Już chyba coraz mniej ludzi wie, co to ogród czy ogródek przy domu, jak smakuje pomidor zerwany prosto z krzaka, co to znaczy uszczypać nieco szczypiorku czy koperku do twarożku na śniadanie – prosto z grządki. Dziś to wszystko kupujemy w hipermarkecie lub wyciągamy z zamrażarki. Zatraca się przez to świadomość, że warzywa, jarzyny, owoce i zioła są darem natury, a natura darem Boga.
Jak cudownie jest wyjść w letni, wakacyjny poranek do ogrodu, by zerwać pierwszą czerwoną truskawkę. Jeśli noc był chłodna, na trawie zebrała się rosa: nogi w sandałach szybko stają się mokre. Wtedy najlepiej zrzucić obuwie, by poczuć kropelki wody gołą stopą. Jeśli jest gorąco, nagrzana słońcem murawa miło grzeje pięty. Ale człowiek rozgląda się za cieniem, a najlepiej leżakiem w pobliżu oczka wodnego. Wokół pachnie mięta i macierzanka. I całe kępy najróżniejszych kwiatów: wysokie malwy, dumne słoneczniki, dziewanna, kuliste dalie, łany pomarańczowych turków. Słychać buczenie os, uwijających się wokół kwiatów, a potem obgryzających opadłe papierówki i klapsy. Trzeba być bardzo ostrożnym, by nie nadepnąć takiej osy – ból użądlenia jest nie do wytrzymania, a dla osób uczulonych może być wręcz groźny dla zdrowia i życia.
Ziemia jak tabliczka czekolady
Ale ogród to nie tylko kwiaty, leżak i sadzawka. To przede wszystkim warzywniak. Zanim jednak wyrośnie bujna marchewka, koper, ogórki i cukinie, grządki wymagają wiele pracy. Wiosną trzeba skopać glebę, wygrabić resztki chwastów i wyrównać ziemię. Potem sznurkiem wytycza się równe poletka i wydeptuje ścieżki. Cały zagon przypomina wtedy wielką tabliczkę czekolady: pulchna, brązowo-czarna ziemia jest pocięta prostopadłymi, wklęsłymi ścieżynkami. Bardzo ważny jest termin siewu: przed pełnią, po pełni, na świętą Zofię. Od tego zależy, kiedy zaczną się pojawiać delikatne, lekko faliste linie zielonych wschodów.
A potem trzeba często grządki podlewać i jeszcze częściej pielić. Po spulchnionej motyczką i grabkami grządce, po małych kupkach przywiędłych chwastów na ścieżce, poznaje się dobrą gospodynię. A jest co robić. Chwasty rosną z niewiarygodną prędkością i intensywnością: potrafią zagłuszyć wszelkie szlachetne siewki. Zresztą podobnie jest w życiu: to co podłe i grzeszne, zaślepia człowieka pozorami i złudzeniami, i zawsze działa z większą mocą niż dobro. Pielęgnacja ogrodu uczy, że z chwastami trzeba prowadzić wytrwałą, systematyczną walkę. Ale gdy pożyteczne rośliny się zagęszczą, wypuszczą bujną nać, pokryją ziemię gęstymi splotami grochowin i fasolowych łodyg, włochatych pędów ogórka, wtedy chwasty nie są im już groźne. Za to pojawiają się gąsienice, ptaki, nornice i chłopaki z sąsiedztwa: słodka marchewka prosto z ziemi, wszystkim smakuje.
Czysto utrzymany, bujny ogród to chluba gospodyni. To prawda, że taniej wyszłoby kupowanie jarzyn w sklepiku warzywnym. Ale chodzi nie tylko o żywność – chodzi o dumę i satysfakcję, że się współpracuje z naturą, że to moja rzodkiewka. Człowiek takiej satysfakcji bardzo potrzebuje. Pamiętam, jak po objęciu wiejskiej parafii, zaraz pierwszej wiosny, chciałem wykorzystać twórczą moc ziemi. Przygotowałem grządki, posiałem fasolę, ogórki, posadziłem pory i kapustę. Potem chodziłem koło tego kilka miesięcy: podlewałem, pieliłem, robiłem opryski. Główki kapusty prawie wcale się nie zawiązały, liście były postrzępione przez gąsienice i wróble; ogórki miały kształt gruszek, a pory były cienkie jak palec. W dodatku w pobliskim sklepie wielki wór poszatkowanej kapusty kosztował sto razy mniej niż wszystkie moje nakłady i wysiłki. A jednak, byłem dumny ze swego trudu, choć już później nigdy więcej go nie powtórzyłem.
Szopa zamiast altany
W ogrodzie musi być miejsce na narzędzia: taczkę, grabie, szpadle, motyczki, sekator, wiklinowe kosze, pęki tyczek do fasoli i pomidorów. Często są one złożone w drewnianej altanie. Pierwotnie miała ona służyć do relaksu i odpoczynku, niedzielnego podwieczorku czy poobiedniej drzemki. Ale potem trafiły tam kartony z cebulkami tulipanów, kłąb sznurka, jakieś kołki, piła – i altana przekształca się w szopę. Kiedyś nieodzowna była studnia z kołowrotem i ocynkowane wiadro; dziś wypiera je kran z bieżącą wodą i zwoje ogrodniczego węża. W wielu ogrodach, na uboczu, stoją rzędy uli. To wspaniała wizytówka gospodarza, bo na pszczołach trzeba się dobrze znać i kochać je. Tę wiedzę i doświadczenie zdobywa się latami, a nagrodą są słoiki pełne złocistego miodu – i zapylone kwiecie.
W kącie pod płotem jest miejsce na kompost. Jeśli w pobliżu jest staw lub jezioro, to tu najłatwiej o brązowe, mięsiste dżdżownice. Są one nie tylko smakowitą przynętą dla ryb, ale także darmową siłą roboczą. Nikt tak jak one nie spulchni i nie użyźni gleby. Na kompostowych stosach zwykle wyrastają wielkie pokrzywy i krzaki dzikiego bzu. Takie zarośnięte kąty to ulubione miejsce zabaw dzieci: choć w dobie komputerowych gier trudno w to uwierzyć, ale była kiedyś epoka, gdy chłopcy godzinami bawili się w Indian, kowbojów i pancernych, a dziewczynki skakały na skakance w cieniu drzew. Zabawa w chowanego jednoczyła wszystkich. Dziś ślady tego nastroju spotyka się już chyba tylko w reklamach.
Złociste jabłonie i grusze
Tak jak dla gospodyni powodem do dumy są kosze dorodnych ogórków, kępy złotego kopru, białe warkocze czosnku, stosy porów i selerów, tak gospodarze szczycą się drzewami owocowymi w swoich sadach. Jabłonie i grusze też wymagają pielęgnacji. Najpóźniej w lutym trzeba pobielić wapnem pnie, by słońce i mróz nie porozsadzały kory. Potem, wczesną wiosną, należy umiejętnie poprzycinać konary i co miesiąc usuwać wilki. W maju, gdy sad pokryje się białym kwieciem, przychodzi strach, czy przymrozek nie pościna zawiązków. A potem obawa przed owadzimi szkodnikami i żarłocznymi jak szarańcza szpakami. Ale stosy skrzynek z pięknymi jabłkami, śliwkami i gruszkami, stanowią najlepszą nagrodę. Jeszcze bardziej cieszy, gdy dorodne owoce można wkomponować w dożynkowy wieniec i zanieść przed ołtarz, obserwując kątem oka pełne uznania – choć z domieszką odrobiny zazdrości – spojrzenia sąsiadów. Pan Bóg pobłogosławił!
Smak jesieni
A potem przychodzi złota jesień, pełna zapachów, babiego lata, radosnego trzepotu szpaków, które zbierają się do odlotu. Wśród żółknących liści czerwienią się wielkie, dojrzałe jabłka, a pośród rzednących latorośli ukazują się grona pełne winnego soku. Na okolicznych polach zaczynają się wykopki. Kukurydza powoli usycha, odsłaniając złote kolby. Najcięższe prace są już pokończone: na zbiór czekają tylko pola kapusty, cebuli i buraków cukrowych. Nastaje czas odpoczynku, nagrody, zbierania do spichrzów, kopców, na ciepłe strychy i do chłodnych komórek. Dzień się szybko skraca, nad łąkami i polami unoszą się smużki dymów z palonych gałęzi i łętów. Nic nie pachnie i nie smakuje tak, jak jesień.
Ale letnio-jesienny zbiór to wcale nie koniec wysiłków ogrodniczki i sadownika: trzeba jeszcze posprzątać. Uschłe łęty po fasoli, zwiędłe liście porów, łodygi słoneczników – wszystko to trzeba powyrywać, pozgrabiać w stosy, wywieźć na kompost lub popalić. Nie zaszkodzi też z grubsza usunąć liście owocowych drzew. Gdy się nieraz z tą robotą zamarudzi, przychodzi listopadowy szron i pokryje suche kikuty i liście, skrzącym się o poranku srebrem. A potem nagle w nocy spadnie pierwszy śnieg i białą pierzyną pokryje wszystko: grządki, drzewa, krzaki czarnej porzeczki, płoty... Zimą ogrody i sady cicho śpią.
Każda pora roku ma w ogrodzie swój urok i specyfikę, potrafi harmonijnie współbrzmieć z czystą naturą i nastrojem człowieka: nadzieja, radość, melancholia, smutek, oczekiwanie… W sadzie i ogrodzie czuje się rytm życia: coś się rodzi, dojrzewa, owocuje, potem więdnie i umiera – jak w życiu. A nadzieja ciągle się odradza i żyje. Przyjdzie wiosna, znowu będzie lato, jesień nie zawiedzie i na zimę przyjdzie czas. I ogród, i ludzie będą o rok starsi, może trochę mądrzejsi. I da Bóg, że bliżsi raju. Bo to też ogród.