Słyszę muzykę, ale nie potrafię zlokalizować jej źródła. Nie wiem, czy znajduje się ono z prawej, czy lewej strony, bo dźwięki otaczają mnie dookoła. Tak naprawdę nadal jestem w swoim domu, na swojej kanapie... przed nowym telewizorem. Witam w świecie 3D.
Ani to science fiction, ani odległa melodia przyszłości. Trójwymiarowa telewizja 3D wkroczyła tej jesieni do naszych sklepów i kusi specjalnymi ofertami zakupów produktów „najnowszej generacji”. Najtańsze odbiorniki są już w cenie 4,5 tys. zł, ale są to najmniejsze i najprostsze. Te lepsze, z przekątną 50 cali, kosztują ponad 10 tys. zł, ale zapewne dla części najbogatszych Polaków nawet ta kwota nie będzie ceną zaporową, skoro już dziś sprzedają się większe i droższe telewizory 3D, kosztujące nawet 20 tys zł. To te giganty z 60-calową przekątną ekranu. Zastanówmy się jednak, czy na pewno coś stracimy, gdy w domu nie będziemy oglądać telewizji w trójwymiarze i czy już dziś warto na nią wydawać pieniądze?
Co to jest 3D?
Telewizja 3D, tak jak filmy 3D, to po prostu obraz i dźwięk trójwymiarowy, czyli przestrzenny. Płaski obraz ma bowiem tylko dwa wymiary – długość i szerokość, w przestrzennym dochodzi jeszcze trzeci wymiar: głębia. Iluzję tej głębi ruchomych obrazów w 3D uzyskuje się dzięki przedstawianiu obserwatorowi dwóch różnych obrazów, innych dla lewego i dla prawego oka. Nakłada się je na siebie i stąd wrażenie przestrzeni. Pierwsze eksperymenty w tej dziedzinie na skalę masową to tzw. obraz anaglificzny, kombinacja na jednej kartce, zdjęciu lub filmie dwóch obrazów – czerwonego i zielonego (lub niebieskiego), które po założeniu okularów z czerwoną i zieloną szybką dawały iluzję trójwymiarowości, ponieważ do każdego oka nie docierał jeden z obrazów. Ale takie okulary to już przeszłość. Dzisiejsze 3D jest naprzemienną sekwencją filmowych klatek prezentowanych oczom widza, któremu dostarcza się co sekundę dwa razy więcej klatek zdjęciowych niż w standardowym przekazie audio-wideo (zazwyczaj 48 zamiast 24), na przemian dla lewego i prawego oka. Widz musi założyć specjalne okulary, które błyskawicznie odcinają i ponownie przepuszczają światło, tak by „dawkować” odpowiednie klatki do odpowiednich gałek ocznych. To rozwiązanie najlepiej znają miłośnicy gier komputerowych. Stosowane jest ono w najpopularniejszych konsolach. Czemu nie przenieść tego do filmu i do telewizji?
3D w telewizji?
Oczywiście, jest to możliwe. Wystarczy pożegnać śmieszne czerwono-zielone okulary, a te nowe wyposażyć w zasilanie. Obraz jest wtedy wyjątkowo przejrzysty, kontrastowy i wyraźnie przestrzenny. Nowoczesne systemy kompresji dodają do niego dynamiczny dźwięk. Wrażenie znalezienia się w innej rzeczywistości staje się łudząco prawdziwe, nasze biedne zmysły bezwiednie dostarczają do mózgu bity informacji potwierdzających tę iluzję. Gdy w tym roku w Berlinie na targach IFA, jednej z największych i najważniejszych imprez handlowych elektroniki użytkowej w świecie, prezentowano telewizory 3D, wydawać się mogło, że rewolucja techniczna jest na wyciągnięcie ręki. Wszyscy chcieli oglądać i rozmawiać tylko o 3D. Producenci telewizorów przygotowali oferty, nadawcy telewizyjni nie mówili nie, więc… przyszło nowe? Niekoniecznie. Bo zainteresowanie telewidza techniką 3D jest olbrzymie, dopóki nie zobaczy on, jak to działa w praktyce.
3D z perspektywy widza
Jednak codzienność już nie jest tak kolorowa. Jeśli nie założymy specjalnych okularów do 3D, to na ekranie widzimy tylko rozmyte kształty i niewyraźne kontury. Telewizji tej nie da się więc oglądać, wykonując równocześnie inne czynności, jak chociażby jedzenie czy prasowanie, a takie równoczesne patrzenie to przecież najbardziej lubiany przez widzów sposób oglądania telewizji. Okulary do odbioru 3D nie są tanie, jedna para kosztuje 400-500 zł. Czteroosobowa rodzina musi więc na nie wydać dodatkowo 2 tys. zł. I bardzo uważać, by ich nie uszkodzić, bo naprawić ich się raczej nie da. Pasują one zresztą tylko do odbiornika jednego producenta, jeśli więc chcemy obejrzeć program w większym gronie, musimy mieć ich więcej. Nawet jeśli goście przyniosą swoje, mogą z nich nie skorzystać, o ile nie będą mieć takiego samego telewizora jak my. Okulary te są na baterie, to kolejny sprzęt w domu o którego zasilaniu musielibyśmy pamiętać. No i najważniejsze, kiepski program w 3D nadal będzie kiepski, a póki co, nie ma wystarczającej oferty programowej w 3D ani wśród zagranicznych, ani tym bardziej wśród polskich stacji telewizyjnych.
Co dziś obejrzymy w 3D?
Generalnie niewiele. Bo czy można nazwać ofertą programową 3-4 bajki i kilka filmów fabularnych, jakie są dziś dostępne w sklepach? Są to zresztą w większości znane wcześniej produkcje, jak Toy story czy Epoka lodowcowa, w sensie poznawczym są więc tylko technologicznymi ciekawostkami. Opowieść wigilijna, ta według znanej i wzruszającej powieści Dickensa, w 3D stała się jednak koszmarnym horrorem, bo jak nazwać inaczej film z wieloma zohydzającymi całą fabułę efektami w postaci np. trójwymiarowych obrazów popsutego uzębienia głównego bohatera czy przerażających wizji cmentarza, grobów i trumien. Nadawcy telewizyjni też nie śpieszą się z produkcją, przecież cały telewizyjny sprzęt, wszystkie kamery i wozy transmisyjne rejestrują programy w 2D, a one nie pracują w trójwymiarze. Nikt przy zdrowych zmysłach nie wyrzuci przecież tego sprzętu na śmietnik, tym bardziej że niedawno inwestowano setki tysięcy złotych w telewizję HD, która choć oznacza „najwyższą jakość”, nie jest jednak trójwymiarowa. Zbyt szybko nie będzie więc wielu programów w 3D. I jeszcze jedna kwestia – zdrowie. Nadal niewiele wiadomo o negatywnym wpływie oglądania 3D na nasze samopoczucie, kondycję psychiczną i fizyczną. Zagrożenie istnieje i mówią o nim sami producenci telewizorów tej technologii, przestrzegając przed zbyt długim z niej korzystaniem. Ból głowy, oczu, mdłości i zmiany ciśnienia to najbardziej oczywiste zagrożenia, tym większe, im młodszy widz siedzi przed ekranem z pilotem 3D.
Dziś nikt nie jest w stanie stwierdzić, czy telewizja 3D okaże się sukcesem, czy będzie niewypałem. Zanim więc zdecydujemy się na nowy zakup, pomyślmy, czy naprawdę chcemy być królikami doświadczalnymi dla producentów nowych technologii. I to za swoje, niemałe przecież, pieniądze.