Logo Przewdonik Katolicki

Immersyjne, czyli wciągające

Natalia Budzyńska
fot. Materiały prasowe

Od kilku lat furorę robią oddziałujące na różne zmysły wystawy takie jak „Van Gogh: zanurz się w świecie obrazów”. To nowoczesny pomysł na obcowanie ze sztuką, w której można się w sposób dosłowny zanurzyć.

Immersja to tyle co zanurzenie, zaangażowanie. Dotąd termin ten kojarzony był z właściwościami gier komputerowych i psychologicznym stanem przenoszenia gracza w inny, wirtualny świat. To coś więcej niż zwykłe pochłonięcie, z jakim mamy do czynienia często w trakcie obcowania z literaturą czy filmem, choć oczywiście w tym znaczeniu także mówi się o immersyjności sztuki, łącząc ją z przeżyciem estetycznym. Dzisiaj jednak immersja ma ścisły związek z technologią, która jest w stanie stworzyć przestrzenne środowisko rzeczywistości elektronicznej. Wirtualne światy zabierają nas w rzeczywiste/nierzeczywiste podróże nie tylko wtedy, gdy jesteśmy graczami. Immersyjność wyszła poza tę strefę i zawładnęła obszarem sztuki dotąd zarezerwowanym dla muzeów i galerii. Stąd hasło: „Zapomnij o tradycyjnym zwiedzaniu”. Zapomnij o muzealnych salach i obrazach wiszących na ścianach, płótnach ograniczonych przez ramy, rzeźbach i innych eksponatach, które charakteryzuje statyczność. Żyjemy w czasach, w których zaangażowane powinny być wszystkie zmysły, w których ważny jest ruch, w których bezruch i bierność oznacza nudę. Muzealna kontemplacja jest passè, egalitarność oznacza egzaltację, a sztukę i dostęp do niej powinna cechować demokratyzacja. Nawet jeśli chodzi tylko o to, żeby podobała się masom.
Od kilku lat odpowiedzią na to zapotrzebowanie są multisensoryczne wystawy immersyjne, organizowane przez firmy technologiczne zatrudniające ogromny zespół fachowców: informatyków, architektów, projektantów, inżynierów, programistów. W Poznaniu trwa właśnie jedna ze sztandarowych wystaw dla tego trendu: „Van Gogh: zanurz się w świecie obrazów”. Reklamowana jako ta, jaką zobaczyła bohaterka netfliksowego serialu Emily w Paryżu, ma być obrazem nowoczesnego obcowania ze sztuką, w której można się w sposób dosłowny zanurzyć.

Van Gogh pod stopami
W tym samym czasie co w Poznaniu obrazy i szkice Vincenta van Gogha w technologii Digital Art 360 mogą obejrzeć mieszkańcy kilku miast amerykańskich (w tym Los Angeles, Miami i Waszyngtonu) i europejskich (Londyn, Mediolan, Neapol). Od kilku lat pokaz malarstwa chyba najsłynniejszego, a na pewno najbardziej popularnego malarza XIX w. krąży po świecie zarabiając krocie.
W wynajętych wielkich przestrzeniach porzuconych fabryk czy hal targowych, rzadziej galerii, dzięki zamontowanym ekranom o powierzchni 2 tys. mkw. wykreowany został świat wzięty żywcem z obrazów malarza. Dzięki systemowi luster odbijających obrazy widz zostaje otoczony barwami maksymalnie powiększonych fragmentów obrazów dosłownie ze wszystkich stron. Ma ten świat także pod stopami i nad głową. Obrazy są w ciągłym ruchu, przechodzą jedne w drugie, nakładają się na siebie, przesuwają, oddalają. Cała sekwencja trwa około godziny, czasem dłużej i składa się z ponad setki dzieł. Towarzyszy jej nastrojowa muzyka oraz głos – konkretnie głos aktora Roberta Gulaczyka, który w polskiej animacji Twój Vincent z 2017 r. wcielił się w postać malarza. „Symfonia świateł, kolorów i dźwięków” sprawia, że „oglądanie dzieł sztuki jeszcze nigdy nie było tak ekscytujące” – zapewniają organizatorzy.
Van Gogh jest ulubionym artystą firm tworzących multisensoryczne wystawy, z których najsłynniejszą jest „Van Gogh: The Immersive Experience”, podróżująca po świecie od 2017 r. Zobaczyło ją już ponad 5 mln ludzi. W połowie października van Gogh będzie miał kolejną odsłonę w Polsce: w nowym warszawskim obiekcie Soho Art Center będzie można zobaczyć wydarzenie „Van Gogh & Friends”, reklamowaną jako największa immersyjna wystawa pokazywana dotąd w naszym kraju, a zabierze ona nas w podróż po dziełach impresjonistów i postimpresjonistów.
Wystawy immersyjne to rosnący od kilku lat trend w wystawiennictwie, choć nasuwa się pytanie, czy wciąż możemy używać tego określenia dla pokazów polegających na cyfrowej prezentacji. To trochę tak, jak oglądać dzieła sztuki na ekranie telewizora powiększonego do gigantycznych rozmiarów. A jednak publiczność potrzebuje takich bodźców, o czym przekonani są coraz bardziej kuratorzy, wplatając w tradycyjne wystawy elementy cyfrowych atrakcji.
Żeby pozostać w temacie van Gogha: w grudniu zeszłego roku byłam na wystawie jego malarstwa w Rzymie. Jedna z sal zapraszała do wejścia w wirtualną rzeczywistość stworzoną na podstawie obrazu Gwiaździsta noc. W przestrzeni wyłożonej lustrami otaczały nas wirujące gwiazdy na ledowych owalnych ekranach zwisających z sufitu, chwilami można było mieć wrażenie stąpania w stanie nieważkości nocnego nieba. Niektórzy siadali w kącie, dając się ponieść tym doznaniom potęgowanym przez relaksacyjną muzykę i odgłosy cykad. Nie dało się nie wyciągnąć z kieszeni telefonu i nie sfilmować tego, co się działo. „Daj, zrobię ci zdjęcie” – nagrał się głos mojego męża.

Hockney duży i bliższy
Nie tylko kuratorzy, ale i sami artyści otwierają się na nowe technologie, wychodząc poza tradycyjne formy wystawiennicze. Instalacja wideo pokazywane dotąd na niewielkim ekranie ustawionym pod ścianą galerii nie robi już wrażenia i należy do przeszłości. W przebodźcowanym świecie ważna wydaje się gramatura. Im więcej, im intensywniej – tym lepiej.
Obecnie w Londynie można oglądać dwie bardzo ciekawe wystawy. O japońskiej artystce Yayoi Kusamie (ur. 1929) można powiedzieć, że jest prekursorką immersyjnych pokazów. Jej cykl instalacji „The Mirror Room” polega nie tyle na najnowszych technologiach, ile na prostym systemie luster wypełniających przestrzeń i grze świateł. Obecnie w Tate Modern można zobaczyć, a raczej wejść w doświadczenie dwóch instalacji artystki: największej w dorobku Kusamy „Filled the Brillance of Life”(2011) oraz „Chandelier of Grief” (2016). Zwisające z sufitu ledowe żarówki mieniące się różnego koloru barwami, odbite w systemie luster, którymi wyłożona jest cała przestrzeń sali, dają poczucie kosmicznej nieskończoności, w której zawieszeni jesteśmy my – także zwielokrotnieni w zwierciadlanym odbiciu. Druga instalacja to pomieszczenie przypominające strukturą kryształ z lustrzanymi ścianami, a źródłem światła jest żyrandol obracający się wokół własnej osi. Nieskończoność jest tematem prac Kusamy, jej immersyjne lustrzane pokoje wciągają w metafizykę zagadki wszechświata i istnienia.
Inny artysta współczesny, Brytyjczyk David Hockney (ur. 1937), którego obrazy wiszą w muzeach i galeriach całego świata, pozwalał sobie na innowacyjne podejście do sztuki i lubił eksperymentować. Nic dziwnego, że postanowił zaproponować nowe doświadczenie w odbiorze jego najsłynniejszych prac. Pokaz „Bigger & Closer (not smaller & further away)” składa się z sześciu bloków tematycznych, w których na tle specjalnie skomponowanej muzyki słuchamy, jak sam artysta komentuje proces powstawania jego prac. To, czego jesteśmy świadkami, to nie wystawa, a raczej coś w rodzaju cyfrowego teatru, w którym przewodnikiem jest sam artysta. Projekcja przeskalowanych prac Hockneya na całej przestrzeni, najlepszy system dźwiękowy i sam artysta prowadzą widza przez ponad pół wieku jego twórczości. Rzeczywiście jest to wydarzenie absorbujące i pochłaniające, coś więcej niż film, i coś zupełnie innego niż obcowanie ze jego obrazami w galerii.

Atrakcyjna komercja
Immersyjne doświadczenie to trend, który rozwija się na całym świecie, co widzimy na przykładzie otwierających się i trwających aktualnie pokazów w miastach europejskich. Wystarczy wpisać w wyszukiwarkę tytuły najbardziej popularnych: „Frida: Immersive Dream”, „Immersive Klimt Revolution”, „Imagine Picasso: The Immersive Exhibition”, „Beyond Monet”, „Gaudi: Architect of the Imaginary”, „Chagall: Paris – New York”, „Dali: the Endless Enigma”. Pokazywane są w zaadaptowanych opuszczonych przestrzeniach starych fabryk, galerii handlowych, dworców. Często to przestrzenie tymczasowe, ale coraz częściej w dużych miastach powstają komercyjne budynki specjalnie do takich atrakcji przystosowane. Najsłynniejszym jest paryski Atelier des Lumières, który działa jako digital art center od pięciu lat oraz Frameless w Londynie. Każdego dnia można zobaczyć wybrane pokazy, w każdym pomieszczeniu inne. Wirtualna rzeczywistość zaprasza nie tylko do świata sztuki, ale i do podróży w kosmos czy w głębiny oceanów. W Londynie cyfrowy świat wyszedł na zewnątrz. W budynku przy stacji metra Tottenham Court Road zadaszone ściany budynku wyłożone są ekranem LED, na którym można non stop oglądać cyfrowe instalacje w ramach projektu Outernet London. Kiedy wysiadłam na tej stacji podczas pobytu w Londynie kilka miesięcy temu, nie mogłam się oprzeć spędzeniu tam kilku chwil, pochłonięta zmieniającymi się obrazami. Nie ja jedna. Nie mogłam się jednak pozbyć myśli, że to tylko atrakcyjna demonstracja cyfrowych technologii.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki