Czy można swoje dziecko kochać za bardzo? Czy poświęcając cały swój czas, można zrobić mu krzywdę? W naturze rodziców leży ochraniane, kontrolowanie, doradzanie, kierowanie. Chcemy czuć się niezbędni, najważniejsi, potrzebni.
Rodzice mają opiekować się dzieckiem i chronić przed niebezpieczeńs
twami – to jasne. Mają je żywić, ubierać, troszczyć się o nie, przytulać, zaspokajać jego potrzeby, dodawać skrzydeł, aby dobrze się rozwijało. Wszystkim nam jest znany stereotyp dobrej matki. To matka, która robi dla swoich dzieci wszystko. Najczęściej nie tylko „robi”, ale też myśli za nie, aż w końcu nie wie, gdzie kończy się jej życie, a zaczyna życie dzieci.
Uchronić i uzależnić
Rodzice nadopiekuńczy to ci, którzy patrzą na dziecko, jak na swe odbicie w lustrze i chcą poprzez dziecko zrealizować swe niespełnione marzenia, którzy walczą za dziecko, rozwiązują jego problemy i żyją jego codziennymi sprawami, próbują uchronić je przed bólem, poświęcają mu więcej uwagi, niż można by chcieć i uznają obowiązki swego dziecka za swoje własne. To ci rodzice, którzy mówią: „Dajemy ci wszystko”, „Chcemy, żebyś miał wszystko, czego myśmy nie mieli”, „Nikt nie będzie cię kochał tak, jak my”.
Wydaje się, że to nic złego pomóc dziecku zawiązać sznurowadła, podpowiedzieć rozwiązanie problemu i przestrzegać przed nieuchronną klęską. Przecież mamy większe doświadczenie, więc nie można zrobić nic lepszego, jak pomagać żyć dzieciom według naszej wiedzy o świecie. Jednak w ten sposób sprawiamy, że dzieci są wciąż od nas zależne, a przecież naszym zadaniem, jako rodziców, powinna być pomoc w rozłączeniu od nas, staranie, aby stały się niezależnymi osobami, z własnym zdaniem, z umiejętnością samodzielnego myślenia.
Prawda jest taka, że z roku na rok jesteśmy dzieciom potrzebni coraz mniej. Nie myślmy o dziecku jako kimś na nasze podobieństwo, ale o kimś, kto ma niepowtarzalną osobowość: odmienny od nas gust, inne marzenia, temperament, uczucia. Kiedy wciąż powtarzamy: „Chodź, zapnę ci guziki", „Spakowałam twoje rzeczy kochanie", „Czy pomóc ci w lekcjach?" – to brzmi niewinnie, ale sprawia, że choć intencje są najlepsze, to efekt jest taki: nie poradzisz sobie beze mnie, potrzebujesz mamy. Aby pomóc dziecku stać się odrębną osobą, musimy pozwolić mu, aby uczyło się na własnych błędach.
Trudne przerwanie pępowiny
Nie jest łatwe oddzielanie nadziei dzieci od naszych, ich rozczarowań od naszych, pozwalanie im na to, abyśmy nie byli niezbędni. Ale tylko w ten sposób możemy odciąć psychiczną pępowinę, którą wciąż chcemy być połączeni z naszym dzieckiem. Jeśli jej nie przetniemy, wychowamy ludzi niepotrafiących podjąć najmniejszej decyzji, ludzi nieodpowiedzialnych, niezdolnych do samodzielnego życia, do szczęśliwego funkcjonowania we własnej rodzinie. Ta pępowina to nasz egoizm, bo wydaje nam się, że świat się zawali, jeśli naszemu dziecku przestaniemy być potrzebni, jeśli się od nas uniezależni, bo poczujemy się odstawieni na boczny tor. To miłość egoistyczna. Pamiętajmy, że każde dziecko zostało nam przez Pana Boga „wypożyczone” na jakiś czas, a potem pójdzie własną drogą. Wychowajmy je tak, aby umiało wybrać tę własną drogę i aby ta droga była najlepsza dla niego.
NIECH SIĘ POMYLI
Jeżeli faktycznie jesteście przekonani, że od was zależy, czy dziecko będzie zdrowe, bezpieczne i szczęśliwe, to stawiacie sobie wysokie wymagania i z góry skazujecie się na porażkę. Nie możecie być doskonałymi rodzicami, a wasze dzieci nie mogą być doskonałymi córkami i synami. Niemowlęta czasami płaczą nie wiadomo czemu, przedszkolaki przewracają się, a nastolatki popełniają głupstwa. Jeśli to was nie przekona, to nawet drobne odchylenia od normy będziecie traktować jak osobistą klęskę.
Zgódźcie się na to, żeby być „wystarczająco dobrymi rodzicami”, bo wcale nie musicie być doskonali, żeby dobrze wychować swoje dziecko. Pomagajcie dzieciom rozwijać zdolności i talenty, nie martwiąc się, jak wypadają w porównaniu z innymi. Dbajcie o nie, ale nie ingerujcie we wszystkie ich problemy dnia codziennego. Pamiętajcie, że popełnianie błędów jest częścią procesu uczenia się.
NB