W Polsce żyje ponad 9 tys. osób z przeszczepionymi narządami, a ponad 2 tys. oczekuje na taki zabieg. Co roku w naszym kraju wykonuje się blisko 1,5 tys. przeszczepów. Gdyby nie brakowało organów, mogłoby ich być nawet dwa razy więcej. Niestety, większość szpitali w naszym kraju w ogóle nie zgłasza potencjalnych dawców. Prawie połowa wszystkich zgłoszeń pochodzi zaledwie z 10 ośrodków. Inne wykonują rocznie tylko jedno albo dwa zgłoszenia.
Problem ten został poruszony wśród tematów zakończonej niedawno VIII Ogólnopolskiej Konferencji Polka w Europie, zorganizowanej w Zamościu i Lublinie przez Stowarzyszenie Dziennikarze dla Zdrowia. – Lekarze nie zgłaszają potencjalnych dawców, m.in. dlatego, że wiąże się to z ich dodatkową pracą i zastosowaniem czasochłonnych procedur – mówiła zaproszona na konferencję Anna Gradziuk, koordynator ds. transplantacji ze Szpitala Wojewódzkiego im. Jana Pawła II w Zamościu.
Do tej pory koordynatorzy działali tylko w nielicznych ośrodkach, głównie wykonujących przeszczepy. Obecnie tworzenie stanowisk koordynatorów transplantacyjnych w szpitalach reguluje nowelizacja ustawy transplantacyjnej o pobieraniu, przechowywaniu i przeszczepianiu komórek, tkanek i narządów. Przewiduje ona zatrudnienie koordynatorów we wszystkich jednostkach, które posiadają salę operacyjną i aparaturę do znieczulenia ogólnego, czyli wszędzie tam, gdzie mogą trafić ofiary wypadków, wśród których mogą być potencjalni dawcy. Zwiększenie liczby koordynatorów ds. transplantacji zmniejszy kolejki do przeszczepów. Tak stało się np. w Hiszpanii. Osoby pełniące tę funkcję muszą posiadać wiedzę i umiejętności z zakresu nie tylko nauk medycznych, ale także z zakresu psychologii klinicznej, prawa, nauk społecznych, organizacji i zarządzania, statystyki medycznej. Taką wiedzę i umiejętności dają Podyplomowe Studia Koordynatorów Transplantacyjnych prowadzone przez Warszawski Uniwersytet Medyczny.
Polacy w 90 procentach uznają, że idea transplantacji jest słuszna i akceptują tę metodę leczenia, jednak w momencie utraty bliskiej osoby często sprzeciwiają się. Lekarze nie zawsze potrafią stanąć twarzą w twarz z kimś załamanym i mówić o czymś tak trudnym i dla przeciętnego człowieka nieoczywistym jak śmierć mózgu. Teraz będą mieć wsparcie w osobach koordynatorów.
Niestety, wokół transplantacji wciąż jest wiele mitów i nieporozumień. Wielu Polaków nadal nie wie, że Kościół katolicki aprobuje tę metodę leczenia, że o pobieraniu narządów od zmarłych wielokrotnie pozytywnie wypowiadali się Jan Paweł II i Benedykt XVI. Rolą koordynatorów jest więc również uświadamianie lokalnych społeczności i oswajanie z ideą transplantacji. Jedną z metod jest realizacja programu edukacyjnego „Transplantacje – jestem na tak”. Ważne, aby dzięki kampanii informacyjnej każdy zechciał świadomie wypełnić tzw. oświadczenie woli.(patrz ramka). Jest to dowód świadomej decyzji oddania narządów do przeszczepu po śmierci, co w krytycznej chwili pozwoli najbliższym na zaakceptowanie naszej woli.
Jeśli jesteśmy przeciwni, by po śmierci pobrano nasze narządy, możemy to zgłosić osobiście lub listownie w Centralnym Rejestrze Sprzeciwów Centrum Organizacyjno-Koordynacyjnego do spraw Transplantacji ul. Lindleya 4, 02-005 Warszawa.
Oświadczenie woli
Każdy, kto zgadza się na pobranie swoich narządów po śmierci, powinien wypełnić poniższy krótki formularz. Wycięty i wypełniony druczek należy nosić przy sobie w dokumentach, np. obok dowodu osobistego, prawa jazdy itp. Wcześniej jednak pamiętajmy, że należy pokazać go najbliższym, by znali nasze intencje.
http://www.przeszczep.pl/pdf/oswiadczenie_woli_www.pdf |
„OFIAROWANIE CZĘŚCI WŁASNEGO CIAŁA Z MYŚLĄ
O ZDROWIU INNEGO CZŁOWIEKA TO AUTENTYCZNY
AKT MIŁOŚCI”
Jan Paweł II |
Historia pewnego przeszczepu
Mam 29 lat i od sześciu lat żyję być może tylko dzięki komuś, kto zgodził się na pobranie narządów od jego zmarłego bliskiego. Ja otrzymałem nerkę. Nie wiem, co byłoby dziś ze mną, gdyby nie ten dar. Chciałbym móc za niego podziękować, ale czy „dziękuję” to odpowiednie słowo? Znaczy przecież tak mało. Tak przecież można też wyrazić wdzięczność za ustąpienie miejsca w tramwaju, a za darowanie życia? Czy jest jakieś adekwatne słowo, by opisać te wszystkie emocje, jakie wywołuje wspomnienie zarówno tego wielkiego daru, jak i bólu, który wtedy towarzyszył rodzinie dawcy? Mogę więc tylko zamilknąć w pokorze.
Dlaczego nie chciałem odszukać rodziny mego dawcy? Przy pewnej dozie uporu jest to możliwe i wielokrotnie zastanawiałem się, czy tego nie zrobić, ale brakowało... No, właściwie sam nie wiem czego. Śmiałości? Nie chciałem ich sobą rozczarować? Bałem się, czy udźwignę ciężar wdzięczności, jaka im się ode mnie należy? Nie wiem. Co roku, w rocznicę przeszczepu, moja mama kupuje białe lilie i razem zanosimy je do kościoła. Modlimy się, dziękując za to, że żyję oraz za duszę dawcy i za jego bliskich.
Zawsze wtedy wracam pamięcią do tego październikowego dnia sprzed lat, gdy bardzo wcześnie rano zadzwonił telefon i usłyszałem informację, że jest dla mnie nerka. Uczciwie powiem, że w tamtym momencie wcale nie myślałem o czyjejś tragedii, o tym, kim jest dawca i jego rodzina. Zacząłem się nad tym zastanawiać dopiero nazajutrz, gdy obudziłem się po udanej operacji. Wcześniej moje nerki nie pracowały, nie oddawałem moczu. Dializy znosiłem bardzo źle. Miałem bardzo wysokie ciśnie, cierpiałem na niepoddające się leczeniu, uporczywe bóle głowy, traciłem na wadze, dializy nie były skuteczne, mój organizm był ciągle zatruty. Dwa razy miałem nawet zapaść serca. Przeszczep był dla mnie jak zmartwychwstanie. Z godziny na godziną czułem się coraz lepiej. Byłem taki szczęśliwy. Wtedy zacząłem pytać lekarzy, komu zawdzięczam życie, ale powiedziano mi, że nie udziela się takich informacji. Dowiedziałem się tylko, że otrzymałem nerkę chłopca młodszego ode mnie o pięć lat, który zginął w wypadku drogowym. Zacząłem się zastanawiać, jak wyglądał mój dawca, co myślał, co lubił, czy cierpiał przed śmiercią. Dotarło do mnie, że moja radość z wezwania na przeszczep była poprzedzona czyjąś rozpaczą po stracie najukochańszego syna, pewnie i brata. Nie potrafiłem i nadal nie potrafię sobie tego wyobrazić. Zacząłem się modlić „za duszę chłopca, którego nerkę noszę w sobie i za jego bliskich”. Tak modlę się do dziś. Kiedyś, czyli przez pierwsze lata po przeszczepie, było to niemal codziennie. Dziś przynajmniej raz w tygodniu, zwykle po niedzielnej Eucharystii.
Gdy wyszedłem ze szpitala, wkrótce nadszedł 1 listopada. Rodzina wyjechała do innego miasta na groby krewnych. Dla mnie mogło to być jeszcze zbyt męczące. Zostałem w domu, ale myślałem o rodzinie mego dawcy, wyobrażałem sobie, jak stoją przy grobie człowieka, którego cząstka żyje we mnie. Nie bacząc na późną porę i złą pogodę wyszedłem z domu i pojechałem na najbliższy cmentarz. Chciałem kupić znicz, ale były tylko kwiaty. Kupiłem chryzantemę, którą położyłem na anonimowej mogile, potem długo modliłem się, stojąc pod pobliskim krzyżem. Patrzyłem w migoczące światełka stojących pod nim zniczy i nie wstydzę się przyznać, że płakałem. Po prostu łzy same leciały. Do domu wróciłem dopiero, gdy poczułem, że jestem przemarznięty i może to zaszkodzić nerce, zdrowej i cieplutkiej, podarowanej mi przez nieznanych ludzi. Teraz cząstka ich dziecka żyje we mnie. Co roku 1 listopada modlę się przy tym samym krzyżu, choć już mniej płaczę.
Po przeszczepie dokończyłem przerwane przez chorobę studia, zacząłem pracować, założyłem rodzinę, mam dwuletniego synka. Bardzo dbam o nerkę. Regularnie jeżdżę na kontrolne badania, biorę leki, i staram się nie przemęczać. Doceniam to, co otrzymałem.
Wysłuchała Renata Krzyszkowska