Logo Przewdonik Katolicki

Adwent znaczy oczekiwanie...

Katarzyna Jarzembowska
Fot.

Oczekiwanie błogosławiony czas. Rytm matczynego serca odbija się cichym echem w mikroskopijnym zarodku, który już rozpoczął swoje życie. Zaraz pojawią się zawiązki kończyn, nerek, tchawicy, płuc, wątroby i trzustki. Trzeba cierpliwie dojrzeć w cieplarni matczynego brzucha, a gdy minie dziewięć miesięcy zaowocować jak najpiękniejszy dar. Bycie kobietą to trwanie w oczekiwaniu ile nowych istot zaszczepi we mnie Bóg?

 Oczekiwanie – błogosławiony czas. Rytm matczynego serca odbija się cichym echem w mikroskopijnym zarodku, który już rozpoczął swoje życie. Zaraz pojawią się zawiązki kończyn, nerek, tchawicy, płuc, wątroby i trzustki. Trzeba cierpliwie dojrzeć w cieplarni matczynego brzucha, a gdy minie dziewięć miesięcy – zaowocować jak najpiękniejszy dar. Bycie kobietą to trwanie w oczekiwaniu – ile nowych istot zaszczepi we mnie Bóg?

 

 

Oczekiwanie na dziecko

 

Katarzyna Wyczyńska – od 11 lat żona Tomasza; mama Piotra (7 lat), Jędrzeja (3 lata) i Aniołka (+8. tydzień ciąży)

 

Właściwie trzeba przyznać, że czas oczekiwania na drugie dziecko zaczął się od razu po narodzinach pierwszego… Jak to możliwe? Otóż, wiedzieliśmy, że chcemy i powinniśmy mieć kolejne dziecko, ale przyjście na świat Piotrka uświadomiło nam, jak trudne jest to wyzwanie. Niemowlak wywrócił nasz świat do góry nogami, ograniczył wolność, z czym trudno było się pogodzić, tym bardziej że byliśmy ludźmi bardzo aktywnymi. Ta codzienna, mozolna rezygnacja z siebie, walka z własnym egoizmem, to był czas godzenia się na nową jakość życia. Jednak, choć brzmi to paradoksalnie, był to również czas pogłębiania się pragnienia, by Piotr nie był naszym jedynym dzieckiem.

W lipcu 2006 r. – prawie trzy lata po narodzinach Piotrusia – wyjechałam na rekolekcje w milczeniu. Postanowiłam je ofiarować w intencji naszej otwartości na życie. Po powrocie mąż oświadczył, że… jest już gotowy na przyjęcie drugiego dziecka. Było to dokładnie 4 sierpnia. Niestety, musieliśmy poczekać kilka miesięcy… W tym czasie zaczynałam nawet wadzić się z Bogiem: „To my chcemy się podjąć tego trudu, a Ty zwlekasz?” Ot, niecierpliwa ludzka natura. Na początku grudnia wiedzieliśmy już na pewno, że jestem przy nadziei. W tym miejscu możemy poświadczyć skuteczność naszych modlitw pod Cudownym Obrazem Matki Bożej Góreckiej.

Oddaliśmy to maleństwo pod opiekę św. Andrzeja Boboli, ufając, że siła tego patrona Polski udzieli się także naszemu dziecku. Pamiętam, jak po każdej wizycie kontrolnej u ginekologa wychodziłam zaskoczona, że wszystkie wyniki są w normie i nic złego się nie dzieje. Moje obawy nie były jednak bezpodstawne. Doświadczenie poprzedniej ciąży, jej farmakologiczne podtrzymywanie, zostawiły we mnie ślad niepokoju, który stale kazał mi nie dowierzać optymistycznym zapewnieniom lekarza. W marcu wybraliśmy się do odległej Łodzi, by nasze maleństwo obejrzała specjalistka od małych serduszek. Pani Profesor uspokoiła nas. Okazało się, że wada serca, z którą na świat przyszedł Piotrek, nie będzie udziałem młodszego dziecka. Odetchnęliśmy.

Przez długi czas wielką niewiadomą pozostawała dla nas płeć dziecka. Bardzo chcieliśmy ją poznać, ale zostało nam to dane dopiero w ósmym miesiącu. Okazało się wtedy, że na świat przyjdzie Jędrzej, ku wielkiej radości starszego brata, który nie był zainteresowany siostrą. Piotruś marzył o zabawach z braciszkiem i musieliśmy wyjaśniać mu, że minie wiele miesięcy nim ta zabawa będzie możliwa.

Zauważyłam, że mimo wzrastających temperatur, powiększających się gabarytów i wynikających z tego niedogodności – wcale nie marzę o szybkim rozwiązaniu. Od 6 lipca byłam na zwolnieniu lekarskim i miałam pragnienie jak najdłużej, pełną piersią, cieszyć się swoim stanem. Pamiętam, jak z mężem przyglądaliśmy się falującemu brzuchowi. Z jego ruchów wnioskowaliśmy o charakterze drugiego synka. Nasze przypuszczenia, że dziecko – choć chce uchodzić za spokojne – tak naprawdę skrywa w sobie naturę buntownika, szybko się sprawdziły.

Koniec lipca był dla nas czasem przygotowywania pokoju na przyjęcie nowego mieszkańca. Ustawianie mebli, pranie małych ubranek, zakupy kosmetyków, pieluch dostarczały wiele radości nie tylko nam – rodzicom, ale i starszemu bratu. Piotrek dzielnie się angażował w wybór kolorów i wzorów na butelkach, smoczkach. Układał ubranka brata na półkach i z niecierpliwością czekał…

Trzeciego sierpnia odwiedziła mnie siostra z dziećmi. Mimo jej obaw, że pościel się zakurzy do czasu narodzin, przygotowałyśmy kołyskę dla malucha. Kuzynostwo chętnie zaangażowało się w wypróbowywanie stabilności tego zabytkowego sprzętu (kołyska liczyła sobie ponad pięćdziesiąt lat), jeżdżąc nim pomiędzy pokojami. To był bardzo radosny dzień. Wieczorem mąż z synem zaczęli skandować: „Jędrek wychodź! Jędrek wychodź!”. Ja z uporem powtarzałam, że jeszcze nie czas, bo chcę nacieszyć się tą ciążą.

Kolejnego dnia rano, kiedy właśnie chciałam wyjść na Eucharystię (pragnęłam odprawić nabożeństwo pięciu pierwszych sobót miesiąca), odeszły mi wody. Obudziłam męża, zawiadomiłam rodzinę, znajomych, że właśnie się zaczyna i proszę o modlitwę w intencji szczęśliwego rozwiązania. Ponieważ znałam już czekający mnie scenariusz, gdyż i pierwszy poród rozpoczął się od odejścia wód płodowych, spokojnie zabrałam się do pakowania torby. Wyglądało to bardzo zabawnie, gdy tak przemieszczałam się po mieszkaniu w poszukiwaniu niezbędnych w szpitalu rzeczy, a mąż chodził za mną z ręcznikami papierowymi i ścierał ślady sączących się wód. Synek z radością przyjął zapowiedź, że dziś urodzi się tak długo oczekiwany brat, ale jeszcze bardziej ucieszyła go perspektywa spędzenia najbliższych dni z kuzynostwem.

W szpitalu pojawiliśmy się ok. godz. 11, a ponieważ - podobnie jak przy pierwszym porodzie - skurcze samoistnie się nie pojawiły, podano mi oksytocynę. Akcja porodowa była bardzo intensywna, ale ku zadowoleniu męża trwała zaledwie godzinę. Mimo że mówimy o tym wydarzeniu dosyć swobodnie i lekko, był to czas naszej szczególnej bliskości. Odbieramy go jako moment namacalnej jedności. Troskliwości męża w tamtym czasie zawdzięczam moje zdrowie, a może nawet życie. Poród się zakończył, a ja nadal odczuwałam skurcze. Nie chciałam jednak zawracać tym głowy położnym – podzieliłam się tylko z mężem. On, nie bacząc na moje protesty, sprowadził pielęgniarkę. Okazało się, że gdyby nie interwencja lekarska byłabym narażona na utratę macicy lub wykrwawienie się.

Nasz drugi syn, Jędrzej Marek, urodził się w pierwszą sobotę miesiąca w godzinie miłosierdzia. Przyszedł na świat 4 sierpnia 2007 r. – dokładnie w rocznicę deklaracji męża o gotowości przyjęcia drugiego dziecka. Jego opiekunami są św. Andrzej Bobola i św. Marek Ewangelista, patron naszej parafii. Chrzest przyjął 29 września. Jeden z księży zwrócił naszą uwagę na przypadające tego dnia wspomnienie Archaniołów: Michała, Rafała i Gabriela.

Oczekiwanie na to dziecko trwało znacznie więcej niż dziewięć miesięcy, ale wiemy już teraz, że nie liczy się długość oczekiwania – a jego jakość i owoc. Cieszymy się, że było nam dane doświadczyć tych wszystkich splotów sytuacji, zaskakujących zbieżności dat, gdyż odczytujemy w nich znaki Bożej obecności. Błogosławiony jest czas oczekiwania. Błogosławiony jest jego owoc. Widzimy, jak Bóg prowadził nas od „ja” do „my”, od zapatrzenia w siebie do dojrzalszej postaci miłości. To jest prawdziwy Adwent…

 

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki