Z furty przechodzę do jednego z budynków dużego kompleksu szkół i klasztoru Sióstr Urszulanek Serca Jezusa Konającego. Na piętrze jasna sala, a w niej ok. 40 dzieci. Siedzą w półkolu i pilnie wpatrują się w gesty dyrygenta, a raczej dyrygentki. W szarym habicie z charakterystycznym czepkiem przewodzi im s. Daniela Jankowska. Witają mnie gromkim „dzień dobry”, po czym zaczynają próbę.
Trochę gwaru, śmiechów, zaciekawienia. Siadam na przygotowanym obok krześle. Po chwili przecieram oczy ze zdumienia. Siostra podała kilka akordów i w sali zabrzmiała niesamowita harmonijna melodia. Żadnych pisków, fałszu, czasem ktoś tylko zaśpiewa nieco głośniej. Z każdą pieśnią siostra podnosi poprzeczkę: „Posłuchajcie, o czym śpiewacie, więcej radości”; „Patrzcie na rękę, musicie reagować na rękę, a nie śpiewać tak, o!”, po czym wszyscy wybuchają gromkim śmiechem. Nawet najtrudniejsza uwaga brzmi z ust s. Danieli jak pochlebstwo.
Jako absolwentka muzykologii kościelnej na KUL-u, zawsze chciała realizować się w swoim zawodzie. Jednak dopiero ważne wydarzenia z końca lat 80. pozwoliły stworzyć jej chór z prawdziwego zdarzenia.
Święte początki
W 1989 r. z Rzymu do Pniew powróciły doczesne szczątki matki Urszuli Ledóchowskiej. – Wiedziałam, że będę odpowiedzialna za całą uroczystość, zwłaszcza za śpiew podczas liturgii – wspomina s. Daniela. – Chór powstał, by ta uroczystość mogła odbyć się z dobrą oprawą muzyczną – dodaje.
Zanim jednak chórzyści zaśpiewali podczas tzw. Translacji, przygotowali koncert kolęd. Jak podkreśla s. Daniela, było to wydarzenie niemal cudowne. – Nie było w zasadzie żadnego problemu ze znalezieniem dzieci. Gdy pierwszego chłopca zapytałam, czy chciałby śpiewać w chórze, odpowiedział: „Dlaczego nie?”. „No to przyprowadź innych!” Na pierwszą próbę przyprowadził 10 dzieci – wspomina siostra.
Na kolejne próby przychodziły następne osoby, 20, 30... Dzisiaj jest ich sto. Nic dziwnego, że chór odwołuje się do postaci św. Urszuli Ledóchowskiej. Jej osoba wiąże się z genezą powstania chóru, a napisany przez 6-letnią Julię Ledóchowską wiersz: O Panie, niech będę jak promyk słoneczny zainspirował do nadania mu nazwy „Promyki Słoneczne”.
Promyki Słoneczne
Św. Urszula byłaby pewnie zadowolona z idei, jaka przyświeca chórowi. Bardzo ważny jest poziom, bo o dobry śpiew musi dbać każdy zespół muzyczny. Dodatkowo, w „Promykach Słonecznych” realizowany jest system wychowania dzieci. Żadne z nich, gdy zgłosi chęć uczestnictwa, nie zostanie odesłane. Nawet jeśli śpiewa nie najlepiej, znajdzie swoje miejsce. Wtedy wiele się w dzieciach zmienia. Począwszy od uczestnictwa w pierwszych próbach, przez kolejne lata zauważa się, jak wiele daje im zespołowe śpiewanie. Zaczyna się od zachwytu, a kończy na dążeniu do połączenia się w harmoniczną całość. Udaje się to mimo różnorodności.
Chórzyści i chórzystki mają od sześciu do dwudziestu lat. Niesamowite jest to, że na śpiew poświęcają mnóstwo wolnego czasu. Próby odbywają się dwa razy w tygodniu: w środę i sobotę. W środę ćwiczą pojedyncze głosy: soprany, alty, basy itp., by w sobotę złączyć to wszystko w całość. Nie widać po nich zmęczenia, choć śpiewają bardzo intensywnie. Właściwie nie tylko śpiewają, bo trzeba dodać, że kilka utworów wykonują na dzwonkach, synchronicznie wydobywając kolejne dźwięki, inne grane są na fletach prostych, a wszystko z uśmiechem na twarzy.
Z dobrą średnią
Dlaczego tu przychodzą? – Bo tu jest bardzo rodzinnie – odpowiada jedna z dziewczynek. – Każdy jest tutaj ważny.
Gdy najstarsi kończą śpiew w chórze, nie zrywają z nim kontaktu. Zawsze wracają. Przychodzą ze swoimi radościami czy problemami już jako dorośli ludzie. Niektórzy z nich wiążą się na dłużej, a właściwie na zawsze... Na tablicy w sali prób wisi zaproszenie na ślub pary, która poznała się właśnie w chórze. Nadal organizowane są spotkania absolwentów, rodziców, wspólne modlitwy, poczęstunki.
Siostra dyrygentka gości w domach swoich chórzystów. – Nie organizuję zebrań, ale mam z rodzicami kontakt osobisty – mówi s. Daniela. – Znam rodziny tych dzieci. To bardzo cenne, ponieważ gdy pojawiają się kłopoty, można pomóc dziecku czy rodzinie. Tworzą się więzi przyjaźni – podkreśla zakonnica.
Dzieci uczą się bardzo dobrze, mimo że śpiew w chórze to dodatkowy obowiązek. Przynoszą często kartki z ocenami. Mają wysoką średnią.
Obśpiewać świat
W swoim dorobku chór ma sześć płyt. Ich podstawowym zadaniem jest śpiew w czasie liturgii. Na tym koncentrują swoje wysiłki i uświetniają śpiewem najważniejsze święta. Mają emisję głosu, są więc przygotowywani do wykonywania niebanalnego repertuaru: chorału gregoriańskiego, kolęd i muzyki kościelnej. Przeczą stereotypowi, że dzieciom w czasie Mszy św. podoba się tylko lekka, łatwa muzyka zagrana na gitarze. Same tworzą dobrą muzykę, choć nie są absolwentami szkół muzycznych. Koneserzy z pewnością „rozkoszują się” wykonywanymi przez chór wschodnimi akatystami.
Słowacja, kraje Skandynawii, Niemcy, Włochy, różne zakątki Polski – to tylko niektóre miejsca, w których śpiewał dziecięco-młodzieżowy chór z Pniew. Chórzyści najcieplej wspominają koncert z 1993 r. Wystąpili wówczas w Castel Gandolfo dla Jana Pawła II. Każde dziecko mogło podejść do Ojca Świętego, zrobić sobie z nim zdjęcie. Dziesięć lat później cały chór śpiewał przy kolumnadzie Berniniego, ale do papieża podbiegły tylko dwie dziewczyny. Przebijając się przez ochronę, głośno zawołały: „«Promyki» Cię kochają!”. Moment ten uchwycili fotoreporterzy. Zdjęcia dziewczynek ubranych w charakterystyczne stroje pojawiły się następnego dnia na łamach gazet. Było to podczas kanonizacji ich patronki – Urszuli Ledóchowskiej. Dziś mówią, że mają w niebie dwoje przyjaciół: Urszulę i Jana Pawła II.