Pamiętacie Państwo „profesora” z filmu „Poszukiwany poszukiwana”, który badał poziom cukru w cukrze? Zainspirowany jego przykładem, postanowiłem sprawdzić, ile chrześcijańskiego demokraty jest tak naprawdę w chrześcijańskiej demokratce Angeli Merkel.

Niemiecka kanclerz uznawana jest dziś powszechnie za najbardziej wpływową i najpotężniejszą kobietę-polityka na świecie. Po ustąpieniu George’a W. Busha i wyborczej klęsce jego następcy Johna McCaina, Merkel pozostaje także na politycznym placu boju, jako najsilniejsza przedstawicielka nurtu, który w działalności publicznej odwołuje się wprost do wartości chrześcijańskich. A biorąc pod uwagę niemieckie realia, nie jest to wcale łatwe zadanie. Zwłaszcza dziś, gdy CDU/CSU przystępuje do koalicji rządowej z liberałami z FDP. I to liberałami przez duże „l” – opowiadającymi się nie tylko za skrajną wolnością w gospodarce, ale także w sferze obyczajowej. Angeli Merkel przyjdzie więc działać ręka w rękę z szefem FDP Guido Westerwelle - nowym wicekanclerzem i ministrem spraw zagranicznych, a jednocześnie zdeklarowanym homoseksualistą, zwolennikiem małżeństw homoseksualnych i adopcji dzieci przez homoseksualistów. Będzie to zatem dla niemieckiej kanclerz prawdziwy test na wierność wartościom wpisanym wielkimi literami w deklarację programową partii, której szefuje od 2000 roku.
C jak CDU
Pani Merkel, jak na córkę luterańskiego pastora przystało, należy do tej grupy polityków, którzy otwarcie mówią o swojej wierze. Krytycy wypominają jej jednak rozwód z pierwszym mężem i wstąpienie w nowy związek małżeński z profesorem chemii kwantowej Joachimem Sauerem. Ona sama deklaruje wszak, że wszystkie swoje decyzje polityczne opiera na chrześcijańskiej wizji świata. „Dla mnie, jako ewangeliczki, znak „C” (chrześcijańska - przyp. red.) w nazwie naszej partii jest ważny, podobnie jak dla katolików i wskazuje, z jakich źródeł czerpiemy nasz obraz człowieka” – powtarza często Merkel.
I rzeczywiście, przynajmniej w niektórych swoich działaniach, „Angie” stara się być wierna składanym deklaracjom. Niemiecka kanclerz do końca walczyła m.in. o odwołanie do chrześcijaństwa w traktacie konstytucyjnym UE, a także zaangażowała się w sprawę przywróceni religii do niemieckich szkół, popierając zwolenników tego rozwiązania przed referendum Berlinie.
Wyraźne echa społecznej nauki Kościoła można znaleźć także w jej ocenie skutków oraz sposobów zwalczania obecnego kryzysu gospodarczego. Kanclerz Niemiec potępiła nieumiarkowanie i chciwość, jako czynniki, które jej zdaniem bezpośrednio odpowiadają za krach gospodarczy, zaznaczając wyraźnie, że same działania polityczne nie przyniosą recepty na trwający kryzys. „Potrzebujemy zrozumieć, że nie jesteśmy pierwszymi, którzy stają przed problemami. Można je rozwiązać, a my jesteśmy ogarnięci miłością Bożą” – powiedziała Merkel podczas lipcowej konferencji na Akademii Katolickiej w Monachium.
Jak kanclerz z papieżem
Największym cieniem na politycznej działalności Merkel, firmowanej chadeckim znaczkiem, kładzie się jej tegoroczna, niebywale impertynencka – zwłaszcza jak na standardy języka dyplomacji – wypowiedź pod adresem Benedykta XVI. Kanclerz Merkel stwierdziła bowiem, że oczekuje od papieża i Watykanu „wyjaśnień w sprawie wypowiedzi bp. Williamsona” - lefebrysty, który zanegował istnienie komór gazowych w obozach koncentracyjnych.
Jej słowa wywołały burzę wśród niemieckich wiernych. „Jako katolicy odrzucamy jakąkolwiek interwencję polityczną w wewnętrzne sprawy Kościoła katolickiego” – napisali w płatnym ogłoszeniu zamieszczonym na łamach dziennika „Frankfurter Allegemeine Zeitung” członkowie Forum Katolików Niemieckich.
Swój sprzeciw wyrazili także wpływowi niemieccy biskupi. - Pani kanclerz, proszę okazać wielkość i przeprosić! – apelował kard. Joachim Meisner, stwierdzając, że „publiczne zgromienie Papieża” przez Merkel było jednym z jej największych błędów w działalności publicznej.
Pani kanclerz musiała także odpierać ataki ze strony niektórych swoich chadeckich kolegów. Poseł CSU Peter Gauweiler określił nawet jej wypowiedzi mianem „ignoranckich i bez serca”, dodając, że Merkel chciała „ugrać trochę punktów kosztem Papieża”.
Obrońcy kanclerz próbowali przekonywać, że jej słowa wynikały ze szczególnego poczucia niemieckiej odpowiedzialności za zbrodnię Holocaustu, na co krytycy odparowywali, że od polityka pokroju Merkel należałoby oczekiwać większego umiaru i odpowiedzialności za to co mówi. I pytali publicznie, czy Pani kanclerz odważyłaby się wyrazić podobne opinie pod adresem Władimira Putina czy Nicolasa Sarkozy’ego.
Sama Merkel próbowała nieco zatrzeć niekorzystne wrażenie, wyrażając swoje uznanie dla dokumentu, jaki Benedykt XVI wystosował do biskupów całego świata w sprawie lefebrystów. „List papieża jest „bardzo odważny. (...) To niezwykły, bardzo osobisty krok” – powiedziała. Niesmak jednak pozostał.
Sprzeczne sygnały
Takich niejasności w postawie niemieckiej kanclerz jest jednak znacznie więcej. Ot, choćby tolerowanie jawnie konfrontacyjnej działalności Eriki Steinach, było nie było, członkini CDU oraz popieranie utworzenia kontrowersyjnego i wielokrotnie oprotestowanego przez stronę polską Centrum przeciw Wypędzeniom. Ba - to właśnie Merkel doprowadziła do zapisania zarówno w poprzedniej umowie koalicyjnej z SPD, jak i w obecnej, z FDP, postulatu budowy „widocznego znaku”. Co nie przeszkodziło jej jednocześnie wprowadzić do koalicji z liberałami zapisu o pogłębianiu współpracy i przyjaźni z Polską!
Trzeba jednak uczciwie przyznać, że podczas swojego tegorocznego przemówienia na Westerplatte, Merkel potrafiła - jak chyba żaden wcześniej polityk zza Odry - opowiedzieć się jednoznacznie przeciw relatywizacji i rewizji niemieckiej winy za wojnę, mówiąc o „zbrodniczej okupacji niemieckiej” i „niemieckich” – nie hitlerowskich - obozach zagłady.
A takie zdecydowane wypowiedzi to w ustach niemieckiej kanclerz prawdziwa rzadkość. Z tego też powodu wielu chadeckich polityków - zwłaszcza z siostrzanej bawarskiej CSU - zarzuca szefowej CDU brak wyrazistości programowej jej ugrupowania, wynikający z uprawiania polityki ciągłych kompromisów.
Inni chadecy wytykają jej z kolei nadmierne ciągoty ku liberalizmowi. Merkel nie ukrywa zresztą, że wspólne rządy z liberałami z FDP to jej „koalicja marzeń”. Ale uspokaja przy tym, że chadecja będzie w nowej koalicji „siłą środka”, dbająca zarówno o gospodarkę, jak i o interesy ludzi.
Czy zatem Pani kanclerz rzeczywiście zasługuje na miano „rasowej” chadeczki? Wydaje się, że bilans jej dokonań wychodzi mimo wszystko na plus. Nie jest to na pewno biblijne „tak, tak, nie, nie”, ale w świecie, w którym słowami kluczami dla polityków stały się przede wszystkim „skuteczność” i „pragmatyzm”, Merkel prezentuje się całkiem przyzwoicie. Czasami błądzi, czasami popada w zbytni oportunizm, ale potrafi wyciągać wnioski i stara się naprawiać swoje błędy. A to w dzisiejszej polityce cecha niezmiernie rzadka.
Angela Dorothea Merkel (ur. 17 lipca 1954 r. w Hamburgu) – córka luterańskiego pastora Horst Kasnera. Wychowała się w Niemieckiej Republice Demokratycznej. Studiowała fizykę, uzyskując doktorat z chemii fizycznej, a w latach 1978–1990 była pracownikiem Centralnego Instytutu Chemii Fizycznej Akademii Nauk NRD.
Po zjednoczeniu Niemiec w październiku 1990 r. została deputowaną do Bundestagu, a wkrótce potem Helmut Kohl powierzył jej tekę ministra do spraw kobiet i młodzieży. W 1994 r. otrzymała kluczowy fotel ministra środowiska, ochrony zasobów naturalnych i bezpieczeństwa jądrowego. Jednocześnie błyskawicznie pięła się po szczeblach kariery partyjnej – pod koniec lat 90. została sekretarzem generalnym CDU, a wkrótce potem przewodniczącą niemieckich chadeków. Po wygranych wyborach w 2005 roku jako pierwsza kobieta w historii objęła stanowisko kanclerza Niemiec. W październiku 2009 roku została szefową rządu na kolejną kadencję.
Od 2006 roku w corocznym rankingu magazynu „Forbes” uznawana jest niezmiennie za najbardziej wpływową kobietę świata.