Wizerunek Polski w filmach jest jak czeski film – nikt nic nie wie. Tylko, że dzisiaj Czesi umieją w filmach pokazać, jacy są, a Polacy nie.
Film Essential Killing Jerzego Skolimowskiego na odbywającym się we wrześniu Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji otrzymał trzy nagrody – dla najlepszego aktora, dla najlepszego filmu konkursowego i nagrodę specjalną jury. Publiczność i grono filmowców było zachwycone obrazem o afgańskim więźniu przesłuchiwanym w jednym z tajnych więzień CIA, który ucieka z transportu i rozpoczyna życie od nowa. Polacy w kraju, gdy dowiedzieli się o nagrodzie, również byli dumni, choć nie wszyscy. Eryk Mistewicz, specjalista od marketingu politycznego, na stronie wpolityce.pl napisał: „Tak, niestety, Polski Instytut Sztuki Filmowej z naszych pieniędzy sfinansował paliwo dla talibów. Film (…) mówi światu o polskich Szymanach i przesłuchiwaniu tam więźniów przez amerykańskie służby”. Rafał Jankowski z działu public relations Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej nie zgadza się z tą opinią. - W kinie autorskim każdy reżyser ma prawo do własnej interpretacji, osobistej wizji, która niekoniecznie musi być zgodna z faktami. Nagrodzony w Wenecji Essential Killing to nie jest film historyczny ani tym bardziej dokumentalny. Jerzy Skolimowski od początku mówił i potwierdzał to po zdobyciu nagrody na festiwalu w Wenecji, że nikogo nie ocenia, nie wartościuje, a Essential Killing nie jest głosem w aktualnej debacie politycznej - tłumaczy Rafał Jankowski.
Trudno jednak we współczesnym kinie szukać obrazu, który powiedziałby cudzoziemcowi, jaka jest Polska. Nie odnajdzie się go ani w ekranizacjach lektur, ani w większości filmów historycznych, a tym bardziej w filmach prezentujących współczesność, nawet w tych nagradzanych na międzynarodowych festiwalach filmowych. - Wstydzimy się Polski – kwituje Eryk Mistewicz.
Nikt nic nie wie
Twórcy pokazują prawdy uniwersalne, ale wydaje się, że zapominają czasem o ich polskim pierwiastku. W filmie Zero Pawła Borowskiego prezentowanych jest kilkanaście postaci z różnych warstw społecznych, których losy w jakiś sposób się przeplatają. Teoretycznie to przekrój polskiego społeczeństwa - od pracujących w drapaczach chmur bogatych biznesmenów, po rodziny z biednych dzielnic, które nie mają pieniędzy na kupienie lekarstw. Takie postaci można jednak znaleźć w prawie każdym kraju. Cudzoziemiec nie wyciągnie z tego żadnych wniosków na temat Polski. Chrzest Marcina Wrony, z uznaniem przyjęty na tegorocznym Festiwalu Filmowym w Toronto, jednym z najważniejszych dla światowego kina, również odwołuje się do uniwersalnych prawd – walki dobra ze złem i właściwego moralnie postępowania. Na innych ważnych festiwalach brakuje polskich filmów, które przynajmniej pokazałaby polską scenerię. W tym roku jedynym polskim akcentem w Cannes była koprodukcja polsko-francuska Robert Mitchum nie żyje Oliviera Babineta i Freda Kihna, w której zagrali m.in. Danuta Stenka i Wojciech Pszoniak. Polski kandydat do Oskara, mimo że osadzony w czasach PRL-u i przybliżający nieco życie młodych ludzi w tamtej epoce, również serwuje widzom uniwersalne wartości o dorastaniu, pierwszych wyborach i wolności.
Roli promotora Polski nie odegrają też ekranizacje lektur szkolnych jak Śluby panieńskie, które od niedawna można oglądać w kinie, czy wcześniejsze jak Pan Tadeusz, Ogniem i mieczem, Quo Vadis. Cudzoziemiec niestety nie zrozumie 13-zgłoskowca czy piękna polskiej XIX-wiecznej komedii.
Smaczne rodzynki
Nie chodzi o to, żeby filmy nie poruszały tematyki uniwersalnej, bo to w końcu zadanie kinematografii, ale żeby jednocześnie, przynajmniej część z nich, przekazywała wiadomości na temat Polski. Bezapelacyjnie udało się to filmowi Katyń Andrzeja Wajdy, który został sprzedany do 70 krajów. Po katastrofie smoleńskiej wyświetliły go najważniejsze stacje telewizyjne świata, a wielu cudzoziemców zrozumiało nie tylko wagę kwietniowych wydarzeń, ale po raz pierwszy usłyszało o tym, co stało się w Katyniu ponad 60 lat temu. Rafał Jankowski z PISF-u do pozytywów zalicza również pokazywane na festiwalach filmy Generał Nil Ryszarda Bugajskiego, dokument o płk. Ryszardzie Kuklińskim Gry wojenne Dariusza Jabłońskiego czy Małą Moskwę Waldemara Krzystka.
Wciąż jednak istnieje wiele tematów, które nie zostały w ten sposób przygotowane. – Polsce i Polakom brakuje takich produkcji filmowych, jak 1612, które pokazuje mocarstwową Rosję, superprodukcji Nomad zaciekawiającej Kazachstanem. Nawet Rumuni potrafią wykorzystać kinematografię do pokazania w intrygujący sposób swego kraju. Chińczycy też już przystąpili do tego współzawodnictwa. Najpierw można było obejrzeć serię filmów kostiumowych, historycznych pokazujących cesarstwa chińskie splecione w melodramatyczno-wojennych akcjach, a w amerykańskiej superprodukcji 2012 Chiny wystąpiły jako jedyny kraj, który jest w stanie – dzięki technologiom i surowcom - zbudować w krótkim czasie bardzo skomplikowane arki przymierza, dzięki którym ludzkość przetrwa kataklizm. Wszyscy potrafią grać w tę grę, tylko Polska nie – zauważa Mistewicz.
Solidarność na taśmy
Warto słowa przekuć na działanie i pomyśleć, jakie momenty polskiej historii, a jest ich mnóstwo, mogłyby stanowić fabułę dla dzieł filmowych. Anglia ma Henryka VIII, Zakochanego Szekspira. Polska mogłaby mieć Stanisława Augusta Poniatowskiego, ostatniego króla Polski przed rozbiorami – bohatera skandali, romansów, ale i współtwórcy Konstytucji 3 maja. Sam dokument, drugi tego typu na świecie i pierwszy w Europie, to pretekst do nakręcenia fascynującej historii.
Trudno nie zgodzić się też z Erykiem Mistewiczem, który sugeruje, jaki film mógłby być polskim promotorem.– Gdybym miał przynajmniej 10 proc. budżetu PISF-u, zaprosiłbym kilkunastu reżyserów z elity światowego kina, aby każdy z nich zrealizował kilkuminutową etiudę o rozumieniu słowa „solidarność”. Tak jak władze Paryża zaprosiły największych żyjących reżyserów świata do zrealizowania etiud pod hasłem „Paryż”, tak chciałbym zobaczyć jak najwięksi twórcy światowego kina interpretują słowo „solidarność”. Dopóki jeszcze żywe jest skojarzenie: solidarność i Polska – podsumowuje. Rafał Jankowski ma również swój pomysł. - Brakuje szczerego do bólu i odważnego filmu o ludziach, którzy nie stali się i nigdy nie byli beneficjentami 20 lat polskiej transformacji. Filmu o ludziach opuszczonych, samotnych, często starszych. Taki film pokazujący prawdę, nawet bolesną, byłby dowodem szacunku dla tych wszystkich ludzi. Oni na niego zasługują – mówi Jankowski. Podobnie jak widzowie.