Mimo teoretycznie wygranej wojny z dopalaczami nawet najwięksi optymiści nie wierzą, że substancje te całkowicie znikną z rynku, podobnie jak nie zniknęły zakazane: marihuana, amfetamina czy LSD.
Jak podała niedawno prasa, szef Biura Ochrony Rządu przyznał specjalną ochronę ministrowi sprawiedliwości Krzysztofowi Kwiatkowskiemu. Ministrowi grozili ludzie z branży handlującej dopalaczami. Ich lobbyści krytykują polskie prawo, próbują wywierać naciski na zmianę przyjętej niedawno ustawy zakazującej handlu wszelkimi substancjami odurzającymi. Policja oraz inspektorzy sanitarni cały czas zamykają kolejne miejsca, w których dochodzi do handlu dopalaczami. Sprawdzany jest każdy sygnał o sklepach i innych punktach, gdzie dostępne są tego rodzaju substancje, ale to może być walka z wiatrakami. Producenci i sprzedawcy dopalaczy nie zamierzają składać broni. Szykują ofensywę prawną, handel dopalaczami zaczyna kwitnąć w internecie.
Urzędnicy udawali głupa
Wszystko zaczęło się w 2008 r. Wtedy to w Polsce otworzono pierwsze sklepy z dopalaczami. Sprzedawane tam specyfiki nawet bez specjalnej reklamy szybko stały się bardzo popularne, zwłaszcza wśród lubiącej eksperymentować młodzieży. Obroty sklepów z dopalaczami szybko zaczęły wzrastać. Z całego kraju napływały doniesienia o przypadkach zatruć niezidentyfikowanymi substancjami, dziwnych i ryzykownych zachowaniach, do jakich dochodziło pod ich wpływem. Wszyscy wiedzieli, że w dopalaczach muszą być jakieś substancje psychoaktywne, ale mimo to nikt nie interweniował. Jak to możliwe? By uniknąć kontroli sprowadzający dopalacze rejestrowali swój towar jako np. przedmioty kolekcjonerskie, nawozy do roślin, przedmioty edukacyjno szkoleniowe lub… przedmioty kultu religijnego. Dzięki temu mieli święty spokój, nikt nie egzekwował dodatkowych atestów i pozwoleń. Na etykietach dopalaczy nie było składu produktu ani nazwy producenta. Państwowa Inspekcja Handlowa nie przyglądała się sprawie, bo zajmuje się dobrami konsumpcyjnymi, a nie tym, co kto kolekcjonuje czy też czci religijnie. Nie interesował się tym sanepid, bo to nie jest żywność, nie wtrącał się Główny Inspektor Farmaceutyczny, bo to nie są leki. Pajęczyna sklepów z dopalaczami bez przeszkód oplatała cały kraj. Inicjator tego procederu, 23-letni Dawid Bratko, szybko stał się milionerem. Z czasem przestał się zadowalać jedynie sprowadzaniem chemikaliów z zagranicy, i zaczął je produkować w kraju. – W masowej sprzedaży znalazły się produkty o nieznanym pochodzeniu i skutkach działania. Nie mogę pojąć, jak do tego doszło – mówi Irena Rej, prezes Izby Gospodarczej „Farmacja Polska”. – Jeśli ktoś zaczyna coś produkować, musi mieć wszystkie pozwolenia, czyli musi przyjść ktoś z sanepidu czy z Państwowej Inspekcji Pracy i potwierdzić, że działalność jest zgodna z przepisami. Nie rozumiem, dlaczego żaden urzędnik nie zapytał pana Bratko o to, co produkuje. Gdybym zobaczyła człowieka, który wytwarza coś w formie tabletek, to od razu zapaliłoby mi się w głowie sto czerwonych lampek. Chciałabym dokładnie wiedzieć, co to jest. A tu wszyscy „udawali głupa”. Niejasne jest też dla mnie, dlaczego dopalacze obłożono nie 22-proc. podatkiem tylko 7-proc., czyli takim jak leki. Ktoś naraził skarb państwa na olbrzymie straty. Dlaczego nie reagował minister finansów? Takich niejasności w tej sprawie jest sporo – kończy Irena Rej.
Prawo dziurawe jak szwajcarski ser
Handlarzom sprzyjało niedoskonałe prawo. Co prawda, zakazywało one obrotu środkami odurzającymi i substancjami psychoaktywnymi, ale tylko tymi, które były wyliczone w załącznikach do ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii z 2005 r. Producenci dopalaczy od razu dostrzegli tę lukę. Komputerowo modyfikowali strukturę towaru, który szybko stawał się środkiem spoza zakazanej listy, a więc prawnie dozwolonym. Nim się połapano i umieszczono go w ewidencji, upływały miesiące, a i tak zaraz potem, bez najmniejszych problemów, specyfik przechodził kolejną nieznaczną modyfikację i znów stawał się legalny.
– Widząc, co się dzieje, rok temu na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim zorganizowaliśmy dużą konferencję poświęconą temu problemowi. Zaproponowaliśmy coś na tamtą chwilę całkiem nowatorskiego i dla wielu kontrowersyjnego, czyli żeby zmienić cały system – mówi dr Filip Ciepły, adiunkt Wydziału Prawa Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II. – Zaproponowaliśmy, by nie dopisywać do załączników nowych zabronionych substancji, tylko wprowadzić generalny zakaz obrotu tzw. środkami zastępczymi, czyli wszystkimi substancjami, które mogą działać jak substancje odurzające. Szkoda, że nikt nie był tym zainteresowany – kończy dr Filip Ciepły.
Teraz problem wrócił. Był już tak nabrzmiały, przypadki zgonów i zatruć po zażyciu dopalaczy tak ewidentne, że Główny Inspektor Sanitarny wydał decyzję o wycofaniu dopalaczy z rynku. Można wydać taki zakaz, jeśli konkretne artykuły zagrażają zdrowiu publicznemu. Dlaczego czekał z tymi działaniami tak długo? Dziwne, ale nikt nie szuka odpowiedzi na to pytanie. Najważniejsze jednak, że policja zamknęła sklepy z dopalaczami. Wkrótce potem sejm przyjął nowelizację ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii. Uchwalona ustawa wprowadza zakaz wytwarzania i wprowadzania do obrotu na terenie Polski środków zastępczych, czyli jakichkolwiek produktów, które mogą być używane zamiast i w takich samych celach jak środki odurzające lub substancje psychotropowe. – Takie postawienie sprawy jest dość odważne i nowatorskie, bo może naruszać zasady unijne, czyli zasadę swobodnego przepływu towarów i wolności działalności gospodarczej. Jednak chyba nie było innego wyjścia. Teraz będziemy czekać jak to prawo zadziała. Dość ryzykowne było zamykanie sklepów z dopalaczami przed nowelizacją ustawy. To rzeczywiście było na granicy prawa. Należy się spodziewać, że właściciele sklepów z dopalaczami będą dochodzić odszkodowań – komentuje dr Filip Ciepły.
Na razie sprawa przycichła, liczba zatruć substancjami odurzającymi w Polsce gwałtownie spadła, ale zdaniem sceptyków to z pewnością nie koniec. Na stronie internetowej www.dopalacze.com należącej do sieci sklepów z dopalaczami ogłoszono zawieszenie działalności. Na koniec jednak napisano wymowne: „Do zobaczenia;-)”.
Dr Wojciech Matusewicz, prezes Agencji Oceny Technologii Medycznych w Warszawie
– Dopalacze to podróbki narkotyków, dlatego są od nich tańsze, ale jak każde podróbki także gorsze i bardziej niebezpieczne. W większości nic nie wiemy o ich składzie. Zwykłe narkotyki znane są od setek lat i ich działanie jest dokładnie opisane. Medycyna wie jak usunąć je z organizmu, jak działać w razie przedawkowania. Jeśli do szpitala trafi zatruty dopalaczami, lekarze nie wiedzą jak szybko mu pomóc. Dopalacze są też o tyle groźniejsze od narkotyków, że trudno przewidzieć ich działanie gdy wejdą w interakcje np. z alkoholem czy nawet żywnością, jak kofeina z kawy. Nikt nie wie, jakie mogą być odległe skutki stosowania dopalaczy, zwłaszcza ich wpływu na układ nerwowy.