej Mszy św., z jakiegoś, wydawałoby się, „ważnego” powodu, nie ma większych problemów, by i w kolejne niedziele znaleźć usprawiedliwienie swojej nieobecność. Z czasem takie podejście może wejść w nawyk. Oczywiście, ktoś, kto tak postępuje, nadal będzie uważał się za osobę wierzącą, jednak doda dalej: „jestem wierzący, ale nie praktykujący”. Czy jednak jest to możliwe? Czy może nazwać się sportowcem ten, kto nie trenuje regularnie? Odpowiedź na to pytanie nasuwa się sama – oczywiście, że nie.
Nie zawsze tak samo
Bóg jest wszędzie, jednak nie zawsze Jego obecność jest taka sama. W inny sposób przychodzi do nas w przyrodzie, w Słowie Bożym, a jeszcze inaczej w Eucharystii. Często zapomina się o tym, że tylko we wspólnocie Kościoła, czyli „chodząc do kościoła”, człowiek może otrzymać sakramentalne rozgrzeszenie oraz zjednoczyć się z Chrystusem, przyjmując Jego Ciało w Komunii św. Nie można zapominać, że tylko i wyłącznie w świątyni można złączyć się z Bogiem całkowicie poprzez korzystanie z sakramentów, bez których nie można mówić o życiu duchowym człowieka.
Jeśli ktoś z pełną świadomością i z własnej woli rezygnuje z udziału w niedzielnej czy świątecznej Eucharystii, strata, którą ponosi, powoduje jego duchową śmierć. Niestety, i trzeba to wyraźnie zaznaczyć, taki człowiek popełnia grzech śmiertelny i bez uzyskania odpuszczenia grzechu podczas sakramentalnej spowiedzi nie może przystąpić do Komunii św. Często się o tym zapomina, niektórzy nawet nie są świadomi tego, jak wiele szkody może wyrządzić takie postępowanie… Należy też pamiętać, że sam Chrystus powiedział, iż kto spożywa Jego Ciało, ma życie w sobie, kto zaś nie spożywa Ciała Syna Człowieczego i nie pije Krwi Jego, nie ma życia w sobie (por. J, 6, 53-54). Zatem to co nazywamy „chodzeniem do kościoła” wiąże się z życiem duchowym, które jest zapoczątkowaniem tutaj, na ziemi, życia wiecznego.
Szukając alternatywy
Można sobie zadać pytanie, czy jest możliwa jakaś inna, alternatywna droga do zjednoczenia z Bogiem. Jednak nie ma sensu dłuższe zastanawianie się nad odpowiedzią. Na ziemi człowiek nie może być nigdy aż tak bardzo zjednoczony z Bogiem, jak właśnie w Komunii św. Warto przypomnieć tu słowa św. Faustyny Kowalskiej, która w swoim „Dzienniczku” napisała, iż gdyby aniołowie mogli zazdrościć ludziom, to by zazdrościli dwóch rzeczy: cierpienia i przyjmowania Komunii św. Nie mogą bowiem tak jak człowiek okazać Bogu miłości poprzez cierpienie dla Niego ani nie mogą zjednoczyć się z Nim tak, jak może człowiek w Komunii św. (por. „Dzienniczek” punkt 1804). Zatem „chodzenie do kościoła” jest łaską, darem, wyróżnieniem, a jednocześnie czymś niezbędnym dla życia duchowego i pełnego zjednoczenia z Bogiem w wieczności.
Credo znaczy „wierzę”
Rozważając słowa dobrze znanego nam Credo (łac. wierzę), jednoznacznie można stwierdzić, że nie jest możliwe, by istniał ktoś, kogo można by nazwać jednocześnie osobą wierzącą i niepraktykującą. Zatem jeśli ktoś uważa, że wierzy, powinien zwrócić szczególną uwagę na słowa Credo, mówiące o „jednym, świętym, powszechnym, apostolskim Kościele”. Tutaj już nie ma wątpliwości - po prostu nie da się być katolikiem wierzącym i niepraktykującym. Nie można wierzyć w „jeden, powszechny Kościół” i jednocześnie świadomie i dobrowolnie unikać czy rezygnować ze wspólnoty z nim. Wniosek jest prosty i nasuwa się sam: jeśli ktoś nie praktykuje, to po prostu nie wierzy lub wierzy bardzo słabo.