Logo Przewdonik Katolicki

Krzyk polskich dzieci obiegł świat

Adam Suwart
Fot.

Jednym z najbardziej przejmujących obrazów z powstania wielkopolskiego jest pochód poznańskich dzieci, które z chorągiewkami pospieszyły pod gmach Hotelu Bazar, by przywitać Ignacego Jana Paderewskiego.


 

Przybycie wybitnego pianisty do Poznania w dniu 26 grudnia 1918 r. wywołało trudny dziś do wyobrażenia entuzjazm polskiej ludności stolicy Wielkopolski. Na trasie przejazdu mistrza z dworca kolejowego do Hotelu Bazar ustawiły się w szpalerach nieprzebrane tłumy poznaniaków. Witali Paderewskiego, machając biało-czerwonymi chorągwiami, a także sztandarami w barwach amerykańskich, brytyjskich i francuskich. Paderewski zamieszkał w Bazarze. Już drugiego dnia, 27 grudnia, powitał go pod hotelem niezwykły tłum. Jak relacjonował „Przewodnik Katolicki” z 5 stycznia 1919 r., hołd Paderewskiemu złożyła „delegacja złożona z przeszło 23 tysięcy dzieci z wszystkich poznańskich parafii, ze swymi duszpasterzami na czele”. Zachowała się oryginalna relacja z tego niezwykłego pochodu. Jest ona tym bardziej ciekawa, że wyszła spod pióra człowieka, który w dniu wybuchu powstania miał 14 lat, a krótko później, jako dwudziestokilkulatek związał się na całe życie z ruchem komunistycznym. Jan Brygier – bo o nim mowa – szedł jako chłopiec w pochodzie dzieci wiwatujących na cześć Paderewskiego, ramię w ramię ze swym ówczesnym kolegą, Aleksym Wietrzykowskim, który z kolei związał swe życie z Chrystusem, stając się po latach jednym z najwybitniejszych kapłanów archidiecezji poznańskiej, między innymi rektorem poznańskiego Seminarium Duchownego.    

Jan Brygier wspomniał: „Po świętach Proboszcz Maliński zwołał na dzień 27 grudnia do południa wszystkie dzieci z parafii (łazarskiej w Poznaniu – dop. red.). Utworzono wielki pochód, który koło południa wyruszył od kościoła Matki Boskiej Bolesnej przez miasto do hotelu «Bazar»” – zapisał w tomie Tak było w moim życiu Jan Brygier. Wspominał dalej, jak pochód ten, w swej kilkukilometrowej drodze do celu, eskortowany był przez Straż Ludową z biało-czerwonymi opaskami na rękawach. Dziecięcemu marszowi przewodniczył proboszcz łazarski, ks. Kazimierz Maliński, „chłop potężny, z dużym brzuchem i nieodłączną laską w ręku”. Reporter „Przewodnika Katolickiego” zapisał na żywo, że „był to widok niezwykły, a zarazem rzewny, patrząc na ten olbrzymi łańcuch dziatek polskich, spieszących w pochodzie, z chorągiewkami w ręku, by powitać wielkiego Syna Narodu Polskiego i reprezentantów Anglji”. Brygier wspominał, że w samym pochodzie parafii łazarskiej brało udział kilka tysięcy dzieci. „Ja z moim przyjacielem Aleksym Wietrzykowskim kroczyliśmy w czołówce pochodu”. Aleksy, wówczas również czternastolatek, dzień wcześniej został wytypowany przez księdza Malińskiego do odczytania specjalnego powitania, skierowanego do Ignacego Paderewskiego. „Obaj z Aleksym – zapisał Brygier – mało wiedzieliśmy o Paderewskim. Ks. Maliński powiedział Aleksemu, że [Paderewski] to przyjaciel prezydenta Stanów Zjednoczonych Wilsona, a poza tym wielki muzyk”. Gdy dzieci ze swymi duszpasterzami znalazły się przed Bazarem, do wnętrza hotelu wpuszczono wybraną grupę, z Aleksym Wietrzykowskim i Janem Brygierem. „Było nas razem [w środku] około 50 dzieci. Czekaliśmy na Paderewskiego. Po kilku minutach, zamiast Paderewskiego pojawiła się jego żona w towarzystwie pana Korfantego i angielskiego pułkownika (płk Wade – dop. red.) – zapisał po latach Brygier. Mój przyjaciel Aleksy wysunął się naprzód i powitał przygotowanym tekstem przybyłych”. Brygierowi utkwiło w pamięci, że „pani Paderewska była bardzo wzruszona. Miała łzy w oczach. Ucałowała Aleksego i skierowała słowa powitalne do nas”. Brygier zapamiętał tylko jeden fragment przemowy Heleny Paderewskiej. Powiedziała ona: „Krzyk dręczonych i bitych dzieci z Wrześni za używanie języka polskiego odbił się szerokim echem po całym świecie”. Spotkanie to wywarło na dzieciach ogromne wrażenie. „Aleksy i ja nie wracaliśmy z dziećmi do domu, tylko sami we dwójkę, ogromnie wzruszeni i przejęci. Wieczorem ktoś przyniósł wiadomość do domu, że Polacy biją się z Niemcami i że jest kilku zabitych i rannych”.

Tak wybuchło powstanie wielkopolskie, które w ciągu kilku tygodni wyswobodziło z zaborczych pęt Prusaków najstarsze polskie ziemie.       

 

 

Skorzystałem z książki Tak było w moim życiu Jana Brygiera, Wydawnictwo Poznańskie 1988

 

 


 

Nikt Polski bardziej kochać nie może

 

Rozmowa z Ignacym Janem Paderewskim

 

Kończy się rok 2010, w którym Polacy uczcili dwóchsetlecie urodzin Fryderyka Chopina. Pan, Mistrzu, również świętował przed stu laty tę setną wówczas rocznicę. Dała ona Panu wówczas okazję do ukazania patriotyzmu Polaków poprzez ich zamiłowanie do muzyki…

 

– Żaden naród na świecie nie może się poszczycić takim jak nasz bogactwem uczuć i nastrojów. Na harfę narodu naciągnęła ręka Boża strun bezmiar cichych i rzewnych, potężnych i głośnych. My, Polacy, mamy i miękkość kochania, i dzielność czynu, i liryzm szeroką płynący falą i siłę rycerską, waleczną. Mamy i tęsknotę dziewiczą, i męską rozwagę, i smutek tragiczny starca, i lekkomyślną młodzieńca wesołość.   

 

O tej sile i nieśmiertelności polskiej duszy zaświadczał Pan na estradach niemal całego świata, oszałamiając słuchaczy, szczególnie tych za oceanem. Ten wspaniały sukces muzyczny, który sprawił, że stał się Pan u schyłku zaborów jednym z najbardziej popularnych artystów polskich na świecie, postanowił Pan jednak porzucić. Dlaczego?

 

– Przybyłem w 1915 roku do Ameryki jako artysta, ale z zamiarem obudzenia tam zainteresowania i sympatii dla mojego kraju. Sądziłem, że I wojna światowa będzie trwała długo i że Ameryka zostanie moralnie zmuszona do wzięcia w niej udziału. Zgodnie z moimi dążeniami i pragnieniami konieczne dla dobra mojego kraju było przystąpienie Ameryki do wojny. Oczywiście nie mogłem o tym mówić ani też czynić nic, co mogłoby sugerować w tym kierunku propagandę.

 

Mimo to był Pan niezwykle zdeterminowany, by dotrzeć do Stanów Zjednoczonych i wykorzystać swoją artystyczną popularność dla sprawy polskiej. Płynął tam Pan w kwietniu 1915 r. na statku „Adriatyk”, mimo ryzyka ataków niemieckich okrętów podwodnych. Zrobiło to niezwykłe wrażenie nawet na byłym prezydencie USA Teodorze Roosevelcie.

 

– Był to człowiek silnego charakteru, błyskotliwego umysłu i wyjątkowo bystrej orientacji, doskonale poinformowany o sytuacji krajów europejskich. Wiedział także dużo o naszym kraju, o Polsce. Niektóre jego zapatrywania na sprawy dotyczące mojej ojczyzny bardzo mnie podniosły na duchu i dziś jeszcze wspominam każde jego słowo wypowiedziane na ten temat. Uważałem, że w ówczesnej Ameryce można było znaleźć idealizmu więcej niż w jakimkolwiek innym miejscu na świecie. Moim celem było utworzenie Komitetu Pomocy Ofiarom Wojny. Była to prawdziwa propaganda polityczna, bo mówiłem o Polsce i ludzie byli zmuszenie myśleć o Polsce. Wierzyłem, że to będzie sposób, dzięki któremu Polska trafi do myśli i czynów ludzi.   

 

Był Pan bodaj jedynym Polakiem, przed którym otwierały się drzwi najbardziej niedostępnych amerykańskich salonów politycznych. Wielki posłuch zyskał Pan także u kolejnego amerykańskiego prezydenta Woodrowa Wilsona. Dało to konkretne efekty.

 

– 8 stycznia 1918 r., w orędziu do Kongresu Stanów Zjednoczonych prezydent Wilson wypowiedział słynny punkt 13, który brzmiał: „Powinno być utworzone niepodległe państwo polskie, które winno obejmować terytoria zamieszkałe przez ludność bezspornie polską, mieć zapewniony wolny i bezpieczny dostęp do morza; jego niezawisłość polityczna i gospodarcza oraz całość terytorialna winna być zagwarantowana układem międzynarodowym”.

 

Złożył Pan za te słowa prezydentowi Wilsonowi wyrazy uznania. Jednak podczas swej niestrudzonej działalności w Ameryce bywał Pan nie tylko na salonach, ale też spotykał się Pan z Polonią. Polacy wegetowali w Ameryce, nierzadko wśród najniższych warstw społecznych. Dzięki Panu często po raz pierwszy mogli poczuć się dumni ze swojego pochodzenia.

 

– Spoglądając na ich zmęczone oblicza, na ich ręce zgrubiałe od twardej pracy, która niejednemu nawet wrogowi przysporzyła dostatku, patrząc na ich skromne szaty, mówiłem im, że gdy bogaci a pyszni, szczęśliwi a zazdrośni, zapytywać będą ich, Polaków, o ich prawa, tytuły, mają odpowiadać, że są Piastów, Chrobrego i Łokietka potomstwem, że Zawiszów, Zyndramów i Warneńczyków są spadkobiercami, że Czarnieckich, Żółkiewskich, Sobieskich synami, że Dąbrowskiego, Pułaskiego i Kościuszki są dziećmi. Radziłem mym rodakom, by odpowiadali hardo, że są Polakami! Wołałem tam, w Chicago, że owszem, upadliśmy, ale nie z występku, jeno z cnoty nadmiaru! Upadliśmy, ale nie sami! Upadło wraz z nami wszystkich cywilizowanych narodów sumienie i nie oczyści się ono z błota i nie podniesie zgoła, aż my powstaniemy! Upadliśmy, ale jak Chrystus pod krzyżem swym padał, z cierniową męczeństwa koroną na przeczystych skroniach, ażeby zmartwychwstać!

 

Widział Pan w Amerykanach naszych największych sprzymierzeńców. Czy nie było ich, w Pana opinii, w Europie?

 

– Co do mnie osobiście to dawnej Rosji, Prusom i Austrii, wszystkim naszym zaborcom, nie wierzyłem nigdy, na Francję liczyłem mało, więcej na Anglię, mając do tego pewne powody. Za to rzeczywiście Stanom Zjednoczonym, a przede wszystkim ich czcigodnemu prezydentowi, ufałem bardzo. Chciałem nawet, by pod honorowym dowódcą naczelnym, prezydentem Wilsonem, powstała Armia Polska pod opieką Stanów Zjednoczonych. W tym kraju było ponad 120 tys. Polaków, którzy nie byli naturalizowanymi obywatelami i nie podlegali ustawie o poborze do amerykańskiej armii. Ci młodzi ludzie, wdzięczni Ameryce, ale wciąż miłujący ojczyznę swych przodków, na pewno – jak wierzyłem – wstąpiliby do Kościuszko’s Army, której stworzenia pragnąłem.

 

Zrezygnował Pan ze światowej kariery wirtuoza, z zaszczytów bogatego świata, by bez reszty zaangażować się w sprawy odzyskania niepodległości. Co chciałby Pan przekazać jako motto tej swojej patriotycznej działalności?

 

– Myśl o Polsce wielkiej i silnej, wolnej i niepodległej była treścią mojego istnienia, urzeczywistnienie jej było jedynym celem mojego życia. Choć większość lat przeżytych spędziłem wśród obcych, nie sprzeniewierzyłem się jej ani na chwilę i nie sprzeniewierzę nigdy! Każdy z nas Polskę kocha, lecz nikt jej więcej ode mnie kochać nie może!

 

Rozmowę wyobraził sobie Adam Suwart

 

Rozmowy prawdopodobne to cykl spotkań z ciekawymi postaciami historycznym, których działalność odcisnęła piętno na obliczu świata, w dziejach Kościoła czy Polski. Koncepcja tych rozmów polega na jak najbardziej wiernym zestawieniu autentycznych wypowiedzi danej postaci historycznej, rozsianych w różnych źródłach, dzięki czemu będziemy mogli zapoznać się z faktycznymi przemyśleniami wybranego bohatera.

 

 


 

Ignacy Jan Paderewski (1860-1941)

 

Polski pianista i kompozytor, działacz niepodległościowy i polityk, premier Republiki Polskiej od 16 I do 9 XII 1919 r.

 

Genialny wirtuoz oraz kompozytor, który swą grą oczarował świat zachodni, szczególnie Stany Zjednoczone. Słusznie może być uważany za jednego z największych polskich patriotów. Karierę muzyczną poświęcił i wykorzystał dla popularyzowania w świecie sprawy polskiej. Po wybuchu I wojny światowej zaczął prowadzić szeroko zakrojoną działalność dyplomatyczną na rzecz Polski i Polaków, wykorzystując swą popularność na Zachodzie. Zbierał fundusze na pomoc ofiarom wojny i był jednym ze współzałożycieli komitetów pomocy Polakom w Londynie i Paryżu. W 1915 r. założył w Vevey, wraz z Henrykiem Sienkiewiczem, Szwajcarski Komitet Pomocy Ofiarom Wojny w Polsce. Według części badaczy miał wpływ na ukształtowanie się poglądów polityków amerykańskich na problem polskiej niepodległości. Ufundował słynny pomnik Grunwaldzki w Krakowie, odsłonięty podczas wielkiej manifestacji patriotycznej w 1910 r., w 500. rocznicę słynnej bitwy. W 1918 r. przybył do Polski, a jego przemówienie z balkonu Hotelu Bazar w Poznaniu do mieszkańców miasta stało się iskrą, która wyzwoliła wybuch zwycięskiego powstania wielkopolskiego. W 1919 r. był polskim premierem (prezydentem ministrów), uczestnicząc w rokowaniach związanych z traktatem pokojowym. W 1922 r. powrócił do koncertowania w USA. Działał w stronnictwie Front Morges zdystansowanym wobec rządów sanacyjnych. W czasie II wojny światowej udzielał się we władzach polskich na uchodźstwie. Zmarł w 1941 r. na zapalenie płuc. Od 1992 r. spoczywa w Archikatedrze św. Jana w Warszawie. Ma swoją gwiazdę w Alei Gwiazd w Hollywood.

 

 

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki