Otyłość w naszym kraju staje się powoli plagą. Nie tylko wśród starszych pań zaniedbujących swój wygląd czy mężczyzn – amatorów tłustej kuchni i dużej ilości piwa, którzy w obwodzie pasa mają tylko trochę mniej centymetrów aniżeli wzrostu.
Niestety, plaga ta dotyka coraz młodszych. Kilkulatkom trzeba już kupować spodnie o cztery numery za duże, by następnie skracać nogawki o 15 cm. Dotyka dziewczynek i chłopców, którzy zamiast owoców przekąszają czekoladowe, ociekające karmelem batony oraz chipsy. Dotyka tych, którzy zamiast zdrowego posiłku preferują skąpane w majonezie fast foody. Dotyka wreszcie i tych, którzy od najmłodszych lat rozwijają w sobie wstręt do jakichkolwiek form aktywności fizycznej, każdą wolną chwilę spędzając przed telewizorem, komputerem lub książką. Tak! Nawet czytanie książek (kosztem ruchu) może okazać się szkodliwe.
Czy to rzeczywiście problem samych dzieci? Rozwijające się „pokolenie XXL” to przede wszystkim „zasługa” rodziców bądź opiekunów. Bo dlaczego nie dać płaczącemu ze złości sześciolatkowi kilku kostek czekolady więcej? Dlaczego nie kupić dorastającej córce paczki chipsów, które będzie mogła zjeść, oglądając ulubiony serial?
W ten oto sposób dorośli „kupują” swoim dzieciom skrzywienie kręgosłupa, rozstępy, choroby naczyń i narządów wewnętrznych, nadciśnienie czy zawał serca. Zamiast próby wypracowania u swych pociech zdrowych nawyków żywieniowych, świadomości i potrzeby aktywności fizycznej, skazują je na cierpienie. Nie twierdzę, że czynią to ze złej woli. Może przyświeca im nawet „dobro” dziecka. Nie mówię też, że lód i batonik są złe. Wręcz przeciwnie, są pyszne! Ale nie codziennie. We wszystkim szukajmy umiaru. Może dzięki temu informacje z prasy o otyłym nastolatku, który zasłabł na lekcji WF-u odejdą do lamusa?
Gdy zechcemy uzupełnić nasze „zapasy” o kilka tabliczek czekolady, paczkę cukierków i duże opakowanie chipsów, pomyślmy o tym, czy jest nam to potrzebne właśnie w takich ilościach. A w sobotę wybierzmy się z rodziną na deser, ale długim spacerem, nie samochodem.