Logo Przewdonik Katolicki

Wspólne interesy egoistów

Marek Magierowski
Fot.

Interesy gospodarcze państw będą nadawały kształt światowej polityki w 2011 roku.


 

28 listopada 2010 r. w polityce światowej nastąpił gwałtowny i niespodziewany zwrot. Nikt wprawdzie nie podpisał przełomowego porozumienia pokojowego, nie wybuchła żadna wojna, nie dokonano spektakularnego zamachu terrorystycznego, lecz z dnia na dzień wszystkie media zaczęły się zajmować intensywnie sprawami międzynarodowymi. Gorączka dopadła nawet tabloidy i kolorowe magazyny, w których dotychczas pod rubryką „Świat” pojawiały się zazwyczaj informacje o narodzinach krowy z dwiema głowami w Ekwadorze i operacjach plastycznych zagranicznych aktorek.

Wszystko za sprawą młodego informatyka z Australii, Juliana Assange’a. Uczynił on z globalnej dyplomacji ekscytujący spektakl przypominający gigantycznego Big Brothera, w którym główne role odgrywają niezliczone rzesze polityków z całego świata. Ujawniając depesze dyplomatyczne, wyprodukowane w ambasadach USA, Assange dał pożywkę gazetom, telewizjom i portalom internetowym, wzbudził niezdrowe podniecenie wśród milionów czytelników i widzów oraz wywołał wściekłość amerykańskiego rządu. Zobaczyliśmy jak na dłoni, w jaki sposób Stany Zjednoczone prowadzą swoją politykę w Polsce, Niemczech, Brazylii i w Chinach. Jakimi epitetami hiszpańscy ministrowie obdarzają Hugona Chaveza („pajac”), jak niektórzy rozmówcy Amerykanów postrzegają Rosję („państwo mafijne”) i jak wygląda ulubiona pielęgniarka pułkownika Kaddafiego.

 

Koniec z arogancją

 

Dokumenty opublikowane przez australijskiego aktywistę miały być z założenia ciosem w prestiż USA. Lecz Assange trafił kulą w płot. Paradoksalnie zdecydowana większość depesz pokazuje amerykańską dyplomację w neutralnym, a czasami nawet w pozytywnym świetle. Waszyngton nie obala już lewicowych prezydentów na Karaibach przy pomocy dwóch kompanii Marines, nie wprowadza na najwyższe stanowiska proamerykańskich marionetek w Azji, nie prowadzi grabieżczej polityki w Afryce. Niektórzy komentatorzy dopatrywali się w treści niektórych depesz niezwykłej arogancji USA – ja takiej nie dostrzegłem.

Przykładem niech będą informacje przekazywane do Departamentu Stanu z placówki w Madrycie. Amerykańscy dyplomaci spotykają się i rozmawiają z dziesiątkami najważniejszych polityków Hiszpanii, lewicowych i prawicowych, słuchają ich wnikliwie i z pokorą. Kreślą potem bardzo precyzyjny obraz hiszpańskiej sceny politycznej, ale wykorzystują te nieformalne kontakty także w innym celu: by poznać zdanie madryckich elit na temat sytuacji w Ameryce Łacińskiej. Jak traktować Chaveza? Co dalej z Kubą? Jak radzić sobie z narkoguerrillami w regionie? Hiszpanie mają w tej dziedzinie ogromne doświadczenie i chętnie się nim dzielą ze swoimi sojusznikami zza Atlantyku,a Amerykanie ochoczo z tej wiedzy korzystają.

Czy tak zachowuje się aroganckie mocarstwo? Raczej nie. Tak zachowuje się państwo, które postępuje rozsądnie i logicznie. Gdyby pół wieku temu w Wenezueli, kraju posiadającym ogromne pokłady ropy naftowej, objął władzę podobnie nieobliczalny i równie antyamerykański dyktator, prezydent USA prawdopodobnie nie pytałby o opinię hiszpańskich dyplomatów, tylko wydałby rozkaz „pozbycia się problemu” – w sposób mniej czy bardziej krwawy.

Oczywiście, nie wszystko wygląda tak różowo. Szpiegowanie urzędników ONZ to nie jest powód do chwały, jak również naciski na prokuratorów we wspomnianej Hiszpanii w sprawie procesów z udziałem amerykańskich obywateli. Warto też pamiętać, że najtajniejsze depesze i najważniejsze decyzje podejmowane w Białym Domu pozostają poza zasięgiem opinii publicznej. Jednak z ujawnionych dokumentów można wywnioskować, w którym kierunku będzie zmierzała amerykańska dyplomacja, a tym samym,jak będzie wyglądała światowa polityka w 2011 r. Stany Zjednoczone będą bowiem nadal w tej dziedzinie nadawać ton.

 

Nawet z diabłem

 

Niegdyś sprawy były dużo prostsze: naprzeciwko siebie stały dwie nuklearne potęgi, które poświęcały gros czasu i energii na zwalczanie siebie nawzajem, podkopywanie pozycji wroga na wszystkich kontynentach, na zdobywanie informacji i monitorowanie ruchów drugiej strony. Niemal każda wojna toczyła się między Ameryką a Związkiem Sowieckim – w Korei, Wietnamie, Afganistanie czy Angoli. Nawet wówczas, gdy nie uczestniczył w niej ani jeden amerykański czy sowiecki żołnierz. Zagrożenie było jedno, obopólne i podobne: obie strony przygotowywały się na atomowy Armagedon.

XXI wiek przyniósł zdumiewające rozmnożenie zagrożeń. Nie żyjemy już w świecie dwóch zwalczających się obozów, żyjemy w świecie terroryzmu, napędzanego religijnym fanatyzmem, w świecie coraz potężniejszych i coraz bardziej wpływowych gangów narkotykowych, w świecie, w którym państwo przestało być jedynym podmiotem i aktorem światowej dyplomacji. Żyjemy w epoce globalizacji, w której kurs japońskiego jena ma ogromny wpływ na kondycję chilijskich kopalni miedzi, a rosyjscy biznesmeni śledzą z dreszczykiem emocji wypowiedzi szefa Banku Centralnego Brazylii.

Coraz więcej decyzji podejmowanych jest wspólnie przez najważniejsze mocarstwa. Grupa G8 ustąpiła miejsca G20, a regulacje wprowadzane przez Światową Organizację Handlu mają częstokroć – np. dla amerykańskich farmerów – dużo ważniejsze znaczenie niż ustawy przegłosowywane w Kongresie USA.

Ani Amerykanie, ani Rosjanie, ani Chińczycy nie są już w stanie wpływać na świat w takim stopniu jak kiedyś i nie oglądając się na inne kraje. Wszyscy muszą nauczyć się nowego dyplomatycznego rzemiosła, w którym twarda obrona własnych interesów powinna iść w parze z deklarowaną przyjaźnią „dla dobra ludzkości” i gotowością do współpracy w niemal wszystkich dziedzinach polityki i gospodarki. Amerykanie krytykują Pekin za brak poszanowania praw człowieka i za manipulowanie juanem, a Chiny odpowiadają równie ostrą retoryką i atakami hakerów na amerykańskie serwery. Z drugiej zaś strony oba państwa muszą współdziałać, by rozwiązać choćby kwestię zbrojeń jądrowych Korei Północnej.

Nieuchronne są też kontakty z najbardziej nawet podejrzanymi reżimami po to tylko, by razem stawiać czoła dużo poważniejszym groźbom. Waszyngton będzie współpracował z przeżartym korupcją rządem Hamida Karzaja w Afganistanie, bo wie, że bez Karzaja może być tylko gorzej. Będzie się dogadywał się z Królestwem Saudów, by niszczyć w zarodku kolejne komórki alKaidy na Półwyspie Arabskim. Będzie rozmawiał z terrorystami z alFatahu, by powstrzymać terrorystów z Hamasu. I – co dla nas, Polaków, jest szczególnie istotne – w coraz większym stopniu będzie korzystał z pomocy Rosji, prowadząc np. swoją politykę w Azji Centralnej.

 

Wojny gospodarcze

 

Jednocześnie największe potęgi globu będą poświęcały coraz więcej uwagi i pieniędzy na uzyskanie dostępu do nowych źródeł surowców i żywności.

Świat potrzebuje coraz więcej energii i wymyślnych metali, bez których nie mogą funkcjonować coraz bardziej skomplikowane urządzenia wytwarzane na potrzeby coraz bardziej wygodnego i wybrednego społeczeństwa. W momencie, gdy złoża ropy naftowej nieubłaganie się wyczerpują, wojna surowcowa przybiera na sile. Chińczycy szukają rud w Afryce, Polska i Niemcy z nadzieją czekają na wyniki próbnych odwiertów złóż gazu łupkowego, który może całkowicie zmienić ich geopolityczną pozycję, a niektóre kraje z kopciuszków nagle przeistoczyły się w poważnych partnerów handlowych, tylko dlatego, że są eksporterami ważnego surowca. Tak jak w przypadku Boliwii, posiadającej wielkie złoża litu, używanego powszechnie w bateriach.

Żywność i woda są kolejne na liście. Ziemi pod uprawę żywności ubywa, mniejsze kraje (np. Korea Południowa) dosłownie kupują grunty uprawne na innych kontynentach, by zabezpieczyć swoje potrzeby na przyszłość. Łatwiej też dzisiaj wyobrazić sobie wojnę o dostęp do źródeł wody pitnej na Bliskim Wschodzie niż np. wojnę wywołaną przyczynami stricte szowinistycznymi.

Rok 2010 był na świecie niespokojny pod każdym względem. Nic nie wskazuje na to, że rok 2011 będzie spokojniejszy.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki