Logo Przewdonik Katolicki

"Profilaktyka" poprzez pełne kochające się rodziny

Jadwiga Knie-Górna
Fot.

Wojciech Walczak, dyrektor domu dziecka przy ul. Pamiątkowej w Poznaniu

Panie Dyrektorze, czy w domu dziecka można wychowywać dzieci?

- …w każdym razie trzeba ten trud podejmować, bo opieka i wychowywanie należą do podstawowych zadań takiej placówki jak nasza. Trud wychowywania musimy podejmować każdego dnia, z każdym dzieckiem indywidualnie oraz z całą grupą. Staramy się doprowadzić je do okresu usamodzielnienia, czyli do momentu, kiedy wychowanek będzie od nas odchodzić. Najczęściej dzieje się to w wieku około dwudziestu lat.

Według statystyk, z jakimi przed chwilą u Pana się zapoznałam, wynika, że rotacja dzieci z palcówki do placówki jest dość duża. Niektóre przebywają w Pańskim ośrodku krótki czas. W takich okolicznościach ten trud wychowywania jest chyba jeszcze większym wyzwaniem?

- Tylko wtedy, gdy w naszej placówce nie ma miejsca, jesteśmy zmuszeni przekazać dzieci do innej placówki socjalizacyjnej, gdzie będą prowadzone dalej. Problemem nie jest tylko krótki czas pobytu dzieci w naszym domu. Mówimy tu zarówno o dzieciach, które zostały przyjęte tylko interwencyjnie (na jakiś czas), jak i o tych niemających możliwości powrotu do własnej rodziny. Istnieje jeszcze inny problem - problem wieku, w którym dzieci są do nas przyjmowane. Są to bardzo często młodzi ludzie, np. 12-, 15-letni, faktycznie już ukształtowani, niosący często bogaty bagaż własnych, trudnych doświadczeń. W naszej placówce zderzają się oni z innym światem. Teraz my staramy się wychowywać ich, jednak według zupełnie innych zasad i innych wartości niż te, z którymi mieli do czynienia dotychczas.

Rząd Donalda Tuska w ubiegłym roku zaproponował likwidację domów dziecka na rzecz rodzin zastępczych. Nie jest to zresztą nowy pomysł…

- Dzieci powinny wychowywać się jeśli nie w domu rodzinnym, to w czymś stanowiącym formę zastępczą – najlepszym wyjściem jest rodzina zastępcza. Rzeczywiście nie jest to pomysł nowy. Od wielu lat, powiedziałbym, falowo powraca, z kolejnymi politycznymi ekipami, raz jest mocniej, a kiedy indziej słabiej akcentowany. Jednak sama idea jest jak najbardziej słuszna. Szkoda, że nie jest to przemyślany długoletni, dobrze przygotowany projekt, który doczekałby się wreszcie jakiegoś skutecznego zakończenia. Jest też inny problem: od dziesięciu lat trwa systematyczna praca wielu specjalistycznych instytucji i stowarzyszeń, by zachęcić nasze społeczeństwo do stawania się rodzinami zastępczymi i przyjmowania dzieci z domów dziecka. Gdyby takich rodzin było wiele, to wówczas sąd nie musiałby umieszczać dziecka w placówce opiekuńczej, tylko właśnie w rodzinie zastępczej, a ponieważ rodzin tych brakuje, to przynajmniej na razie likwidacja domów dziecka nam nie grozi.

Być może jest to kwestia obawy przed poważnymi problemami wychowawczymi, jakie ze sobą przyniesie starsze dziecko z domu dziecka. Nie każda rodzina zastępcza da sobie radę z wychowaniem takiego nastolatka…

- Może zacznę od tego, że ustawowo rodziny zastępcze dzieli się na: spokrewnione i niespokrewnione. W tej drugiej grupie mamy rodziny zastępcze wielodzietne, pogotowia rodzinne oraz rodziny zastępcze specjalistyczne. Według mojej wiedzy rodzin specjalistycznych praktycznie nie ma, a to one właśnie mają zarówno odpowiednie przygotowanie, jak i uprawnienia do wychowywania tych najtrudniejszych dzieci. Przeciętni ludzie ze zrozumiałych względów obawiają się pracy z dziećmi, z którymi był już poważny problem wychowawczy w ich rodzinach naturalnych - i z tego powodu sąd umieścił je w placówce wychowawczej. Nie mówiąc już o zostaniu ich rodzicem zastępczym. Praca z takimi dziećmi wymaga tytanicznego wysiłku i poświęcenia, dlatego brakuje chętnych do tworzenia rodzin zastępczych.

Jest pan ojcem pięciorga własnych dzieci. Trud wychowawczy w domu dziecka podejmuje od lat dwudziestu. Proszę mi zatem powiedzieć, jakie – Pańskim zdaniem – jest najlepsze wyjście z tej patowej sytuacji?

- Na dziś najlepszym i najrozsądniejszym wyjściem jest „profilaktyka” poprzez pełne kochające się rodziny, wychowujące we właściwy sposób własne dzieci. To jest idealne rozwiązanie. Gdyby były takie wymarzone rodziny, nie trzeba byłoby tworzyć takiego systemu zastępczego, o jakim mówimy. Jednak, żeby istniały takie rodziny, musimy wychować taką młodzież, która nie będzie traktować przedmiotu „Wychowanie do życia w rodzinie” jako czegoś śmiesznego czy zbędnego. A przedmiot ten powinni prowadzić profesjonaliści, którzy potrafią ukazać, że rodzina i życie rodzinne są wartością, pewnym rodzajem misji, która wymaga poświęcenia. Młodzież musi wiedzieć, że rodziny nie można traktować jako czegoś „przy okazji”. Skoro jednak mamy taką rzeczywistość, jaką mamy, i taki system, jaki mamy, trudno wymyślić coś lepszego, można jedynie spowodować, żeby interwencja w stosunku do rodziny była wcześniejsza. Myślę tutaj o interwencji delikatnej, która wspomaga rodzinę szczególnie w tym momencie, kiedy zaczyna się w niej coś dziać. Wymaga to jednak takiego klimatu społecznego, aby rodzina nie bała się zwrócić po pomoc do odpowiednich instytucji wspomagających, czy to na poziomie pomocy społecznej, czy psychologiczno-pedagogicznej, zanim zaczną się poważne problemy, z rozpadem rodziny włącznie. Trzeba pamiętać, że każda rodzina ma prawo przechodzić kryzys, ma prawo mieć problemy ze sobą, ze swoimi dziećmi, powinna też mieć prawo skorzystać w tym momencie z fachowej, przyjaznej pomocy. To zapewne również zmniejszyłoby liczbę dzieci odbieranych interwencyjnie przez sąd z domów rodzinnych.

Ile w Pańskiej placówce przebywa sierot naturalnych, a ile sierot społecznych? 

- Sierot naturalnych w mojej placówce w ogóle w tej chwili nie ma. Wszystkie dzieci są tzw. sierotami społecznymi. Zatem ich rodzice mają ograniczone prawa rodzicielskie, najczęściej z powodu niewywiązywania się ze swoich podstawowych obowiązków.

Często trudności z odbieraniem praw rodzicielskich zniechęcają wiele osób w staraniach o adopcję. Wiem, że ta sprawa nieustannie wzbudza wiele kontrowersji.

- Zgadza się. Jest to bowiem sprawa bardziej skomplikowana, niż się wydaje. Nasz system prawny w tym zakresie jest porównywalny z innymi państwami. Przeciętne oczekiwanie na dziecko trwa u nas około dwóch lat. Jest to czas, w którym przyszli rodzice przechodzą też odpowiednie przeszkolenie adopcyjne. Problem odbierania praw rodzicielskich tkwi gdzie indziej. Jest dobra książka red. Marii Kolankiewicz, pracownika Uniwersytetu Warszawskiego i jednocześnie dyrektora jednego z warszawskich domów dziecka, pt. „Zagrożone dzieciństwo”, w której autorka ukazuje statystyczną rzeczywistość adopcyjną w naszym kraju. Do roku 1990 przeciętnie każdego roku około 3 tys. dzieci było adoptowanych. Później ta liczba gwałtownie spadła, by w 1997 r. osiągnąć poziom najniższy od ponad 20 lat. Według Marii Kolankiewicz powodem tego był w Polsce spadek dzietności. Jest jednak też inne zjawisko, wydawałoby się, całkowicie odwrotne. W ośrodkach adopcyjnych na nowe rodziny oczekuje dużo dzieci. Myślę, że powodem nie jest opieszałość sądów, ale wiek dzieci. Prawda jest bowiem przykra, na adopcję mają szansę dzieci między 0 a 3. rokiem życia, a im bardziej zbliżają się do granicy lat 3, tym ich szanse na nowy dom są mniejsze. Po 7. roku życia właściwie tych szans już nie ma. Jeśli popatrzymy, jak wiele w mojej placówce przebywa dzieci powyżej 10. roku życia, a jest to charakterystyczne dla większości takich domów, to odbieranie praw rodzicom dla dziecka, które ma lat 13, 15 czy 16, zdaje się bezzasadne. Poza tym, dziecko 13-letnie ma prawo wypowiedzieć się, czy chce być adoptowane czy nie, czy chce iść do rodziny zastępczej, czy nie. Miałem takie doświadczenia, że duże dzieci nie chciały iść do rodziny zastępczej, bo działał tu ważny czynnik więzi między dzieckiem a jego rodzicami naturalnymi. Tych więzi nie powinno się rozrywać. One z naszego punktu widzenia nie są może doskonałe, ale istnieją. I wmawianie nastolatkowi, że teraz będzie miał nowych, fajniejszych rodziców byłoby błędem. Od kilku lat przy tworzeniu rodzin zastępczych i adopcyjnych zwraca się uwagę na to, że dziecko powinno znać swoje rodzinne korzenie.

 

Więcej na www.przk.pl

 Z czego, jako wychowawca, jest Pan najbardziej dumny?

- Jest wiele spraw. Przede wszystkim cieszę się z tego, że wielu naszych wychowanków powraca jednak do swoich domów rodzinnych. Okazuje się, że odebranie dzieci przez sąd potrafi wpłynąć na zmianę stylu życia niektórych rodziców. Mobilizują się oni wtedy do walki o dzieci, tocząc trudny bój ze swoimi nałogami. Dumny jestem również z tego, że moi wychowankowie, mimo wielu przeciwieństw, potrafią budować swoją przyszłość. Niemal każdego roku mamy maturzystów i kandydatów na studia. Poza tym nasi wychowankowie czasami wracają do nas, szczególnie do tych wychowawców, z którymi się zżyli. Przychodzą po porady, także prawne lub by po prostu porozmawiać. Przychodzą, choć myślę, że wielu z nich na pewno chciałoby wymazać ze swojej pamięci „epizod” pobytu w domu dziecka. I to nawet w przypadku, gdy wspominają naszą placówkę dobrze. Jest to zrozumiałe, gdyż każdy człowiek na pytanie o dom, chciałby opowiedzieć o swoim domu rodzinnym z lat dziecinnych, czyli takim ciepłym, z unoszącym się zapachem świeżego ciasta, bezpiecznym i pełnym miłości.

 

 

 

 

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki