„Zaiste, niezwykła jest metafizyka polskiej żałoby” - to piękne zdanie padło z ust pewnego zaprzysięgłego ateisty po zakończeniu uroczystości pogrzebowych polskiej Pary Prezydenckiej.
Minął kolejny pamiętny polski Wielki Tydzień. Siedem dni to z pewnością zbyt mało, by ukoić ból i szok po stracie tak wielu znamienitych obywateli naszego kraju, a jednocześnie wystarczająco dużo, aby uświadomić sobie jałowość zapiekłych ataków personalnych, małostkowość większości sporów partyjnych i nikczemność medialnego krzyżowania przeciwników politycznych. Ale ten Tydzień już się skończył. Bo choć pogrzeby ofiar katastrofy prezydenckiego samolotu będą trwały jeszcze przez jakiś czas, bo choć nadal nie wróciło do kraju ponad dwadzieścia ciał tych, którzy zginęli pod Smoleńskiem, to niejako jego symbolicznym zakończeniem stał się pogrzeb Marii i Lecha Kaczyńskich oraz złożenie ich ciał w krypcie pod Wieżą Srebrnych Dzwonów na królewskim Wawelu.
Akord pierwszy - Warszawa
Mamy naszą, polską ścianę płaczu – powtarzali zgodnie ci, którym dane było zobaczyć z bliska ołtarz na pl. Piłsudskiego w Warszawie w czasie nabożeństwa żałobnego ku czci ofiar smoleńskiej katastrofy. A przede wszystkim jego centralną część: olbrzymie płótno przedstawiające czarno-białe fotografie wszystkich 96 osób, które zginęły zaledwie tydzień wcześniej. I do tego jeden, jedyny kolorowy motyw - biało-czerwoną obwódkę, jaką otoczone zostały zdjęcia Marii i Lecha Kaczyńskich.
W takim miejscu i w takich okolicznościach każde wypowiedziane na placu zdanie brzmiało w uszach po tysiąckroć głośniej i wymowniej niż kiedykolwiek indziej. Ba, można było wręcz odnieść wrażenie, że jakaś niewidzialna ręka układała je w jedną, dobrze pasującą do siebie całość.
- Nie mam słów, by wyrazić mój żal i ból. (…) Leszku, Leszku, słowa patriotyzm, pamięć historyczna, polska tożsamość nie były dla Ciebie pustymi dźwiękami – mówił załamującym się głosem Maciej Łopiński, minister Kancelarii Prezydenta, a zarazem wieloletni przyjaciel prezydenckiej pary i był to jakby głos adwokata wszystkich ludzi opłakujących śmierć Głowy Państwa Polskiego.
Równie przejmująco wybrzmiało przemówienie Izabeli Sariusz-Skąpskiej, cytującej słowa swojego tragicznie zmarłego ojca, jakich nie zdążył on wypowiedzieć nad katyńskimi grobami; słowa, które w tych tragicznych okolicznościach nabrały nagle „siły testamentu”: „Przyjechaliśmy z naszymi dziećmi, wnukami i prawnukami ofiar, aby nad grobami ojców przekazać im nasze przesłanie: pilnujcie tego miejsca, pilnujcie godnej pamięci Waszych przodków. (…) Przekażcie kiedyś to posłanie swoim dzieciom, nich ta pamięć trwa. Jeszcze raz powtarzam i zobowiązuję Was - pilnujcie tego miejsca i pamięci Waszych przodków” – napisał w przeddzień tragedii Andrzej Sariusz-Skąpski, prezes Federacji Rodzin Katyńskich.
O niespisanym i niezdeponowanym nigdzie testamencie ofiar katastrofy mówił także na pl. Piłsudskiego premier Donald Tusk: - Czeka nas bardzo trudna próba ciężkiej pracy, aby ich praca nie poszła na marne. Ale największe wyzwanie, to dobrze odczytać nadzieje, marzenia i myśli zmarłych - abyśmy wszyscy potrafili ponieść je dalej. To największa rzecz, jaką możemy im dzisiaj dać – powiedział szef rządu, dodając, że „lista tych, którzy zginęli pod Smoleńskiem, to jak cała Polska i jak cała nasza historia: od 91-letniego Ryszarda Kaczorowskiego po 23-letnią Natalię Januszko”.
A potem był niezwykły kondukt z Pałacu Prezydenckiego na Krakowskim Przedmieściu do archikatedry św. Jana na warszawskiej Starówce. Zupełnie tak, jakby nagle ożyły, utrwalone na przedwojennych zdjęciach w sepii, sceny z pamiętnego pogrzebu Naczelnika Państwa. I znów, tak jak w 1935 roku, wśród gęstego szpaleru ludzi jechała na armatniej lawecie trumna przykryta Proporcem Prezydenta RP – dokładną repliką przedwojennej Chorągwi Rzeczypospolitej, którą okryto trumnę marszałka Piłsudskiego. I podobnie jak wtedy, tak i teraz konduktowi towarzyszyła konna eskorta honorowa żołnierzy Wojska Polskiego, tłumy rodaków oraz bijące dzwony warszawskich kościołów.
- Polska i Warszawa zdały egzamin z dojrzałości. Zdaliśmy egzamin z solidarności i patriotyzmu. Nie był to egzamin cząstkowy, a był to egzamin dojrzałości. Dziś Warszawa i Polska żegna Pana Prezydenta. Dziękujemy Panu Bogu za całe jego życie – powiedział metropolita warszawki abp Kazimierz Nycz na zakończenie ostatniej warszawskiej drogi prezydenckiej pary.
Akord drugi – Kraków
Zapewne, gdyby nie chmura pyłu wulkanicznego, która zakłóciła komunikację lotniczą nad całą Europą, bylibyśmy w Krakowie świadkami największego pogrzebu obecnego stulecia. Ale nawet bez Baracka Obamy, Angeli Merkel, Nicolasa Sarkozy’ego i kilkudziesięciu innych światowych polityków, którzy w ostatniej chwili odwołali swój przyjazd do Polski, uroczystości pogrzebowe Lecha i Marii Kaczyńskich stały się wydarzeniem bezprecedensowym, które – i to nie ulega żadnej wątpliwości - na trwałe zapisze się w naszej narodowej historii.
Nie było w Krakowie wielu przedstawicieli Zachodu, za to niemal w komplecie stawili się pod Wawelem przywódcy Europu Środkowo-Wschodniej, na czele z prezydentem Rosji Dmitrijem Miedwiediewem i najbliższymi politycznymi przyjaciółmi Lecha Kaczyńskiego: prezydentem Czech Vaclavem Klausem i prezydentem Gruzji Micheilem Saakaszwilim.
Czyż mogło zresztą być inaczej przy tak tragicznych okoliczności śmierci polskiej Pary Prezydenckiej, ogromnym nagromadzeniu towarzyszącej jej symboliki, a także wielkiej sile naszej ogólnonarodowej żałoby? Dał temu wyraz metropolita krakowski kard. Stanisław Dziwisz, który przewodniczył Mszy św. żałobnej za Lecha i Marię Kaczyńskich w bazylice mariackiej w Krakowie: - Głębia smoleńskiej tragedii i doświadczenie narodu domagają się symbolu i pamięci. W tych dwóch trumnach zapisany jest los wszystkich towarzyszy podróży i pamięć o synach polskiego narodu spoczywających w katyńskich mogiłach. Będzie przemawiać do następnych pokoleń – powiedział kard. Dziwisz, wyrażając jednocześnie nadzieję, „by ta śmierć stała się zaczynem procesu umacniania wzajemnych więzi w naszej Ojczyźnie, niezależnie od jakichkolwiek różnic”.
Z kolei przewodniczący NSZZ „Solidarność” Janusz Śniadek apelował: - Drodzy przyjaciele z całego świata, proszę was, powiedzcie wszystkim, jak Lech Kaczyński kochał prawdę, jak o nią walczył, powiedzcie o tych tłumach w Warszawie i pod Wawelem – mówił na zakończenie nabożeństwa żałobnego szef „Solidarności”, nazywając Lecha Kaczyńskiego „Prezydentem wartości” i „dobrym człowiekiem”. Po jego przemówieniu cały kościół oraz krakowski rynek zatrzęsły się od oklasków.
W bazylice mariackiej zabrzmiały również fragmenty przemówienia, jakie Lech Kaczyński miał wygłosić do Rodzin Katyńskich, przypominające o tym, że „Katyń był bolesną raną polskiej historii i na długie dziesięciolecia zatruł relacje między Polakami i Rosjanami”, a jednocześnie zawierające apel, by „katyńska rana mogła się wreszcie w pełni zagoić i zabliźnić”. Znamienne, że wypowiedział je pełniący obowiązki Głowy Państwa marszałek Sejmu Bronisław Komorowski, nazywając prezydenckie słowa „swoistym testamentem, który trzeba wypełnić dobrą treścią zbliżenia i pojednania”. - Przed Panem już ostatnia droga, droga ostatnia, ale piękna, prowadząca z kościoła Mariackiego w kierunku Wzgórza Wawelskiego - zwrócił się marszałek Sejmu do zmarłego Prezydenta.
Chwilę później wśród kompletnej ciszy i przejmującego stukotu oficerskich butów trumny Prezydenta oraz jego małżonki zostały wyniesione z bazyliki mariackiej, po czym kondukt żałobny ruszył w długi marsz Traktem Królewskim na Wawel. Towarzyszył mu Mazurek Dąbrowskiego oraz skandowanie kilkudziesięciotysięcznego tłumu: „Lech Kaczyński -dziękujemy”. A na końcu tej drogi było bicie dzwonu Zygmunt, obwieszczającego kolejną niezwykle ważną datę w historii Polski. Stary Wawel przyjął bowiem w swoje mury Marię i Lecha Kaczyńskich, którzy ofiarą własnego życia ogłosili całemu światu prawdę o katyńskiej zbrodni z 1940 roku.
Nikt w ostatnich latach nie zasłużył bardziej na pochówek w wawelskiej świątyni polskości…