Logo Przewdonik Katolicki

Przyjdź, dotknij, wróć!

Michał Bondyra
Fot.

Trzęsienie ziemi, tornado, lot na perskim dywanie, gra na bębnie za pomocą naszego pulsu, a może podsłuch prowadzony za pomocą lasera rodem z CIA. To tylko niektóre z atrakcji Centrum Nauki Kopernik.

Przyjdź, dotknij, wróć!

 

 

W olbrzymim, dwukondygnacyjnym pawilonie, liczącym 3,8 km kw., panuje targowy gwar. – W pierwszy wolny weekend było tu 13 tys. osób, w następny 13,5 tys. – wyjaśnia Katarzyna Nowicka, z działu informacji i PR Centrum Nauki Kopernik. Okrzyki entuzjazmu, zaskoczenia, komentarze nie dotyczą jednak sprzedawanych produktów, a… wystawionych tam eksponatów. Każdego z nich można dotknąć, z każdym z osobna się zmierzyć. W Centrum Nauki Kopernik jest ich 360. Poświęcenie minuty każdemu z nich moją podróż po tym niezwykłym miejscu wydłużyłoby do sześciu godzin! Takiej dawki eksploracji nie wytrzymali nawet najwytrwalsi. – Trzy godziny w centrum to standard. Rekordziści potrafią spędzić tu pięć. I jedni, i drudzy, wychodząc, obiecują, że tu wrócą – przekonuje K. Nowicka.

 

***

Budynek Centrum Nauki Kopernik powstał w czasie dwóch lat. W tym samym okresie tworzone były wystawy i ich elementy. – Człowieka i środowisko oraz Świat w ruchu, a także galerię Bzz! zaprojektowały i wykonały holenderskie Bruns i NorthernLight. Niemcy z Kurt Hüttinger wykonali z kolei Korzenie cywilizacji i Strefę światła. Nad ostatnią, dla młodzieży, zatytułowaną Re-Generacja pracują fachowcy z Archimedesa. Jednak otwarta zostanie dopiero na wiosnę – tłumaczy Nowicka.

Pięć przeplatających się ze sobą wystaw przyjeżdżało od wiosny do końca października na Powiśle 35 tirami. Wszystko po to, by od początku listopada każdy, kto tylko chce, mógł wyruszyć w świat nauki, muzyki, architektury, biologii i chemii. W niezwykły świat bez przewodnika. – Tu każdy jest sobie przewodnikiem, gdy czegoś nie wie, nie umie – może dopytać któregoś z blisko setki animatorów – wyjaśnia K. Nowicka.

 

Odpoczynek na łożu fakira

Eksplorację zaczynam od wystawy Człowiek i środowisko. Na pierwszy ogień idzie… rzeka Wisła. Otwierając kolejne kapsuły zagłębione w makiecie, w której centrum znajduje się największa rzeka w Polsce, odkrywam w nich odgłosy warszawskiej Starówki, sprawdzam przekrój Ziemi, odwiedzam łosie żyjące w Kampinosie czy motyle beztrosko latające nad korytem rzeki.

Z brzegów rzeki przenoszę się na ulice stolicy. Nie sam, a z… dziecięcym wózkiem. Z klasyczną gondolą pokonuję kostkę brukową, wystające kamienie, podjazdy, drzwi, studzienkę, wreszcie wdrapuję się z wózkiem po schodach. Symulacja godna siłacza.

Z siłą wiele wspólnego ma kolejny eksponat. Z przeszklonej podłogi wystają kolorowe kable, a trzy zaaranżowane pomieszczenia: biuro, dom i galeria handlowa czekają aż dostarczę nimi wodę (kabel niebieski), prąd (zielony) i gaz (czerwony). W strefie pracy po mojej interwencji zaczyna żarzyć się grzejnik – to znak, że dobrze podłączyłem gaz.

Sprawdzić własne umiejętności, tym razem na tle zwierząt, pozwala mi Arena. Na bieżni przekonuję się, o ile wolniejszy jestem od biegnącego 70 km/h strusia czy pikującego z prędkością 320 km/h sokoła wędrownego. To także tam mogę się przekonać, jak mocno rękę ściska żmija.

Ze świata zewnętrznego przechodzę w… głąb mojego organizmu. Z kadłubka przy ścianie wyciągam siedmiometrową linę. To jelito cienkie. Podając jedzenie, widzę jak odbywa się proces jego przełykania, a ściskając model pompy, obserwuję obieg krwi w organizmie. Potem jeszcze jazda na rowerze, przy którym po lewej stronie pojawia się pedałujący… szkielet. Dzięki temu poznaję pracę moich stawów. Wchodząc na wagę, wpisując wiek i płeć, wiem z kolei, ile w moim organizmie znajduje się wody. Ta w szybkim tempie zapełnia w 3/4 wysokość przezroczystej tuby. Dużo, ale to podobno dobrze. Wędrówkę po tej części kończę na łożu fakira. Niezwykłe, że leżąc na gwoździach, nie czuję bólu. Ten pojawia się, gdy wstaję z analogicznego posłania, stworzonego z drewnianych piłeczek. Jak mówi pani Nowicka: „czysta fizyka”.

 

Równowaga wraca, gdy zamykam oczy

Strefa światła wita mnie… mrokiem. Wraz z detektywem Wiktorem Fotonem i animatorem Łukaszem Mędrzyckim wchodzę w świat kryminalnych zagadek nękających Światłobrzeg. Zaczynamy od obejrzenia dowodów zbrodni pod mikroskopem. Następnie kierujemy wiązkę lasera na oddaloną o metr szybę, dzięki której możemy usłyszeć nawet szept znajdującej się tam osoby. – To uproszczony model lasera podsłuchowego stosowanego przez CIA – rzuca Katarzyna Nowicka. Wchodzimy do pokoju przesłuchań. W nim lustro weneckie – w świetle zwykłe zwierciadło, w ciemności szyba zdradzająca, co jest po drugiej jej stronie. Przechodząc obok białych filarów świątyni, mam wrażenie, że ktoś mnie śledzi… znów moje oczy poddały się iluzji... Na jeszcze większą narażone są w kolejnych pomieszczeniach. W pierwszym szczególna scenografia sprawia, że oglądająca mnie i animatora na monitorze pani Kasia widzi, że jestem o trzy głowy mniejszy od pana Łukasza. Warto dodać, że w rzeczywistości przewyższam go o 10 cm. W kolejnym pomieszczeniu wszystko z pozoru pasuje. Ściany są równe, meble także, nawet wiszący żyrandol jest bez zarzutu. Przekraczając jego próg, nie mogę jednak złapać równowagi. Odpadam od jednej ściany, by przykleić się do przeciwległej. – To efekt vertigo. Nic tu nie trzyma pionu. My staramy się pionować, a nasze oczy dostosować do tego, co widzą. Jeśli zamknie pan oczy, równowaga wróci – zdradza tajniki zagadki Łukasz Mędrzycki. Faktycznie z zamkniętymi oczami potrafię przejść dalej. Tu trafiam do kryjówki przestępcy, gdzie mogę zagrać w świetlny bilard, znaleźć wirtualnie ukryty skarb czy spróbować ukraść klejnot, którego przez ustawienie luster ukraść… nie sposób. Podróż po Światłobrzegu kończy fotoplastykon w stylu pierwszych dziesięcioleci XX w.

 

Trzęsienie ziemi na stole i tornado w dłoni

Ze świata mroku przechodzę w Świat w ruchu. Zawsze chciałem latać. Takie wrażenie zapewnia niezwykle ustawione lustro, ale i… latający dywan. Sprężone powietrze dostarczane do niego kablem sprawia, że mała platforma unosi się kilkadziesiąt centymetrów nad ziemią, a ja czuję się jak książę Persji. Cóż z tego, że to poduszkowiec, skoro efekt jest piorunujący. Latać można też na Księżyc, wygodnie usadawiając się na przypominającym sportowe sanki wysięgniku. Na monitorze widzimy, jak dotykamy świetlistej Luny. Z powietrzem wiele wspólnego ma… tornado. Możemy je wywołać naciśnięciem guzika, a potem kształtować dowolnie za pomocą dłoni.

Skoro o żywiołach… Koniecznie chciałem poczuć trzęsienie ziemi. Siadając na stole i patrząc w niewinnie wyglądające okno z zasłonami, poczułem jego moc po dwóch minutach. A przecież to było zaledwie 5,3 stopnia w skali Richtera! By się odprężyć, odwiedzam eksponaty z bańkami mydlanymi. Robienie baniek w różnych kształtach czy wchodzenie do bąbla z wody i płynu to nic w porównaniu do tworzenia bańki liczącej sobie ponad 10 metrów wysokości!

 

Elektrybałt i jego bezcenne haiku

Na parterze jest już spokojniej. Tu zaglądam do Korzeni cywilizacji. Wraz z archeologami prowadzę wykopaliska, zapisuję też zdania, które maszyna tłumaczy na hieroglify, język arabski, a nawet alfabet Morse’a. Wszystko to nic przy wielkim robocie siedzącym na książkach. To inspirowany Stanisławem Lemem Elektrybałt – elektroniczny poeta. Zadając mu słowo, maszyna potrafi z jego użyciem stworzyć dowolny wiersz. Haiku ze słowem „dziennikarz” brzmi bezcennie. Podobnie zresztą, jak granie na bębnie za pomocą pulsu serca czy na harfie z laserowymi strunami. Wędrówkę po „korzeniach” kończę wstęgą Moebiusa. Niezwykłą, bo mającą tylko jedną stronę.

Po śladach z kolei prowadzą mnie zwierzęta w dziecięcej galerii Bzz! Ze swoim wzrostem w świecie dla sześciolatków czuję się jak intruz. Nie przeszkadza mi to jednak na poznawanie w prosty sposób zapachów np. mięty, słuchania odgłosów łosia czy patrzenie czarnobiałym obrazem oczu psa czy podczerwienią, jaką widzi wąż.

Standardową, bo trzygodzinną, wędrówkę po cudach Centrum Nauki Kopernik kończę przed gigantycznym wahadłem Foucaulta, które jest żywym dowodem na obrót Ziemi wokół własnej osi. Tego przez lata dowodził Mikołaj Kopernik, którego z pewnością w Centrum Nauki na Powiślu jeszcze nieraz odwiedzę.

 

 

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki